niedziela, 27 marca 2011

IWONA CHMIELEWSKA * wywiad

And the Oscar goes to... Iwona Chmielewska!

MAUM / Bolognaragazzi 2011 NONFICTON


Niewielka to przesada. Nagrody przyznawane co roku na Targach Książki Dziecięcej w Bolonii mają dla ilustratorów takie znaczenie, jak muskularny pan z Ameryki dla filmowców.  Bolognaragazzi w kategorii NON-FICTION poszło w tym roku do toruńskiej Koreanki, Iwony Chmielewskiej za Dom duszy - MAUM.  Pisałam o tym wcześniej, zatem wszystkich niezorientowanych zapraszam do wpisu z 22 lutego, z którego dowiedzie się, skąd w tym miejscu przedziwny poplątaniec narodowościowy, zorientowani i 'w temacie' z lubością przejdą do meritum - wywiadu z artystką.  Tymczasem artystka odbiera swoją nagrodę w Bolonii...  Tegoroczne targi właśnie się zaczynają.


*****


- Otwiera Pani rano oczy i widzi...
Widzę moją suczkę Pumę, która leży obok łóżka i jako kulturalna istota, zachowująca zasady ciszy nocnej, cieszy się dopiero wtedy gdy widzi, że się w pełni obudziłam. Poza tym widzę szafę z ubraniami mojego męża, który zwykle nie domyka w niej jakiejś koszuli, co stało się pomysłem na okładkę Domowych duchów.

Domowe duchy
Dubravka Ugrešiċ / Iwona Chmielewska
wyd. Znak 2010


fragment
fragment


- Czy w ogóle ważne jest, co człowiek widzi, czym się otacza i gdzie mieszka?
Nie jestem pewna. Dla mnie to nie jest specjalnie ważne. Wychowałam się w robotniczym, zadymionym mieście Pabianice. Z mojego okna było widać kilkanaście kominów. Do dziś pamiętam słodki zapach bawełny. Każde miejsce może być inspirujące. Myślę, że nomadowie żyjący na pustyni, czy ludzie północy nie mają uboższego życia wewnętrznego z powodu tego, że właściwie wciąż widzą wokół to samo. Może też być tak, że ktoś wcale nie widzi i nie ceni tego, że żyje w domu zaprojektowanym przez genialnego architekta czy designera. Bo ma inne priorytety. Na świat patrzy się swoim wewnętrznym okiem, które u każdego widzi inaczej. W widzeniu ważne dla mnie są relacje – porównywanie, punkty odniesienia w przestrzeni i interpretacja własna.


- Czy Toruń w Pani życiu jest ważny?
Ważny jako miejsce, które umożliwia mi spokojną pracę, bo czuję się tu anonimowa. Toruń ma skalę, która mi odpowiada. Zrobiłam o Toruniu książkę Cztery strony czasu (wydawnictwo Sakyejul) - to chyba dowód, że kocham to miasto i wzrusza mnie jego historia. Toruń jest dla mnie ważny, ale nie czuję, żebym ja była ważna dla Torunia.

Cztery strony czasu
Iwona Chmielewska
wyd. Sakyejul
(fragment broszury)


- Co wpłynęło na Pani życiowe wybory?
Chciałoby się powiedzieć: tzw. kontrolowany przypadek. Myślę, że jestem osobą dość odważną w spełnianiu swoich marzeń i bardzo cenię niezależność, do której zawsze dążyłam. Tak też ułożyłam sobie relacje w moim życiu. Książka autorska to marzenie dla niezależnego twórcy.  Poza tym nieskromnie dodam, że zawsze ciężko nad spełnianiem marzeń pracowałam.


- Kto był dla Pani inspiracją? Kogo Pani ceni?
Musiałabym wymienić całą listę – ciągle dołączam do niej kogoś nowego. Cenię prostych, skromnych ludzi, którzy ciężką pracą doszli do wielkich osiągnięć w różnych dziedzinach. W sztuce, inspiracją są dla mnie starzy mistrzowie niderlandzcy i włoscy, również architekci, którzy tworząc swoje arcydzieła potrafili ukryć swoje ego, eksponując ideę.


- Jak wygląda droga Pani rozwoju zawodowego? Co się wydarzyło między Lubię kotki a Maum?
Jeśli chodzi o tworzenie książek jestem samoukiem. Skończyłam grafikę warsztatową, techniki metalowe – tępiono w nas na studiach wszelkie przejawy narracji w obrazie. Pierwsze moje książki autorskie robiłam zupełnie intuicyjnie i trochę po omacku więc mogłam błądzić. Zaczęłam, gdy moje dzieci były jeszcze małe i długo nie miałam pojęcia o zjawisku picturebook. Bardzo ważną dla mnie możliwością była współpraca z toruńskim wydawnictwem „Algo”, którego właściciele dali mi właściwie pełną wolność w ilustrowaniu poezji dla dorosłych i również książek dla dzieci. Mogłam do woli eksperymentować. Powstały wtedy ilustracje do Małej księżniczki w dwóch wersjach, Ani z Zielonego Wzgórza, Tajemniczego ogrodu, czy Baśni irlandzkich. To były takie czasy, że czarno-białe rysunki do mojej pierwszej książki (wczesne lata dziewięćdziesiąte), poprawił długopisem jakiś pan w drukarni, bo uznał, że są za mało wyraziste.



Już wtedy intuicyjnie czułam potrzebę tworzenia w swoich ilustracjach narracji niezależnej od tekstu. Kiedy robiłam ilustracje do poezji, nie starałam się wiernie podporządkować autorowi, ale wczuć się w klimat i zrobić coś swojego, co podąża obok tekstu. Zwykle te całostronicowe ilustracje tzw. wklejki, umieszczane były przypadkowo obok wiersza - wynikało to z podziału arkuszy. Pamiętam, że dużo do myślenia dawała mi, po wydaniu książki, analiza wierszy towarzyszących poszczególnym obrazom. Okazywało się na przykład przy wierszach Józefa Czechowicza, że ilustracja idealnie pasuje właśnie do tego wiersza. To było jak czary, ale uświadomiłam sobie, że jeśli powstają obrazy niedookreślone, otwierające się na różne interpretacje, to mogą one żyć niezależnym życiem i każdy może w nich znaleźć to co akurat znaleźć chce.

Kopciuszek
Zofia Stanecka / Iwona Chmielewska
wyd. Muchomor 2004


Jeśli człowiek ma wyznaczone jakieś życiowe zadanie i wielką potrzebę jego spełnienia – nic nie jest w stanie go powstrzymać. Nawet niepowodzenia czy bieda. Ja po prostu musiałam i mam nadzieję, że zawsze będę musiała, robić książki. Najpierw do tzw. szuflady. Tak się szczęśliwie dla mnie złożyło, że skutkiem tej determinacji był udział w wystawie polskich ilustratorów w Bolonii wypracowany dwiema nagrodami w Polsce i pojechałam na pierwsze swoje bolońskie targi. Pokazano tam dwie makiety moich książek autorskich, bo były to takie czasy (2003 rok), że ilustratorzy polscy nie mogli chwalić się w Bolonii żadnymi wydanymi książkami...  Najszczęśliwszy przypadek w moim życiu to spotkanie Jiwone Lee, osoby która powinna dostać medal Orła Białego, bo niestrudzenie propaguje polską książkę w Korei. Zaczęła się dla mnie niewiarygodna przygoda i najlepszy okres w moim życiu.  Przyszły zamówienia na moje książki autorskie i na ilustracje do książek koreańskich. W sumie, na rynku jest już ich trzynaście. Obecnie złożyłam trzy nowe książki autorskie w wydawnictwie Nonjang – w Bolonii zobaczę ich makiety.  Inna, w wydawnictwie Changbi jest właśnie wydawana.

Thinking ABC Iwona Chmielewska
wyd. Nonjang 2006


Jiwone twierdzi, że to precedens w Korei, żeby przyjmować do druku gotowe projekty, zwłaszcza obcych artystów. W wydawnictwach koreańskich pracuje się nad tekstem i obrazem bardzo długo, żmudnie wszystko analizując i zmieniając. Ja mam to szczęście, że rzadko muszę coś zmieniać, a jeśli już, to jestem bardzo wdzięczna za cenne uwagi, bo odbywa się to zwykle dla dobra książki, która dzięki pracy mądrych i kompetentnych redaktorów staje się jeszcze lepsza. No i mam najlepszą na świecie agentkę, która mnie chroni, walczy o mnie i nie dopuszcza dróg na skróty. Przydaje się nam też niekiedy buddyjska cierpliwość.

Dzień dobry, Europo!
Agnieszka Niezgoda / Iwona Chmielewska
wyd. Algo 2004


Dzień dobry, Europo! Iwona Chmielewska
wyd. Borim 2010


- Czy koreańska ścieżka zmieniła Pani postrzeganie sztuki?
Powiem o najbliższej mi sztuce dla dziecka, która tak naprawdę jest też sztuką dla każdego. Bo sztuka dla dorosłych odpowiednio podana dziecku jest również sztuką dla niego.  To temat w Polsce pogardzany, nie występujący w dyskursie społecznym ani w mediach, podobnie jak cała wysoka kultura.

Koreańskie, artystyczne książki dla dzieci są różnorodne i wielowątkowe – w tym ich wielka siła. Jeżdżąc co roku na targi w Bolonii obserwuję, że Korea wyrasta na światową potęgę w tej dziedzinie na tle innych państw. Sztuka i projektowanie jest tam na najwyższym światowym poziomie, a przecież książka to pierwsze dzieło sztuki w życiu człowieka. Nauczyłam się, że artystyczną książkę dla dzieci można zrobić na każdy temat ważny społecznie, że sztuka jest potężnym narzędziem nie tylko wspomagającym wrażliwość i kreatywność, ale też kształtującym edukację społeczną, współczucie dla słabszych, tolerancję dla odmienności, a więc zasady demokracji. To wszystko można osiągnąć dzięki artystom, którzy za pomocą swej intuicji, bez wspomagania się teoriami naukowymi, potrafią i wzruszać i edukować.  Nauczyłam się, że książka dla dzieci może być arcydziełem, w dodatku ważnym społecznie – odkąd obcuję z takimi książkami, przywożę je ze świata i pokazuję na przykład studentom, mam większy dystans do oddziaływania sztuki współczesnej pokazywanej nielicznym w galeriach. W książkach picturebook można osiągać to samo i oddziaływać dużo szerzej, rozpowszechniając sztukę w tysiącach egzemplarzy, kierując ją jednocześnie dla dzieci i dorosłych.

Kłopot  Iwona Chmielewska
wyd. Nonjang 2010

- Która książka jest dla Pani najważniejsza i czy tę samą książkę Pani po prostu lubi?
Chyba nie mam takiej najważniejszej. Ostatnio w rankingu lekko wysuwa się na prowadzenie książka Kłopot i cała seria o kształtach, którą ta książka rozpoczęła. Obserwuję, jak oddziałuje ona na odbiorców, zwłaszcza dorosłych, a jest przecież skromną, bardzo prostą książką dla dzieci. Słyszałam opinie dorosłych, że za każdym razem, po kolejnym czytaniu, na końcu pojawia się wzruszenie, mimo że już wiadomo jak się ona kończy. Na koreańskich blogach widziałam jak dzieci pracują z tą książką, bo wydawnictwo Nonjang do każdego egzemplarza dodaje wydany na wysokiej klasy papierze zeszyt z kształtami do samodzielnego wymyślania swojej wersji. Podziwiam Koreańczyków, ich podejście do dzieci i jestem zaszczycona, że mogę dla nich pracować.


- Nagrodzona książka, MAUM, to opowieść ważna dla jej autorki, Hee Kyoung Kim.  Czym jest teraz MAUM dla Pani?  Jakie jest Pani MAUM?
Jestem bardzo wdzięczna wydawnictwu Changbi, że zgodziło się na moją wizję tej książki, łącznie z umieszczeniem lustra na końcu i łacińskiego zapisu słowa Maum. Tekst był dla mnie bardzo trudny i bałam się, że sobie z nim nie poradzę. Zrobiłam do niego osobną narrację obrazem trzymając całość w ściśle określonym rygorze pomysłu na animowanie kartek w trakcie ich przekładania. Maum to dusza - coś niewidzialnego, ale najważniejszego w życiu. Ale dalej nie wiem jakie jest moje Maum.

MAUM
Heek Young Kim / Iwona Chmielewska
Wyd. CHANGBI


- Jak odebrała Pani eksplikację jury w Bolonii? Czy przeniknęli Pani zamiary?
Ta nagroda to dla mnie niewiarygodne wydarzenie – będąc pierwszy raz w Bolonii, prawie na klęczkach oglądałam nagrodzone książki. Kolejne targi – to samo. Nie stać mnie było nawet na zakup tych wielkich dzieł. Nawet nie potrafię powiedzieć jak odebrałam ten werdykt, bo ciągle w niego do końca nie wierzę...  A słowa jury są dla mnie po prostu wzruszające. Podoba mi się użycie cytatu z Bachelarda o jasnej wizji, dogłębnej analizie i ciężkiej pracy. Każdy przenika moje zamiary w tej książce na swój sposób i jury także.

- Co jest dla Pani niezbędne przy tworzeniu?
Właściwie nic. Nie muszą być spełnione jakieś określone warunki. Ze mną jest tak, że 80 procent książki i to jest ta najważniejsza, najtrudniejsza i najdłuższa część etapu tworzenia, powstaje w głowie. A głowa pracuje zawsze i w każdych warunkach. Przygotowuję się do książki bardzo długo, a potem samo wykonanie trwa już szybko. Do tego etapu potrzebne jest mi oczywiście biurko. Mogę w międzyczasie gotować obiad dla mojej licznej rodziny lub robić te wszystkie „normalne”, powszednie rzeczy. Nie jestem najlepszym przykładem do opisywania tego słynnego muśnięcia muzy. Mnie ta muza atakuje wtedy, gdy najmniej się tego spodziewam.


- Czy jak inni ilustratorzy jest Pani 'zbieraczem skrawków rzeczywistości'?
O tak, owszem. Zbieram dziwne skrawki, czasem nawet wyciągnę coś publicznie z kosza i moje dzieci muszą się za mnie wstydzić. Nie wiadomo jaki skrawek rzeczywistości mnie zainspiruje. Mogę na przykład oglądać ciągle to samo, jedno ilustrowane czasopismo o wnętrzach. W zależności od tego jaką książkę akurat robię, zobaczę w tych samych fotografiach zupełnie coś innego, czego wcześniej nie zauważyłam, bo po prostu nie miałam na to nastawionej percepcji. Pamiętam, że kiedyś do rozwiązania pewnej intelektualnej łamigłówki zainspirowały mnie pęknięcia w płycie chodnikowej. A inna książka powstała z inspiracji pustym stołem. Analizuję też ludzkie zachowania i zbieram je do mojego mentalnego pamiętnika.

O wędrowaniu przy zasypianiu
Iwona Chmielewska
wyd. HokuskPokus 2006


- Czego w sztuce nie może Pani sobie odmówić?
Nie mogę sobie odmówić wielokrotnego eksploatowania tego samego motywu na łamach jednej książki. To jakaś moja obsesja. Czy to jest kształt czy jakieś słowo, czy też sposób obrazowania– zawsze ściśle wytyczam sobie ramy, poza które staram się nie wychodzić. Zamiast szukać wolności w sztuce, ja stawiam samej sobie ograniczenia. Ograniczenie inspiruje mnie najbardziej.  Mogę wtedy studiować temat w głąb, w obrębie ram, a tam już nie ma ograniczeń.

- Jaki jest 'żelazny zestaw Iwony Chmielewskiej'?
Zawsze mam ze sobą swój żelazny zestaw, to bez czego nie mogłabym pracować, czyli głowę i dwie ręce. Reszta w zależności od potrzeb, narzędzia mogą się zmieniać. Ostatnia książka jest np. wyszyta ze szmatek, nie ma w niej żadnej kreski.

- Walczy Pani o miejsce 'książki obrazowej' w dyskursie o sztuce dla dzieci. Co za różnica: obrazowa czy obrazkowa?
Chyba przestanę już walczyć, bo zdaję sobie sprawę, że termin książka obrazowa nie ogarnia wszystkich książek picturebook, które mogą być również obrazkowe. W tej walce chodziło mi o nadanie należnej rangi książkom artystycznym, które nie zawierają przecież obrazków, ale obrazy. Ostatnio posługuję się terminem picturebook i tyle. Można mówić hamburger, song, photoshop, więc czemu nie picturebook. Ta kategoria książek wymaga w Polsce dogłębnych badań. Jacy badacze mają się zajmować tym ikonolingwistycznym tworem, jak określać jego cechy, jak to zjawisko definiować, czy należy ono do sztuk plastycznych, czy do literatury, czy jest sierotą, niechcianą przez naukę? Na szczęście nie ja się tym będę zajmowała. Do mnie należy robienie książek, a nie ich badanie. Kiedyś chciałam po prostu sprowokować dyskusję w zainteresowanym środowisku, ale się chyba nie udało. Wciąż mało jest w Polsce znawców tego tematu, jak również mało jest takich książek... Ja też za teoretyka się nie uważam chociaż uczę studentów robienia autorskich picturebooks, czyli książek w których krótki tekst mija się z obrazem i w której te dwa przekazy dopełniają się nawzajem.

- Czy Pani wie, 'czego potrzebują dzieci', bo wszyscy w Polsce zdają się wiedzieć?
Jeśli ktoś dokładnie wie czego potrzebują inni ludzie to jest to niebezpieczne i znamy to z historii. Mam czworo dzieci i każde z nich potrzebuje czegoś innego. Więc najbliższy przykład pokazuje, że nie można tego wiedzieć tym bardziej w jakiejś globalnej skali. Każde dziecko, które jest adresatem książek, jako osobny człowiek potrzebuje czegoś innego i dobrze byłoby, gdyby oferta w księgarni czy bibliotece była taka, żeby dorosły i dziecko mogli w niej wybrać to czego akurat potrzebują lub co akurat lubią. Może się też okazać, że za miesiąc czy dwa lata, będą potrzebować innej estetyki czy tematyki, której inne dziecko potrzebowało rok temu a jeszcze inne w ogóle nie potrzebuje. Za pomocą jakiego wzoru to wyliczyć? Uważam też, że dobrze jest konfrontować się z książką i sztuką, której się nie lubi. Ważne jest aby wiedzieć,że taka też istnieje, ale ja np. wolę inną. Dziecko może mieć różne książki, te z wyższej i z niższej półki, książki intelektualne, ,„zmysłowe”, łatwe i trudne, ale najważniejsze, żeby nie przyzwyczaiło się do jednej, obowiązującej konwencji. Tak myślę.

- Czy sięga Pani do własnego dzieciństwa, bądź dzieciństwa swoich dzieci? Jakie ono było i czy rodzice przykładali się do rozwijania w Pani wrażliwości, podsuwali książki, obrazy?
Moje dzieciństwo było spokojne, byłam kochanym dzieckiem moich młodziutkich rodziców, jedynaczką do szesnastego roku życia. Wtedy urodził się mój brat. Wcześnie nauczyłam się czytać i wzrastałam wśród fantastycznych, mądrych książek z ilustracjami z lat 60-tych i 70-tych – pamiętam ten szczególny rodzaj napięcia w kontakcie z tzw. trudną, artystyczną ilustracją, ale pamiętam też, że nigdy się książek nie bałam, byłam świadoma umowności najokrutniejszych baśni. Lubiłam spędzać czas z moim tatą, który był wtedy dwudziestoparolatkiem i z którym godzinami oglądałam mapy i różne atlasy, wymyślaliśmy konkursy i zabawy umysłowe. Co tydzień miałam nowego „Misia”, a potem „Świerszczyk”o których co by nie mówić, jednak poruszały problemy społeczne i uczyły dzieci np. patriotyzmu, za pomocą najlepszych literacko tekstów i ilustracji, co teraz jest niespotykane. Nie mam na myśli nacjonalizmu, ale właśnie ten zapomniany patriotyzm. Może mówię coś niepopularnego, ale w książkach z tych lat znajduję wartości jakie mnie ukształtowały, jednak byłam lewicującym i trochę lewitującym dzieckiem, wrażliwym na nierówności społeczne a do tego wielką marzycielką i samotnicą. W ogóle dużo we mnie było sprzeczności bo obok marzeń pielęgnowałam też swój zeszyt do matematyki – do dziś uwielbiam rozwiązywać równania i szukać niewiadomych. Skończyłam klasę matematyczną i do dziś moje myślenie jest aż nazbyt logiczne.

- Czy ma Pani swoją ulubioną książkę z dzieciństwa?
Ulubione książki z dzieciństwa to były te z kategorii Non Fiction, książki informacyjne, świetnie ilustrowane. W latach 60-tych te książki były w Polsce na najwyższym poziomie. To dla mnie wielkie szczęście, że właśnie w tej kategorii przyznano mi nagrodę w Bolonii, uważam tę kategorię za bardziej wymagającą i jednak trudniejszą, bo trzeba w niej pogodzić sztukę z edukacją. Niedawno kupiłam w internecie moją ukochaną książkę z dzieciństwa „Głos przyrody” w dwóch tomach. Rysunki w niej zamieszczone, autorstwa znakomitych grafików, były dla mnie jako dziecka niesamowicie ważnym odkryciem. Zdaje się, że dzięki nim wybrałam grafikę jako kierunek studiów. Wiem, że Jiwone Lee kupuje do Muzeum Książki Dziecięcej pod Seulem polskie książki Non Fiction z tamtych lat, jako przykłady najlepszych dzieł powstałych w tej kategorii.
Z kolei do dzieciństwa moich dzieci sięgamy często we wspomnieniach, ale raczej nie odwołuję się do niego w moich książkach.


- Parafrazując pewien kultowy polski film: skąd smutek w Pani oczach? Czy jest Pani smutną osobą i na ile osobowość artysty wpływa na jego sztukę?
Rzeczywiście, osoby które mnie dobrze nie znają mogą mieć wrażenie, że jestem osobą smutną. Jednak to nie jest prawda – uwielbiam żarty, zwłaszcza sytuacyjne, zaskakujące, wymyślane naprędce. Mam też duży dystans do siebie, myślę, że umiem z siebie żartować. Ale jeśli miałabym rozbawiać ludzi, wybrałabym raczej rolę iluzjonisty niż komika. Poczucie humoru to cecha, którą preferuję u ludzi, bo zawsze wiąże się z nim duża inteligencja. Prawdziwe poczucie humoru to właśnie znajdywanie równowagi między tragizmem i komizmem, które towarzyszą nam na równi przez całe życie. Uważam, że najbardziej poruszające i najważniejsze książki dla dzieci to takie, w których smutek i radość waży się po równo. Dzieciom też potrzebne jest napięcie wynikające z tego balansowania. Dowiadują się wtedy, że prawdziwe życie to nie tylko ucieszna zabawa i radość, ale też kłopoty, smutek, choroba a nawet śmierć.
Jestem wielką sceptyczką, zawsze mam wątpliwości i widzę negatywne strony rzeczy postrzeganych jako pozytywne i odwrotnie: potrafię się cieszyć z kłopotów i widzieć w nich dobre strony.  Chyba wpływa to bardzo na moją sztukę i ten balans widoczny jest w moich książkach. Zwłaszcza przewrotna jest ostatnia książka Gdzie jest moja córka? (wydawnictwo Nonjang)

Co Iwona Chmielewska daje Koreańczykom, czego nie mogą im dać inni Koreańczycy?
Nie mam pojęcia. Muszę zapytać. Myślę, że może lubią moje metafory, bo na metaforach oparte są wszystkie moje książki.

- Jak potoczyłaby się Pani droga zawodowa, gdyby nie 'koreańska ścieżka'?
Musiałabym mieć głębokie szuflady, do których wkładałabym moje projekty książek.  Po tylu latach pewnie bym już zrezygnowała i zniechęciła się.  Nie wiem z czego bym żyła, może z lepienia pierogów, bo nieskromnie powiem, że jestem w tym dobra. Mogłabym też robić ludziom portrety, ale nie takie zwyczajne, tylko metaforyczne.

Do połowy pusta czy do połowy pełna?
Iwona Chmielewska
wyd. Nonjang 2008


- Co w ogóle powinniśmy wiedzieć o Iwonie Chmielewskiej?
Bardzo rzadko mówię o sobie i trochę mnie to krępuje. Nie wiem co mogę jeszcze powiedzieć ciekawego. Nigdy nikomu aż tyle o sobie nie opowiadałam. W sumie nie jestem osobą bardzo interesującą, ale bardzo szczęśliwą - mam wspaniałą rodzinę, która mnie wspiera, a moja praca jest moją największą pasją.  Wolę mówić o moich książkach. Mam nadzieję, że ta nagroda pozwoli mi robić książki z jeszcze większą pokorą i szacunkiem dla ich odbiorców.

©Iwona Chmielewska
©Monika Obuchow

Domowe duchy (fragment)


Więcej o Iwonie Chmielewskiej na Zorroblogu tu.
A tu zorroalbum i książki, których nie zobaczycie na półkach księgarskich w krajach słowiańskich.

14 komentarzy:

  1. O! Dzięki Zorro! Świetna rozmowa!
    A dla Pani Iwony niezmiennie - gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezwykle inspirujący wywiad !!!!!Dziękuję Zorro za zadanie pytań,które i mnie nurtują ... dziękuję Pani Iwonie za tematy do przemyśleń.I baaaardzo gratuluję.Wywiad pewno przeczytam nie jeden raz....

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten wywiad był dla mnie jak kawa rozjaśniająca w głowie w poniedziałkowe przedpołudnie. Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeszcze raz - najserdeczniejsze gratulacje dla Pani Iwony :).
    Tęsknię za Pani "koreańskimi" książkami dostępnymi w Polsce...

    Zorro - Świetna rozmowa :) Inspirująca.

    OdpowiedzUsuń
  5. A "kłopot" z infantylizacją polskiej wersji "picture book" trwa.

    "Książka obrazowa" nie przyjmuje się.
    A "książka obrazkowa" to dla większości użytkowników (także dla profesjonalistów - ?) to często po prostu każda książka dla dzieci bogata w "obrazki".
    Co z tym zrobić?

    OdpowiedzUsuń
  6. Przyłączam się do gratulacji! Świetny wywiad, z klimatem. I bardzo dziękuję za fantastyczny 'zorroalbum' na zakończenie. Wiele bym dała, żeby choć przez krótką chwilę mieć w ręku 'papierowe egzemplarze' tych książek...

    OdpowiedzUsuń
  7. Super rozmowa! Jestem wielką admiratorką talentu Iwony i nie lada gratką jest dla mnie każda jej wypowiedź o własnej twórczości - a nie zdarzają się one często.

    OdpowiedzUsuń
  8. Absolutny szacunek dla skromnej, szczęśliwej kobiety, za najwyższej jakości prawdę w artystycznym przekazie.
    Tak właśnie o to chodzi.
    Dziękuję.
    Zorroza łagodnie płynie przez okno na świat:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ja z kolei dziękuję bohaterce wywiadu za zaufanie. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Tak, pełne szacunku gratulacje!

    I najgłębsze życzenia kolejnych książkowych wypraw, w których oby dane nam było uczestniczyć...

    OdpowiedzUsuń
  11. Gratulacje ! Znakomity wywiad, piękna prezentacja.Wielka szkoda,że nie do kontynuowania w bibliotece. Bardzo brakuje takich książek. O swojej twórczości Iwona Chmielewska będzie opowiadać na MazowieckichTargachKsiązki w PKiN -nomen omen 13.05. Do zobaczenia.

    OdpowiedzUsuń
  12. Gratulacje dla Pani Iwony!!! Do gratulacji przyłącza się moja córka ;-)

    Wywiad z głęboką refleksją! Wspaniały!!!

    OdpowiedzUsuń
  13. Drodzy czytelnicy! Chciałabym wszystkim przekazać podziękowania od bohaterki mojego wywiadu, czyli Iwony Chmielewskiej:
    "Chciałabym bardzo pozdrowić wszystkich komentujących i podziękować za te kochane gratulacje."
    Sprawiliście Pani Iwonie wiele radości. :)

    OdpowiedzUsuń

Rozmawiajmy! :)