W tej książce jest tyle złotych myśli, że można by nimi obdzielić kilka powieści z morałem. W tej książce jest tyle niezłych tekstów, że można je cytować w stosownych chwilach do śmierci. W tej książce jest tyle prawdy, że grzechem byłoby nie przeczytać jej nawet w myśl zasady 'na złość mamie odmrożę sobie uszy'.
Idea jest przedziwna. Pewna Pani wielce niezorganizowana, 'fleja i wariatka' dostaje pewnego dnia niezidentyfikowaną przesyłkę. A że jest osobą kompulsywną i impulsywną, nawet szybki rachunek sumienia nie przynosi (zresztą oczekiwanie) rezultatów. Co zamówiła tym razem?! No więc, tym razem zamówiła sobie chłopca. Nie brzmi dobrze, prawda? Jak jeszcze dodam, że autorką książki jest Austriaczka, odwrócicie się z niesmakiem. Niesłusznie. Coraz większą miłością pałam do literatury ogólnie nazwijmy ją niemieckiej...
Pani Berta Bartolotti, dla niektórych stara, dla innych młoda, a dla tych trzecich w sam raz (teoria względności), stoi przed puszką tak wysoką jak męski parasol, i tak grubą jak pień trzydziestoletniego buka i duma. Sałatka owodowa to nie jest. To jest dziecko, płci męskiej, lat 7. Z fabryki. DZIECKO - MARZENIE! Wyobraźcie sobie cokolwiek. Chciałabym nie musieć dziesięć razy powtarzać, żeby poszedł spać. Voila! Chciałabym, żeby choć raz sam pobawił się w pokoju i dał mi popracować. Bingo! Chciałabym... chciałabym... no, chciałabym, żeby mnie ciągle nie wkurzał! O. Z tym już gorzej. Bo to co cieszy jednych, drażni innych. Na przykład taki Egon-aptekarz, co to dwa razy w tygodniu (sobota i wtorek) smali cholewki do Frau Berty. Ty umyślnie działasz ludziom na nerwy - twierdzi aptekarz Egon. A tak wcale nie było. Pani Bartolotti nie chciała nikomu działać na nerwy. Po prostu wyjmowała z szafy to, co akurat było pod ręką.
No, ale wracając do puszki. Nie była to wołowina (20 kg), ani pop-corn. Był to Konrad-doskonały. Model fabryczny. Bez wad. Chłopiec cudo. Grzeczny i mądry. Całkowite przeciwieństwo jego przyszłej matki.
- Rodzice całują dzieci - oświadczył Konrad - jeśli te dzieci były grzeczne.
- Siedmioletni chłopcy mogą patrzeć w lustro tylko wtedy, kiedy myją uszy albo czyszczą zęby. Żeby nie stali się próżni i zarozumiali.
- Lalkami bawią się siedmioletnie dziewczynki - oświadczył Konrad.
- Chciałbym się dowiedzieć, gdzie jest mój kącik do zabawy.
Pani Bartolotti nigdy nie słyszała o kąciku do zabawy.
Pani Bartolotti jest kobietą z fantazją, stara się żyć w zgodzie ze sobą i nie zastanawia nad tym, co myślą o niej inni. Kruszy, brudzi, jest nieodpowiedzialna i uwielbia lody. Pali cygara, pije whisky, mocno się maluje, ubiera... ekstrawagancko. Nie przejmuje się drobiazgami. Był kiedyś 'jakiś pan Bartolotti', ale przepadł 'gdzie pieprz rośnie'. Pani Bartolotti nie znosi słów: porządny, obowiązkowy, regularny, dobrze ułożony, celowy, sensowny, racjonalny, pouczający, przyzwoity, obyczajność, gospodyni domowa, nie wypada, należy i odpowiedni.
- Do licha ciężkiego, dlaczego ty ciągle pytasz, co wolno robić, a czego nie wolno/
- Siedmioletni chłopiec musi przecież o to pytać! - zapewnił Konrad.
- A skąd ja mam wiedzieć, co siedmioletniemu chłopcu wolni, a czego nie wolno! - wykrzyknęła pani Bartolotti z rozpaczą.
Konrada, chłopca z puszki napisała Christine Nöstlinger, urodzona 13 października 1936 roku w Wiedniu. Jako dziecko nie miała łatwego życia, bo nie dane jej było być Konradkiem. Dzika i zła - tak określa siebie. Nietrudno zatem domyślić się, że proza, którą pisze dla dzieci w przewrotny sposób podważa podwaliny wychowania młodych. Nie raz słyszała zapewne: To dziecko nie jest dobrze ułożone! W dorosłym życiu została graficzką, matką dwóch córek, przedtem żoną dziennikarza. Zaczęła pisać. W 1970 Die feuerrote Friederike {Ryża Fredzia} z ilustracjami autorki. U nas nie była wydana. Potem w 1972 Nowy mąż dla mamy, wydana u nas dwukrotnie. Następnie trzy inne książki po polsku niedostępne i w końcu rzeczony Konrad, czyli dziecko z puszki w 1975 roku. No i około dwudziestu książek potem.
To nie jest nowość, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę datę niemieckiego wydania. Także polskiego, choć czekano z tym trzydzieści lat. Konrad, czyli dziecko z puszki nie zestarzał się w każdym razie. Doskonale wpasowuje się w dyskurs o wychowaniu - zarówno dzieci przez rodziców, jak rodziców przez dzieci. Choć pokazuje skrajności, między wierszami broni złotego środka. Choć sprzyja barwnej Bercie Bartolotti, wyśmiewając się ze sztywnego Egona, uświadamia, że każde z nich musi się zmienić. Zmienić się musi także anielski Konradek. Nie powiem wam, jak do tego dojdzie. Nie będę psuła zabawy, bo warto samemu to odkryć. Tyle mądrości nie dostaniecie nigdzie za 2,99. Bo za tyle można tę mądro-zabawną książkę kupić w niektórych miejscach. Tłumaczenie porządne, mimo umiłowania do imiesłowów, ilustracje - zapomnijcie. Całe szczęście nie to jest tu ważne.
Konrad, chłopiec z puszki
Christine Nöstlinger
tłum. Emilia Bielicka
il. Dorota Lincow
wyd. Philip Wilson 2005
stron 167
format 12 x 19
To nie jest nowość, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę datę niemieckiego wydania. Także polskiego, choć czekano z tym trzydzieści lat. Konrad, czyli dziecko z puszki nie zestarzał się w każdym razie. Doskonale wpasowuje się w dyskurs o wychowaniu - zarówno dzieci przez rodziców, jak rodziców przez dzieci. Choć pokazuje skrajności, między wierszami broni złotego środka. Choć sprzyja barwnej Bercie Bartolotti, wyśmiewając się ze sztywnego Egona, uświadamia, że każde z nich musi się zmienić. Zmienić się musi także anielski Konradek. Nie powiem wam, jak do tego dojdzie. Nie będę psuła zabawy, bo warto samemu to odkryć. Tyle mądrości nie dostaniecie nigdzie za 2,99. Bo za tyle można tę mądro-zabawną książkę kupić w niektórych miejscach. Tłumaczenie porządne, mimo umiłowania do imiesłowów, ilustracje - zapomnijcie. Całe szczęście nie to jest tu ważne.
Konrad, chłopiec z puszki
Christine Nöstlinger
tłum. Emilia Bielicka
il. Dorota Lincow
wyd. Philip Wilson 2005
stron 167
format 12 x 19
Zaintrygowałaś mnie. A zdradzisz co to za miejsca, gdzie książkę można znaleźć w takiej cenie? ;)
OdpowiedzUsuńWrzucisz w wyszukiwarkę tytuł, a znajdziesz taką ofertę w jednym z najpopularniejszych sklepów internetowych. :-) Pozdrawiam! {Z}
OdpowiedzUsuńProszę, proszę, właśnie koleżanka z pracy, której pożyczyłam pierwszą część "Julków" (już zamówiła komplet:) w ramach rewanżu zaproponowała mi pożyczenie "Konrada":) Czy koniecznie trzeba mieć własnego?
OdpowiedzUsuńZa 3 pln można, ale nie trzeba. :)
OdpowiedzUsuńMam już Konrada. Koleżanka kupiła trzylatce skuszona informacją o nagrodzie A.L., ale stwierdziła, że za dużo tekstu i przyniosła dla mojego młodszego. Myślę jednak, że czterolatkowi podaruję, przeczytam z siedmiolatkiem. Nie z powodu ilości, ale treści tekstu. Mnie wciągnęło, bardzo intrygująca historia (chociaż dziecko w puszce, brr), ciekawa jestem morału:)) i tego, co zrozumie z tego mój syn. Czytałaś swojemu?
OdpowiedzUsuńCzytałam, ale nie przepytywałam. :)
OdpowiedzUsuńNajbardziej ekscytowały go pasaże, traktujące o nauce brzydkiego mówienia oraz atakujących panach, którzy czają się na Konradka. Każdy odnajduje swoje strachy lub fascynacje.
Jutro zaczynamy:) Będę relacjonować:)
OdpowiedzUsuńI zaczęliśmy. Nie dało się małego wyprosić - też chciał słuchać o "KonraCie" ("Konradzie, Kacperku, Kon-ra-dzie!" "A tak, po polsku mówimy "dzie", jak dzie-cko!!!"). Ale zasnął:) Przy śniadaniu omówiliśmy treść przeczytanych pierwszych 20 stron. Mały za dużo nie zrozumiał, duży za to zupełnie nie zwrócił uwagi na "nieporządność" pani Bartolotti (znaczące, prawda?:), a to dość ważna sprawa w tej historii.
OdpowiedzUsuńA tobie jak (się podoba)?
OdpowiedzUsuńMnie się podoba, mężowi też.Mały też nadal słucha.Ale jeszcze połowa przed nami.
OdpowiedzUsuńPóki co - ta książka ma dla mnie jedno ważne przesłanie - że czasem trudno jest być dzieckiem rodzica niekonwencjonalnego. Dziecko często (najczęściej) woli być jak inne dzieci, nie odstawać od grupy. Żeby się móc się bezboleśnie wyróżniać trzeba być albo odludkiem (ale pytanie - dlaczego nim dziecko jest?), albo mieć bardzo silny charakter i silną niezależność (czyt. - narzucać innym swój styl, nie przejmując się ich normami). Dlatego na półce czasem musi stanąć Turbokomiks:)
No i bardzo słuszne wnioski, Pani Aneto! :)
OdpowiedzUsuńTen tekst pokazuje, że czasem (dla dobra innych) trzeba spotkać się pośrodku. Cenna lekcja.
Pani Moniko, tę lekcję odrabiam codziennie w domu i w pracy (tutaj muszę się dopasować do konwencji rodziców moich pacjentów).
OdpowiedzUsuńJednak (na szczęście) dzieci zamiłowanie do pewnych skrzywień dziedziczą, albo żyjąc w nich przyjmują je naturalnie (Konrad pojawił się w domu pani Bartolotti z zaprogramowanymi w fabryce konwencjami). Moje dzieci nadal na hasło "Galeria" pytają czy będziemy ją zwiedzać a nie co kupimy:))Ich wybory muzyczne na twarzy rówieśników pewnie wywołałyby zaskoczenie. Czekam na okres dorastania i wybory nastolatków:) Wtedy będzie się działo:)
Co do 'skrzywień' jestem pełna niepokoju. Ciekawe kiedy ewentualnie można odtrąbić sukces. ;)
OdpowiedzUsuńDlaczego niepokoju?
OdpowiedzUsuńSukces odtrąbię, gdy świadomie wybiorą to co moje, albo to co nie moje. Ale świadomie!!! A nie dlatego, że starzy tak chcieli, albo dlatego, że "w towarzystwie" dobrze jest taki wybór widziany.
Gdy będą świadomi, myślący, krytyczni (także wobec mnie). W TP toczy się ciekawa dyskusja zapoczątkowana artykułem Jana Hartmana http://tygodnik.onet.pl/30,0,60775,godne__bo_wygodne,artykul.html
No ja się niepokoję. Skrzywienia genetyczne nie do naprawienia. ;)
OdpowiedzUsuńCiekawa wypowiedź Hartmana, ale z przekory się chyba jednak nie zgodzę. Choć czasem muszę (się zgodzić) - na przykład gdy nikt z 'młodych' nie chce popilnować wolnej chaty (i kota), bo woli mieszkać 'ze starymi' - jest jedzenie, 'kasy' wydawać nie trzeba. Matka sprzątnie i ogranie. Żyć nie umierać. I tak do 30. Ale może potrzebne jest takie skrajne pokolenie, które zapoczątkuje względną normalność - ludzie nie będą deprecjonować swoich osiagnięć, drzeć wiecznie szat, będą świadomie uczestniczyć w społeczeństwie i myśleć o bliźnim nawet nie w filozoficznym kontekście, tylko praktycznym odniesieniu - ja mu pomogę, to i on mnie. I żeby on rzeczywiście pomógł.
?
Korzystam z komunikacji podmiejskiej i czasem słyszę rozmówki studenckie typu - "co za wredna promotorka, kazała sobie przywieźć pracę magisterką, nie mogła sobie maila odebrać? i nie chce w wordzie poprawić!!!"
OdpowiedzUsuńMoże to nie całkiem a propos Konrada, ale pokazuje obecne tendencje w konwencjach:)
Zorro, przeczytaj też odpowiedzi na tekst Hartmana, tam głosy młodych. Brzmią sensownie.
OdpowiedzUsuńZaczęłam czytać komentarze, ale rozwijanie każdego mnie wykończyło. ;)
OdpowiedzUsuńFascynujące, że "Konrad" w ogóle się nie zestarzał przez tyle lat.
OdpowiedzUsuńJa mam papierowy Tygodnik, nie lubię czytać długich tekstów w sieci.Chyba jednak będę musiała, bo w papierowym są tylko dwa listy, reszta na stronie.
OdpowiedzUsuńAha, nie mam na myśli komentarzy internautów.
"Konrad" świetny, kończymy (czytamy tylko na dobranoc, dlatego tak długo).
A Twoje przemyślenia po tekście w Tygodniku?
OdpowiedzUsuńMyślę, że to nie młodzież jest "słaba", płytka czy bez ambicji. Gdyby spojrzeć na rodziców - pewnie są tacy sami. Takie to czasy, że konsumpcja dominuje, nikomu się nie chce zastanawiać, szukać. Bierzemy co dają. Żeby chcieć więcej, trzeba by na przykład, checheche, więcej czytać:) Oczywiście generalizuję, bo jest też sporo bardzo fajnych młodych ludzi, którym się chce myśleć i robić różne ciekawe rzeczy (to też wiem ze swoich podróży skm:)
OdpowiedzUsuńA to żeśmy się rozgadały, Panie i Panowie! Zatem: warto przeczytać "Konrada z puszki" :)
OdpowiedzUsuń