Przekonani,
że troska o kondycję polskiej kultury leży w sferze naszych obywatelskich powinności, my, miłośnicy czytania, powołujemy do życia Republikę Książki.
Wierzymy,
że czytanie jest źródłem naszej wolności i niezależnego myślenia. Wierzymy, że czytanie stymuluje kreatywność i tworzy potencjał twórczy. Wierzymy, że czytanie włącza do wspólnoty znaczeń, budując i podtrzymując więzi w czasie i przestrzeni. [...]
Wiemy,
że nasze dzieci dzięki rozbudzonej dziś przyjemności czytania będą mogły rozważniej i bardziej odpowiedzialnie kształtować swoją przyszłość, a nas uchronią przed niezrozumieniem, gdy nasz świat przeminie. [...]
Fragment manifestu Republiki Książki.
Republika Książki to "koalicja na rzecz czytelnictwa i bibliotek". Jej celem jest praca nad Wieloletnim Programem Rządowym Kultura+ oraz uruchomienie Narodowego Programu Rozwoju Czytelnictwa. Szczytna idea, bliska wielu organizacjom i osobom, które działają od wielu lat. Koalicja oficjalnie narodziła się 8 grudnia w Bibliotece Narodowej. Co jednak z tego wyniknie? Na razie ogranicza się do dyskusji, z których na szczęście wyłania się obraz środowiska, które wie, czego chce i jak trzeba działać. Co poczną z tym organizatorzy kolejnej akcji? Czy będą mieli ŚRODKI na wdrażanie pomysłów, którymi goście sypią jak z rękawa? Wyrazem naszej wspólnej troski o losy społeczeństwa jest deklaracja wzajemnego wsparcia i czynnego udziału we wszelkich wysiłkach na rzecz rozwoju czytelnictwa i sieci polskich bibliotek wszystkich typów. Zbiega się to z wprowadzeniem 7% stawki VAT na książki (tymczasowo obniżonej do 5% - nie biliśmy się o to za bardzo w Brukseli), brakiem rządowego długofalowego programu wspierania kultury (sławetny 1% dla kultury pozostał jak na razie jednynie i aż kolejną pozytywną akcją, łączącą ludzi, którym nie jest wszystko jedno). Czytelnictwo nie jest jednak kopciuszkiem kultury. Nieużytki rozciagają się po horyzont, przypomnę, że i w kinematografii straszy rozgrzebana dziura. Kultura nie jest bowiem produktem pierwszej potrzeby, nie widać także bezpośrednich skutków zaniedbań w tej sferze. Na to przyjdzie nam poczekać kolejne 20 lat, choć pierwsze objawy pojawią się już za chwilę. Ten odwrót nie zaczął się wczoraj, a marsz wstecz po prostu trwa. Nazwijmy go roboczo "pochodem lemingów."
Rozmowa wielce frapująca mimo pierwszych banałów w ramach "pytań rozpoznawczych". Całość inspirująca. Szkoda, że nikt nie wspomniał o najmłodszych dzieciach i książce OBRAZKOWEJ. Czytelnictwo w tej rozmowie naradza się w zasadzie w szkole, choć wątek rodzicielski oczywiście się pojawia jako faktor obowiązkowy - to 20 minut codziennie, które jednych cieszy, innych denerwuje (jednak chyba niesłusznie, ponieważ hasło to zawieszone jest pomiędzy ideą, a rzeczywistością). Spodobała mi się wizja 'mocnego promowania bibliotek w mediach'. Tego zadania Republika Książki mogłaby się podjąć w ramach swojego manifesto-statutu. Przyklaskuję wyjściu bibliotekarek do ludu (book talking), choć nie spotkałam się z takim trendem w mojej dzielnicy, która w biblioteki (bardzo interesująco zaopatrzone) obfituje, przydałaby nam się tutaj Maria Kulik z plecakiem. Niestety, okoliczne i liczne wypożyczalnie są głównie świetlicami dla 'niezaopiekowanych dzieci, zapracowanych (?) rodziców, czyli okazją do nielimitowanego użytkowania komputera.
Właśnie, komputery. W iście przebiegłym kontekście pojawia się ten temat w rozmowie i niestety nie wróży dobrze projektom czytelniczym - politycy, drodzy państwo, nie pojawiają się w mediach z książkami, lecz z laptopami. Może czytują e-booki? Może w domu? A może w służbowych samochodach? Czy Republika Książki powinna zawstydzić to gremium, rozpisując ankietę czytelniczą wśród rządzących?
Bardzo podoba mi się hasło rzucone przez Sławomira Żurka, choć nie przypadło do gustu prowadzącej: szkolna praca nad tekstami powinna być swoistym laboratorium analizy tekstu. Znakomicie mi 'się to kojarzy' i daje wiele nadziei na możliwość poznania. Być może takie podejście nie zohydzi literatury jako takiej, a poezji w szczególności. Nauczyciele, z którymi miałam do czynienia, mieli w zwyczaju intelektualne poniżanie przeciwnika, a celem było udowodnienie miałkości myślowej tegoż. W starciu dwóch osób, które dzieli co najmniej jedno pokolenie, przeważnie kończy się sukcesem. W "poznaniu tekstu" pomagała pamieć fotograficzna i zdolności telepatyczne. Laboratorium niesie w sobie pozytywne przesłanie, które sugeruje, że każdy tekst da się ogarnąć umysłem, także ułomnym, choć w trakcie rzeczonego procesu poznawczego może się okazać, że tylko "na swój sposób." Takie podejście byłoby jednak kamieniem milowym polskiej edukacji, która cierpi z powodu swej rzekomej wszechwiedzy. Jednocześnie staje w poprzek pędowi życia. Wymusza przecież POWOLNE czytanie (slow reading). Coś 'gorszego', 'nienaturalnego' i 'nieracjonalnego'. A szybkość często szkodzi literaturze.
Trudno mi się zgodzić z optymistyczną tezą Ireny Koźmińskiej o elokwentnych dwulatkach., choć z jej ust padło wiele sformuowań, które dla wielu Polaków mogą być odkrywcze. Wspominam jednak tę uwagę, nazbyt 'wyrośniętą', bo wiem, jak deprymujące potrafi być milczenie własnego dziecka. Rodzice doszukują się nie dość, że swojej winy, to jeszcze uszczerbków na zdrowiu. Niestety, czytanie od urodzenia nie wpłynie na przyspieszenie procesów, które u każdego człowieka zachodzą w "swoim" tempie, a zależą od dojrzałości narządów mowy i samego mózgu. Elokwentny dwulatek to jednak przyrodnicza ciekawostka, choć spotykana na naszym gruncie. Nie przyjmowałabym także za pewnik bezproblemowego wejścia dziecka szkolnego w świat samodzielnego czytania. Deficyty w tej sferze nie zawsze związane są z brakiem dostępu do literatury.
Oczywiście trudno zaprzeczyć większości tez, związanych z pozytywnym wpływem czytania na jednostkę ludzką i nie zamierzam tego robić. Głęboko wierzę, przechodzę nad tym do porządku dziennego i zajmuję się już nie ilością, lecz jakością. Ładnie, mądrze, przemyślanie.
Na dobranoc pozwolę sobie zaprzeczyć jeszcze tylko jednej tezie. Język polski przestaje być językiem myślenia. Zastępują go obrazy. Te dwa znaczące zdania padają w kontekście 'kondycji naszego języka ojczystego', czyli zmniejszającej się kompetencji językowej społeczeństwa . Dla wielu Polaków polski jest za trudny - nie umieją wyjść poza garnitur utartych zwrotów, nie rozumieją słów płynących z telewizora, dłuższe teksty porzucają po pierwszym akapicie. Nic jednak nie wskazuje na to, jakoby człowiek myślał słowami. Nikt tego nie udowodnił. Wręcz przeciwnie. Procesy myślowe mają tak wiele aspektów i jako proces poznawczy wykorzystują wiele elementów. Także obraz. Także język. Także dźwięk. Także co innego. Jak to obliczyć procentowo i podać do wiadomości publicznej?
Chwała Ci Zorro po podjęcie tematu.
OdpowiedzUsuńA w kwestii problemów:
1. Nie ma myślenia poza językiem - tak mawiał mój prof. od filozofii.
Nie wymyślimy pojęcia, jeśli nie mamy go w swym słowniku (czynnym lub biernym).
Bzdurą jest twierdzenie, że "język polski przestał być językiem myślenia".
Może kogoś trzeba dokształcić?
To kolejny argument za wprowadzeniem filozofii do powszechnej edukacji.
Problemem jest czytanie/słuchanie ze zrozumieniem - tego uczy kontakt z książką.
2. Kontakt z książką - nie na zasadzie "odtwórczego" przepytywania z treści lektury i doszukiwania się
"co autor miał na myśli".
Kuleje kształcenie polonistów (niestety, wiem "namacalnie" jak to wygląda), zawstydzający jest poziom nauczycielek(i nauczycieli) nauczania początkowego (zintegrowanego) - przepraszam jeśli kogoś urażę, uogólniam.
"Labolatorium analizy tekstu" - tak. TYlko jak to zrobić z nauczycielami/nauczycielkami zastygniętymi w schematach, dyszącymi pod presją minimum programowego?
3. Ważna jest oczywiście rola biliotek. I uświadamianie bibliotekarzy/bibliotekarek, że niekoczniecznie dzieci przychodzą do biblioteki ogladać telewizję/bajki (!). To przykład z życia wzięty.
Potrzebny jest tutaj KONKRETNY plan działań.
To pole do działania.
4. Dom.
Rodzice raczej czytają dzieciom. Tylko rzadko wiedzą co czytać, jak czytać. Odpuszczają, kiedy dziecko uczy się samo czytać (=literować). A wiadomo, że to trud i znój. I znika przyjemność czytania.
Tezę Ireny Koźmińskiej o wpływie czytania "od urodzenia" na rozwój mowy teoretycznego "dwulatka" trzeba chyba pomiędzy bajki włożyć.
Faktycznie - mogą flustrować takie teorie.
Czytanie ma wpływ na elokwencję, ale co najmniej kilka lat później.
Chwała więc powstaniu "Republiki Książek", ale zobaczymy co z tego wyniknie. Czy (i jak) teoria przełoży się na praktykę.
Na gruncie lokalnym doszło do takiego spotkania
http://www.sledzinska-katarasinska.platforma.org/index.php?option=com_content&view=article&id=42:republika-ksiki&catid=2:2010&Itemid=7
Niestety, poza ogólnikami, nie ma informacji o konkretach.
Ciekawe czy w mojej bibliotece Panie słyszały o tych pomysłach :)
(żeby było jasne - nie zamierzam tylko natrzekać ;)
Tak, zaskakująco frapująca była to rozmowa, pewnie dlatego, że rozmówcy z różnych bajek.
OdpowiedzUsuńMyślę, że było za mało czasu, żeby ruszyć temat książek obrazkowych. Liczę na to, że w programie będzie się wracać do tematu dzieci. Wszyscy chyba zdają sobie sprawę z tego, że należy zacząć od dzieci!!!
Co do wyjścia bibliotek do ludu – mój syn, gdyby nie mój palec nie wiedziałby, gdzie jest biblioteka w jego szkole!!!I tak tam nie chodzi, bo książek do czytania nam nie brakuje, ale chyba wychowawczyni powinna im takie miejsce pokazać. Byli, owszem, w bibliotece publicznej, ale na mikołajkach z magikiem. Ani biblioteka do uczniów, ani oni do biblioteki się więc pewnie nie ruszą.
Jestem za laboratorium analizy tekstu, ale także za doborem tekstów do analizy. Bo międzypokoleniowe gnębienie przez nauczycieli ich jedynie słusznymi wnioskami wynika, według mnie, z tego, że oni już na studiach dowiedzieli się jakie są te wnioski i sami nie musieli do nich dochodzić (chociaż pamiętam, że zaskoczyła mnie polonistka w liceum, która stwierdziła, że tytuł „Lalka” pochodzi stąd, że jak lalkę Wokulski traktował pannę Izabelę, myślę, że to był JEJ wniosek). Gdyby tak zmienić nieco teksty, dobrać je do dzieciaków i ich problemów – może byłoby łatwiej zgodzić się z ich wnioskami?
Ja także nie zgadzam się z Ireną Koźmińską na temat tego, że dzieci, którym się czyta zaczynają szybciej mówić. Ale z obserwacji wiem, że zasób słów rozumianych jest u tych „oczytanych” większy niż u tych, do których się „tylko” mówi. Kiedyś, kilka miesięcy, lat później – rzeczywiście mają także większy zasób słów, których używają.
Myślenie obrazami...Ciekawe, jak wygląda:))Dużo bym dała, żeby w ogóle móc podejrzeć myślenie:)
Czyli kolejne pomysły na akcje dla Republiki książki?
OdpowiedzUsuń- warsztaty dla polonistów (ale ukończenie ich powinno być w pewien sposób premiowane przez szkołę, w której uczą, żeby i oporni przyszli);
- z mojego punktu widzenia - wpieranie twórców/dziennikarzy, którzy chcą promować książki -> co z tego, że ktoś chce, jeśli nikt "nie ma" na to pieniędzy
I wracamy do punktu wyjścia: co tak naprawdę może RK? Zależy w dużej mierze od środków, którymi będzie dysponowała. Kurz medialny bowiem szybko opadnie i pozostanie szara rzeczywistość.
Znalazłam ostatnio tekst, z którego wynika, że w UK utyskują z powodu braku kompetencji czytelniczych u... 5-latków. Niebywałe?
OdpowiedzUsuńCha! No właśnie, temat stanie się mniej popularny i co dalej?
OdpowiedzUsuńMaria Kulik mówiła o tym, że trzeba jeszcze wiedzieć CO CZYTAĆ.
Nauczyciele, bibliotekarze MUSZĄ wiedzieć co polecać i wiedzieć jaka jest paleta możliwości.
Ile z nich orientuje się jakie są nowości, czym żyją dzieci/młodzież?
Dlaczego nie wiedzą?
A TVP usunęła z ramówki "Hurtownię książek"?
W ilu gazetach pojawia się regularnie rubryka "poczytaj dziecku to i tamto"?
Radio? (nie liczę "Dwójki")...
Dużo do zrobienia, od czego zacząć?
Od zmiany priorytetów.
OdpowiedzUsuńPani Kulik z Meksykańskiej! To moja osiedlowa biblioteka! Właśnie planowałam iść tam po raz pierwszy z moim trzylatkiem w najbliższy poniedziałek. Teraz będę mniej się wstydzić. ;-)
OdpowiedzUsuń