ma niesamowicie czułe uszy,
znakomity wzrok,
świetną pamięć
i nie jest pingwinem?
Nie wiecie!? B ó g !
Albo tak:
To było w 2349 p.n.e. Albo nie! Gdzieś pomiędzy 3402 a 2462 rokiem p.n.e. Hmmm... Może to był jednak 2309 rok p.n.e.? Dawno. Kto by to spamiętał.
Podobno...
Były tam pingwiny. Nie! Na pewno nie! Niby dlaczego nie? Dwie sztuki? A może jednak czternaście? Czemu więc nie trzy. T r z y p i n g w i n y . W tym jeden wybitnie buńczuczny.
Buńczuczny chciał zdusić motyla (zawsze to obcy na Antarktydzie). Ale żeby od razu zsyłać potop?
Tekst Ulricha Huba to summa wiedzy i niewiedzy o tym, co właściwie zdarzyło się lub też nie. Wszelkie wątpliwości na temat wiary, postrzegania Boga i podejścia do wielu kwestii zawarł w małym z pozoru dziele, napisanym 'pod scenę'. O ósmej na arce było już w Polsce przynajmniej trzykrotnie wystawiane na scenach teatrów dziecięcych, ale dopiero w tym roku opowieść o trzech pingwinach i ich zmaganiu się z pojęciem absolutu wydało wydawnictwo Media Rodzina. To bardzo udana książka i to z bardzo wielu względów. Po pierwsze lekka i dowcipna. Ona nie tylko skłania do myślenia, ona po prostu zmusza do śmiechu. To dla mnie jest jej wielka zaleta. Sprawy wiary bowiem zwykliśmy podejmować z grobowymi minami, patrząc nerwowo w stronę nieba. Zupełnie jak te pingwiny. Żałuję, że nie miałam okazji przeczytać takiego utworu w dzieciństwie - byłoby to prawdziwe remedium na przygniatające poczucie winy i wszechobecność grzechu. Taniec przy domowym adapterze (a tam płyta Beatlesów) w czasie Wielkiego Postu, przypadkiem przekręcone słowo modlitwy, od którego nie można się uwolnić, wypad nad rzekę zamiast niedzielnej mszy. Czekaliśmy na karę. Ach te 'grzeszne' ośmiolatki!
Po drugie podważa dogmaty bez obrażania żadnej ze stron. To w zasadzie największa książki zaleta. Dowodem na tę tezę, jest w zasadzie sceniczna kariera O ósmej na arce. Choć z pozoru kpiąca, nie rani żadnej ze stron. Ciekawe, że nawet dwuznaczne zakończenie, czyli wyjście pary nie dość, że jednopłciowej, to do tego różnogatunkowej w tęczowej poświacie, nie powoduje odrzucenia utworu, choć trzeba przyznać, na scenie, przynajmniej tej warszawskiej, motyw ślubu gołębia z pingwinem nie jest szczególnie wyeksponowany. Wiele passusów może być także doskonałymi ćwiczeniami logicznymi, uświadamiającymi pojęcie 'demagogii'. Praca z tekstem w każdym razie może odbywać się na wielu poziomach.
Po drugie podważa dogmaty bez obrażania żadnej ze stron. To w zasadzie największa książki zaleta. Dowodem na tę tezę, jest w zasadzie sceniczna kariera O ósmej na arce. Choć z pozoru kpiąca, nie rani żadnej ze stron. Ciekawe, że nawet dwuznaczne zakończenie, czyli wyjście pary nie dość, że jednopłciowej, to do tego różnogatunkowej w tęczowej poświacie, nie powoduje odrzucenia utworu, choć trzeba przyznać, na scenie, przynajmniej tej warszawskiej, motyw ślubu gołębia z pingwinem nie jest szczególnie wyeksponowany. Wiele passusów może być także doskonałymi ćwiczeniami logicznymi, uświadamiającymi pojęcie 'demagogii'. Praca z tekstem w każdym razie może odbywać się na wielu poziomach.
fot. Bartek Warzecha |
Właśnie: premiera. O ósmej na arce w reżyserii Agaty Biziuk w warszawskim Teatrze Lalka miało premierę na początku grudnia. Ten teatr ma to do siebie, że większość jego speklakli zasługuje na uwagę. Można przyczepić się do szczegółów, ale nie sposób odmówić klasy całokształtowi. Ten speklakl pod tym względem nie rozczarowuje: jest wysmakowany scenograficznie, zaskakujący rozwiązaniami, w świetnym opracowaniu muzycznym, nie przekombinowany, no i nie odbiega od oryginału, czyli wersji książkowej. Choć to dwie różne tłumaczki. Sztuka, która jeździ po naszym kraju jest tłumaczeniem Lili Mrowińskiej-Lissewskiej, książkę przełożyła z niemieckiego Anna Gamroth. W zasadzie obie wersje się sprawdzają - jedna na scenie, druga w książce. Różnicę, którą ja widzę, to większa zadziorność tekstu książkowego - dowcip w tym sosie bardziej iskrzy, a z sytuacji wychodzi 100 procent absurdu.
Wracając do spektaklu: pingwiny jak to pingwiny, jeśli poznałeś jednego, to jakbyś znał je wszystkie i trudno mieć o to pretensje do aktorów, za to gołąb w wykonaniu Anety Jucejko-Pałęckiej jest po prostu rewelacyjny. Jego nerwowość, wynikająca z 'Arki na głowie', połączona z świetnie opracowanymi 'gołębimi tikami' tworzy z niego pełnowartościową postać sceniczną. Jednym zdaniem: gołąb skradł pingwinom spektakl. I dobrze.
fot. Bartek Warzecha |
Dobry teatr dla dzieci jest teatrem dla dorosłych. Lubię powtarzać sobie tę złotą myśl. Usprawiedliwia przyjemność, którą czerpię z chodzenia na przedstawienia dla dzieci, także krytyczne fale, które zalewają mnie, gdy czegoś nie akceptuję. Do teatru dla dzieci bowiem nie trzeba i nie powinno przykładać się specjalnej miarki. Ten spektakl broni się także i w tej kwestii - nie ma w nim mielizn, na które godzilibyśmy się tylko dlatego, że przecież nie do nas kierowane jest przesłanie. Bo utwór Huba jest adresowany do wszystkich. Rozwiązania Agaty Biziuk są akurat na tyle awangardowe, że nie odwracają uwagi od meritum, środki nie przytłaczją przekazu, umiejętnie za to służą aktorom i sztuce. I tak pingwiny mają buty na kółkach, które pozwalają ślizgać się po 'lodzie'. Gołąb 'przylatuje' na hulajnodze, zamiast sfruwać na sznurkach z nieba, czym miło zaskakuje dziecięcą publikę. Jest w nim w ogóle coś z dzisiejszego PR-owca. W przypadku gołębia chodzi o PR Boga, a bilety na arkę mają formę plastikowych wejściówek na firmowych 'smyczach'. Przynać muszę, że nie podoba mi się pingwinia charakteryzacja, która, z drugiej strony, jest tak odrzucająca, że doskonale odzwierciedla główny rys pingwinów z tej opowieści, wyrażony minidialogiem - Co tu tak śmierdzi rybami? - To my. Patrząc na pingwina rzeczywistego zawsze nachodziły mnie miłe myśli, te rozczochrane z podbitymi oczami z powodzeniem mogłyby zatańczyć danse macabre. Rozczarowana tak naprawdę jestem jedynie... towarzyszącym przedstawieniu programem - ot, tekturka złożona wpół. Co prawda ładnie przygotowana, nie zmieniło to jednak faktu, że międliłam ją w rękach szukając bezskutecznie jakiejś ukrytej furtki. Tak więc zakup programu polecam jedynie zapaleńcom teatralnym z zacięciem kolekcjonerskim, a sam spektakl i książkę nie tylko tym, którzy mają wątpliwości natury religijnej.
Nie patrz tak na mnie, w końcu potop to nie mój pomysł!
Dla wszystkich, których zainteresowały pingwinie rozważania mam prezent - książkę wydawnictwa Media Rodzina. Dostanie ją jedna z osób, które napiszą w komentarzach o swoich dziecięcych uniesieniach religijnych. Losowanie 28 grudnia.
O ósmej na arce
Ulrich Hub
il. Jörg Mühle
stron 64
okładka twarda
format 16 x 24
wyd. Media Rodzina 2010
Dziękuję wydawnictwu za udostępnienie tytułu, a teatrowi za umożliwienie oberzenia sztuki.
Zdjęcia ze spektaklu pochodzą ze strony Teatru.
O, dzięki za recenzję (a nawet recenzjE). Zastanawiałam się nad tą książką (spektaklem z przyczyn oczywistych nieco mniej).
OdpowiedzUsuńMoże być o uniesieniach religijnych mojego dziecka?
Może, nie może - napiszę.
Mój syn, po dwóch pierwszych katechezach w "zerówce" życzył koledze na urodziny: rychłej, lekkiej śmierci, żeby mógł jak najszybciej dołączyć do tych dobrych aniołów!!!
Bardzo ciekawe, muszę koniecznie zerknąć w księgarni. O dziecięcych uniesieniach jednak teraz nie będę pisała :-)
OdpowiedzUsuńdzieki za te recenzje! Moje dziecko zbyt małe na ksiązkę/spektakl, ale obserwuje zmagania mojej siostry z córką w klasie "komunijnej" i widzę jak się wije w tych przygotowaniach, zmaganiach z dziecięcymi pytaniami. I dogmatyczna hipokryzją niestety...
OdpowiedzUsuńAle mojej siostrzenicy chętnie sprezentuję tę książke, może nie ugnie sie pod tym wpajanym brzemieniem grzechu.
A moje uniesienia religijne?
To tak a propos przekręconego słowa modlitwy...
Przypomniało mi się, jak będąc dzieckiem podczas mszy z uniesieniem recytowałam "tyś królem wszego świata" i byłam pewna, że chodzi o małego króla wśród roju wszy.
Jakoś mi to zgrzytało, ale tumaczyłam sobie, że to chodzi o to, że pewnie Bóg kocha nawet obrzydliwe robale!!!
Super. Mam 'Arke' w koszyku na amazonie, ale chyba wybiore jednak polska wersje :)
OdpowiedzUsuńWarto po polsku!
OdpowiedzUsuńuniesienia religijne... i w dodatku własne... wstydliwy temat
OdpowiedzUsuńZnałam kiedyś taką dziesięciolatkę, którą zachwycały snopy światła wpadające przez witraże w małym wiejskim kościółku. Marzyła, żeby być wniebowziętą w takim strumieniu kolorowego słońca, albo chociaż publicznie wyróżnioną przez Pana Boga na świętą... A przy każdym przewinieniu obiecywała, że zostanie zakonnicą, jeśli się nie wyda...
Z kolei z czasów współczesnych:
Z kolei mój kilkulatek, w czasie, kiedy był nękany przez wszystkich na ile potrafi mówić po angielsku, na pytanie babci:
- Czy Ty umiesz się przeżegnać?
opowiedział:
- nie, babciu, ja tylko potrafię powiedzieć "helloł"
Miło mi ogłosić, że random.org wylosował drugie zgłoszenie, czyli Agnieszkę. Agnieszko, proszę o kontakt. Adres po prawej stronie pod przyciskiem Email. Książka jest twoja!
OdpowiedzUsuńWróciliśmy do pingwinów, bo 9latek jedzie na przedstawienie do gdyńskiego Teatru Muzycznego. Wczoraj mąż przeszkadzał mi w pracy chichocząc przy czytaniu tej książki.
OdpowiedzUsuńKupiłam w trzecią rocznice wpisu :)
OdpowiedzUsuńMoje dzieci jeszcze za małe (i w ogóle z kwestią potopu nie zaznajomione), ale mnie lektura sprawiła dużą frajdę. Bardzo udana wariacja na temat potopu, świetna wielość tematów pobocznych.
Są książki, które wypływają po czasie. Dobrze, że się nakład nie skończył. ;)
OdpowiedzUsuń