Cieszę się z Oskara dla filmu 'Odlot', czyli 'Up' Pete'a Doctera. Przede wszystkim dlatego, że jest to film, który uderza w czułą strunę u wrażliwych dorosłych, a jednocześnie jest mądrą i spokojną, jak na amerykańskie standardy, opowieścią dla dzieci o... życiu, właściwie. Pozornie nie ma nic nowego w fakcie, że na filmie dla dzieci dobrze mają się bawić dorośli. Nie piszę 'rodzice', bo coraz częściej chadzają na nie nieobdarzeni potomstwem pełnoletni. Współczesne animacje wyzwoliły się bowiem z dziecięcego świata i raźnym krokiem, bezpardonowo wkroczyły na teren, na którym do niedawna nie gościły. Wielopłaszczyznowość 'Odlotu' (dosyć niefortunny tytuł, kojarzący się z filmem Formana z 1971 roku) nie ogranicza się jednak do dwuznacznych tekstów, z których pod nosem rechocze starsza część widowni. Tu decyduje doświadczenie. Dzieci popatrzą na ten film oczami ośmioletniego Russela, dla którego Carl będzie trochę zgryźliwym, lecz dosyć ekscentrycznym staruszkiem; dorośli zobaczą w nim człowieka, który w pewnym sensie przegrał życie, lecz nie daje się do końca, wyzwalając. I w warstwie 'dorosłej' "Odlot" jest dla mnie wzruszającym, aczkolwiek przygnębiającym filmem. Ton nadaje pierwsza jego część, zlepek migawek z życia pewnego małego Carla, zanim stał się "starym grzybem Carlem Fredricksenem". Miał ten Carl jednak pewne szczęście, które nie dane jest wielu - przez życie przeszedł z osobą, która dzieliła jego pasję. Pasję do podróży. Cóż z tego, jeśli życie minęło jak jeden dzień, młodość rozwiała się, zmieciona bagażem lat i monotonią dnia codziennego, a przyziemne problemy i drobne przeszkody nie pozwoliły na wyruszenie śladami biologa-podróżnika Charlesa Muntza, nawet poza granicę stanu. Było - minęło - przepadło. Nie pomogła amerykańska wizualizacja marzeń w postaci obrazka nad kominkiem. Ten widok nie był dany ich oczom. Nie zobaczył go Carl z Elą. Ani Ela z Carlem. Czy zobaczył to Carl? Film pokazuje, że tak. I to TAK jest właśnie wersją dla dzieci. Optymistycznym przesłaniem, zawartym w haśle 'nie pora umierać'. Ja w to nie wierzę. To bajka.
PS. Po filmie został nam Carl o lasce. Wybrał go mój syn z menu Silver Screenu. Obecnie Carl przebywa nad Vanna Falls. Przygoda życia.
Oglądaliśmy w weekend. We mnie ta scena, kiedy nagle zza domu wyłaniają się tysiące kolorowych balonów, wyzwala mnóstwo pozytywnych emocji:)
OdpowiedzUsuń