Ingelin Angerborn
ilustracje: Magda Chodorowska
tłumaczenie: Katarzyna Ottosson
wydawnictwo: Zakamarki
Gdybym nie zrobiła z taty astronauty, nic by się nie wydarzyło. Nie ukradłabym gazety, nie zdarzyłby się cud, nie zniszczyłoby się zdjęcie pani Doris, nie zginąłby kask pana od wuefu, a przede wszystkim nie musiałybyśmy się przeprowadzić. [...]
Druga książka o Tildzie, której bujna wyobraźnia komplikuje życie.
Znacie? Znamy! To przeczytajcie.
Historia z punktu widzenia dorosłego człowieka zaczyna się niewinnie, ot, bezmyślnie rzucone na wiatr słowo, o jedno za dużo, nieprzemyślane, aczkolwiek podchwycone przez resztę. I choć uruchamia ciąg reakcji łańcuchowych, każdy dorosły wie, że przecież teoretycznie łatwo to jeszcze wszystko odplątać. Wie to dorosły, ale nie dziecko. I z takim dzieckiem, co to nie wie, a nawet jeśli wie, to brnie dalej przeczytałam tę książkę. Tytułowe 'Gdybym...' narzuca ciąg narracyjny. Każdy rozdział to kolejne ogniwo łańcucha. No bo najpierw nieszczęsna rozmowa o tacie. I co tu powiedzieć, jeśli taty nie ma, bo mieszka się tylko z mamą? Do tego ma się do taty głęboki żal o brak zainteresowania. Bach! Posyła się go w kosmos. Trochę na wyrost, bo po fakcie okazuje się, że w kosmosie był tylko jeden Szwed i nie był to ojciec Tildy. Ups!
Mój syn całe szczęście ma na takie okazje tekst awaryjny. Gdy wyczerpią się już wszystkie fortele, stwierdza przebiegle: "tylko żartowałem." Mimo to, historia Tildy bardzo go wciągnęła. Śledziliśmy w kolejne wieczory, postępowanie Tildy i tak przy okazji poznaliśmy Jurija Gagarina. Starsza sąsiadka Tildy żyła w młodości wizytą Rosjanina w kosmosie, ja i moi rówieśnicy przeżywaliśmy w przeszkolu lot załogowy z Mirosławem Hermaszewskim. Ech, te wspomnienia...
Muszę jednak przyczepić się do zakończenia, mam bowiem niejasne przeczucia, że autorka nie mając pomysłu na sensowne rozwiązanie (wiadomo, jak zabrniesz w ślepy zaułek, to zazwyczaj pozostaje on ślepym), rzuciła mamę Tildy w ramiona pana od WF-u. Zdradziłam zakończenie? Obdarłam książkę z suspensu? Nic podobnego. Mój syn nawet nie zauważył faktu, że na widnokręgu pojawiła się jakaś miłość. W kwestii kłamstwa też niewiele się zmieniło, więc cudów nie oczekujcie.
A tak na marginesie: mamy swoją opowieść o kosmonaucie, tym razem polskim. Po anegdotycznej historyjce, której z przyzwoitości tu nie zacytuję została nam dedykacja.
Z kosmicznym pozdrowieniem!
Muszę jednak przyczepić się do zakończenia, mam bowiem niejasne przeczucia, że autorka nie mając pomysłu na sensowne rozwiązanie (wiadomo, jak zabrniesz w ślepy zaułek, to zazwyczaj pozostaje on ślepym), rzuciła mamę Tildy w ramiona pana od WF-u. Zdradziłam zakończenie? Obdarłam książkę z suspensu? Nic podobnego. Mój syn nawet nie zauważył faktu, że na widnokręgu pojawiła się jakaś miłość. W kwestii kłamstwa też niewiele się zmieniło, więc cudów nie oczekujcie.
A tak na marginesie: mamy swoją opowieść o kosmonaucie, tym razem polskim. Po anegdotycznej historyjce, której z przyzwoitości tu nie zacytuję została nam dedykacja.
Z kosmicznym pozdrowieniem!
Mój 5-latek identycznie wychodzi z opresji. Ale to jego "żartowałem" zaczyna być problematyczne. Fajna książka na przyszłość, muszę o niej pamiętać.
OdpowiedzUsuńMój syn 'żartuje' w żywe oczy.
OdpowiedzUsuńNo to Prawdą ich!!! (według Niny, oczywiście:)
OdpowiedzUsuń