Od czasu do czasu przetacza się przez zainteresowane grupy temat dyżurny w dyskusji o ilustracji dziecięcej, czyli co lubią dzieci i czy nie jest to dla nich za trudne. Wariacją tego tematu jest dzieci nie lubią tego (lub tamtego), wyskakuje także kwestia symbolicznego już ugrupowania "panów po pięćdziesiątce", którzy będąc ewidentnie towarzystwem wzajemnej adoracji, tworzą dla siebie i o sobie. Oczywiście nie myśląc o dzieciach.
"Panem po pięćdziesiątce" może zostać każdy, panna przed trzydziestką, stara wariatka przed emeryturą oraz student, co to jeszcze nie wie. Tymczasem dzieci cierpią, bo nie rozumieją, o co w ich ilustracjach chodzi lub co gorsza budzą one w nich (zrozumiały z tej perspektywy) niepokój.
Moje dzieci cierpią. Cierpią każdego dnia, obcując ze sztuką niezrozumiałą i wprowadzającą w ich czystych umysłach zamęt.
Ulubioną książką dwuipółlatki jest 'przerażająca' opowieść Aldousa Huxleya, propagatora meskaliny i LSD, o wężu, pożerającym jaja parze wron. Przyznać trzeba, sama opowieść jest tekstem przeciętnym z mizoginiczną nutką, o zgrozo napisaną przez Huxleya dla dziewczynki. Uwaga, tu akurat bez ironii.
- A może poszedłbyś do jamy węża i go zabił? - zapytała pani Wrona.
- Jakoś nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł - odpowiedział jej mąż.
- Abrahamie, ty się boisz! - zawołała pani Wrona.
- Boję się? - oburzył się pan Wrona. - Nic takiego nie mówiłem. Powiedziałem tylko, że nie wydaje mi sie, by twój pomysł był dobry. Mogę dodać, że rzadko miewasz dobre pomysły. Dlatego pójdę porozmawiać z moim przyjacielem Sową. To myśliciel. Jego pomysły są zawsze dobre.
{tłum. Jadwiga Jędryas)
Dwuipółlatka jeszcze nie czyta, wybrała sobie tę właśnie książkę ze stada innych na podstawie ilustracji. Ilustracji strasznych, dla dzieci niepojętych i wywrotowych. "Panem pod pięćdziesiątę" w przypadku tej publikacji jest 27-letnia Agata Dudek.
Jakby tego nie było dość, córka moja, zdegenerowana dwuipółlatka, ofiara prania mózgu i działań programujących, domaga się także czytania "o ciuciule".
"Ciuciuła" i inne, czyli TUWIM z wydawnictwa Wytwórnia. To najbardziej obsypana nagrodami książka Wytwórni. W 2008 roku zdobyła jedną z najważniejszych międzynarodowych nagród BolognaRagazzi w kategorii poezja oraz Wyróżnienie Specjalne w konkursie Polskiej Sekcji IBBY Książka Roku 2008. W 2009 roku książkę dostrzegło jury Międzynarodowego Biennale Ilustracji w Bratysławie (BIB) przyznając wydawnictwu Wyróżnienie Specjalne.
{ze strony wydawnictwa}
{ze strony wydawnictwa}
Jest to praca zbiorowa, więc trudno obarczyć winą za tę publikację jednostkę. Odpowiedzialna za Lokomotywę jest Małgorzata Gurowska. Tak wiele osób chciało się zdeprawować tym wydaniem, że aż się nakład wyczerpał. Okropnych rodziców i zdegenerowane dzieci pocieszę: niebawem dodruk. Tymczasem z polską sztuką zapoznają się Włosi. Tutti per tutti. Poesie per bambini
No i na koniec wspomnę o Iwonie Chmielewskiej, którą w Polsce na wszelki wypadek wydaje się rzadko, a ilustratorka z Torunia zdobyła kilka dni temu Oscara Ilustracji Dziecięcej, czyli wspominane już tu BolognaRagazzi w kategorii non-fiction za książkę Dom duszy - maum. Niech was nie zwiedzie względnie znajomo brzmiący tytuł, to tylko tłumaczenie. Książkę do konkursu wystawiła bowiem Korea, a ponieważ to oni wystawili, a nie my, zatem to oni świętują, a w Polsce cisza. Tradycyjna cisza, można by rzec. Po co nam się ma deprawować społeczeństwo! Społeczeństwo niech się w czystości odkulturalnej trzyma, ale ja was trochę zepsuję kolejną książką Iwony Chmielewskiej o wiele znaczącym tytule Kłopot. Bo u nas, proszę państwa, jest ogólnie kłopot z myśleniem nieschematycznym.
Wcześniej Kłopotem potraktowałam swoje dzieci. Nerwowo podrygiwały przy każdej kartce, a potem pognały do rysowania. Ośmiolatek machnął nowy projekt żelazka własnej marki Bizon. Konkret. Dwuipółlatka, czyli dzisiejsza bohaterka mojego wpisu narysowała to:
A po chwili zmieniła na takie coś:
Ślad, który wypaliło polskie żelazko w koreańskim przebraniu.
Do tego prowadzą eksperymenty na dzieciach.
Za udostępnienie książek w celach deprawacyjnych dziękuję Iwonie Chmielewskiej, wydawnictwu Dwie Siostry i Wytwórnia.
No i na koniec wspomnę o Iwonie Chmielewskiej, którą w Polsce na wszelki wypadek wydaje się rzadko, a ilustratorka z Torunia zdobyła kilka dni temu Oscara Ilustracji Dziecięcej, czyli wspominane już tu BolognaRagazzi w kategorii non-fiction za książkę Dom duszy - maum. Niech was nie zwiedzie względnie znajomo brzmiący tytuł, to tylko tłumaczenie. Książkę do konkursu wystawiła bowiem Korea, a ponieważ to oni wystawili, a nie my, zatem to oni świętują, a w Polsce cisza. Tradycyjna cisza, można by rzec. Po co nam się ma deprawować społeczeństwo! Społeczeństwo niech się w czystości odkulturalnej trzyma, ale ja was trochę zepsuję kolejną książką Iwony Chmielewskiej o wiele znaczącym tytule Kłopot. Bo u nas, proszę państwa, jest ogólnie kłopot z myśleniem nieschematycznym.
To był pamiątkowy obrus mamy wyhaftowany przez babcię. |
Prasując go, zamyśliłam się trochę dłużej i... |
To spadło jak nieszczęście. |
Przecież na taką plamę nie ma siły. |
Nie pomogą najmądrzejsze rady. |
Wcześniej Kłopotem potraktowałam swoje dzieci. Nerwowo podrygiwały przy każdej kartce, a potem pognały do rysowania. Ośmiolatek machnął nowy projekt żelazka własnej marki Bizon. Konkret. Dwuipółlatka, czyli dzisiejsza bohaterka mojego wpisu narysowała to:
A po chwili zmieniła na takie coś:
Ślad, który wypaliło polskie żelazko w koreańskim przebraniu.
Do tego prowadzą eksperymenty na dzieciach.
Za udostępnienie książek w celach deprawacyjnych dziękuję Iwonie Chmielewskiej, wydawnictwu Dwie Siostry i Wytwórnia.
Huxley leży w moich zapasach i czeka na swoją kolej. Mizoginia mnie dość mocno razi, hmm. Chociaż z drugiej strony moi synowie mają (mam nadzieję) kompletnie odmienny obraz relacji damsko-męskich, więc może by tak sprawdzić co oni na to (może z okazji Dnia Kobiet?;)
OdpowiedzUsuńA co do wytwórniowych produkcji - jak u Was ma się entuzjazm do Tuwima z odbiorem Brzechwy? U nas młodszy miesiącami wyciągał do czytania tego pierwszego (u nas największy entuzjazm wzbudzała część z ilustracjami Gosi Urbańskiej) a drugi czeka na swój czas.
Co do panów, "którzy mają po 50 lat" (nie po pięćdziesiątce jednak:) - tam jednak głównie chodziło o eksperymenty słowne, nie wizualne.
Ciekawe, czy autorka wyrażenia wie, jaką robi ono furorę:)))))
'Panowie, którzy mają po 50 lat' - cytując dosłownie. Ale to nie ma znaczenia. Tak naprawdę to znakomite określenie zarówno dla zwolenników rzeczonych 'panów', jak i ich przeciwników. Można je wykorzystać na wiele sposobów.
OdpowiedzUsuńW tamtej rozmowie nie chodziło jednak o samo słowo, lecz produkt jako taki. "Panowie i ich działalność" jako symbol ruchu reprezentowanego przez "lilipucie wydawnictwa". Jednak wnikanie w umysł autora jest niemożliwością. Można sobie tylko interpretować.
Mnie w zasadzie chodzi o coś innego. Każda sztuka, także związana z książką, potrzebuje różnorodności - w y b o r u . Niechże więc będą rzeczy różne - abstrakcyjne, absurdalne, kolorowe i monochromatyczne, duże i małe, dosłowne i odjechane. To, że nie rozumiem sztuki współczesnej, nie znaczy, że chcę zburzyć galerie, które ją promują. A mam wrażenie, że coś takiego dzieje się na i tak trudnym rynku dobrej książki dziecięcej.
Gorąco namawiam do wypróbowywania tego z tej sztuki, czego sami nie rozumiemy. Może świeży umysł dziecka pozwoli nam dostrzec coś w abstrakcyjnych wzorach i w dziwnych kolorach, których nie akceptujemy. Pozwólmy dzieciom pomyśleć - pokazać bez wartościującego komentarza.
Pouczająca anegdotę opowiedział kiedyś podczas wywiadu Janusz Stanny. Narysował dla przedszkolaków konika o trzech nogach. Panie przedszkolanki domagały się czwartej nogi, dla dzieci było oczywistością, że konik ją ma, tylko podkurczył.
A. Jeszcze a propos entuzjazmu. O dziwo, wcale nie jestem bezkrytyczną wielbicielką tego wydania TUWIMA, niektórych prac nie lubię. Ale nie wyrwałam ich z książki, a podskutuję sobie o nich z dziećmi, gdy dzieci będą starsze. Może do tego czasu i ja zweryfikuję swoje spojrzenie.
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że pozwolenie dzieciom na coś, czego sami nie rozumiemy czy nie akceptujemy jako sztuki - jest straszliwie trudne. Duże brawa dla rodzica, który na to pozwoli.
OdpowiedzUsuńNajgorzej, że szkoła jeszcze pogarsza sytuację.
Myślisz, że tak źle jest na rynku? Trzeba by przeanalizować jak się kształtuje rodzaj wydawanych książek w ostatnich kilku latach. Mam wrażenie, że idzie ku lepszemu (czyt. większej różnorodności), że wychodzimy z zachłyśnięcia kolorową tandetą. Przypominam sobie, jaki był wybór, gdy mój siedmiolatek miał kilkanaście miesięcy a jaki jest teraz!
W "Tuwimie" ja też nie wszystko lubię.
I nadal nie zdecydowałam się na zakup "Co z ciebie wyrośnie?". Za darmo bym wzięła, ale nie kupię, wolę wydać na coś innego.
Jasne, że trudne! Czasem trudno sobie odmówić wartościującego komentarza. Myślę, że na rynku jest lepiej niż 10 lat temu, jednocześnie uważam, że podział, który istnieje wewnątrz środowiska, a który wywlókł wywiad, na który tu aluzyjnie się powołujemy, szkodzi samemu środowisku.
OdpowiedzUsuńA przecież tzw. 'smuta' to nie nowość w ilustracji. Popatrz sobie na "100 Bajek" Jana Brzechwy (i Srokowskiego) z naszego dzieciństwa - szaro, buro, przygnębiająco. ;-) Klasyk! Ulubiona moja książka z dzieciństwa. :-)
A widzisz, bo myśmy miały lepszy wybór niż dzieciaki z roczników 10-15 lat późniejszych. Do nas "śliczności" przyszły razem z transformacją, gdy już byłyśmy w innym sektorze czytelniczym.
OdpowiedzUsuńPodział jest, ale TA pani raczej stosowała specyficzną formę marketingu (w końcu zapisała, że inni się nie znają). Mam poczucie, że od kiedy zaczęła dostawać nagrody - poczuła się usatysfakcjonowana i chyba nieco złagodniała. Mieliśmy w domu małą satysfakcję, gdy usłyszeliśmy jak jedną ze swoich książek określiła mianem absurdalnej. Czyli można dla dzieci absurdalne wydawać? :)) Myślę, że pojęła absurdalność swoich zarzutów wobec panów po pięćdziesiątce. Dobrze jej życzę, bo to segment książek bardzo potrzebnych, jeżeli chodzi o różnorodność i możliwość wyboru. Kupując dzieciom książki "trudne" jestem jednoczenie za dużą ilością książek środka.
WYBÓR - słowo klucz. Myślę, że nikt, kto wydaje dobre książki nie powinien podcinać gałęzi - i tak wątłej - na której siedzi. Niezależnie, czy wokół niego siedzą kruki, wrony, papugi, czy sikory (bogatki).
OdpowiedzUsuńNas, dzieci lat 70, "śliczności" ominęły - święta prawda 1990-2002 to krótki okres, gdy nie interesowały mnie książki dla dzieci. Szczęściara ze mnie (i ciebie ;-)).
Co do odbioru sztuki - my też walczymy z wewnętrznymi uprzedzeniami. Mimo fajnych burych książek, klasyki polskiej ilustracji, do odbioru sztuki współczesnej świadomie nikt nas nie przygotowywał. Nie pamiętam nawet jednej godziny w szkole, podczas której ktoś by się na ten temat zająknął. Mój papa twierdził, że sztuka współczesna to wytwór zdegenerowanych czasów. ;-)