Tak wygląda strona po najeździe.
Tak wygląda życie po Oscarze.
509
Shaun Tan, choć wielbiony w pewnych kręgach, nie jest celebrytą. No great idea has ever come from a big room to jego maksyma. Jest po prostu twórcą docenianym. W zasadzie od razu powinnam się była domyślić, że The Lost Thing wygra wyścig po statuetkę w swojej kategorii. Zresztą zasłużenie. Kategoria krótkometrażowy film animowany wielce była ciekawa i inspirująca. Pokazywałam nominowane filmy w styczniu. Jednak do samego filmu dochodzi tutaj dorobek książkowy autora.
Urodził się w Australii w 1974 na przedmieściach Perth. Rysował od zawsze. Nie był jednak zasypywany książkami obrazkowymi, nie czytał komiksów. Siedział przed telewizorem, oglądał Strefę mroku, a później próbował dostrzec coś niezwykłego w rzędzie podobnych do siebie domów. Może to, a może zbliżająca się dojrzałość pchnęła go w objęcia literatury i nie puściła.
To, co robi nie jest inspirowane dziećmi, ani swoimi ani znajomych, nie ma ich, nie pyta o zdanie. Cały czas wygląda na zadziwionego faktem, że jego książki znajdują się w tym dziale. Tak właśnie zakwalifikował The Lost Thing jego wydawca. Nie o małych dzieciach jednak myślał Shaun Tan, pisząc tę historię. Sam wymienia: racjonalizm ekonomiczny, przeznaczenie, sytuację jednostki. Może dlatego też, choć często dla dzieci kupowany, przyswajany jest głównie przez dorosłych. Wystarczy rzut oka na okładkę, która wciąga do środka, niby na chwilę i już się tam pozostaje.
Obrazy są dziwne, hipnotyczne, pełne odwołań, choć nie bazujące na jednym artyście lub stylu. Podobno pochodzą z podświadomości artysty. Świadomość przywołuje doświadczenia z przeszłości, nastoletnie lektury, dużo telewizji, między innymi fascynację amerykańskim serialem Strefa mroku, który może być najprostszym kluczem do dziwnej atmosfery jego obrazów, w których niby wszystko jest w porządku, a jednak coś nie jest.
Tan żongluje stylami. Lubi rysunek, bo jest tylko odzwierciedleniem rzeczywistości, nie może jej dokładnie odwzorować. Tak więc wciąga skanerem tekstury, zbiera dane ze świata rzeczywistego i przerabia je na swoją modłę. Kolejny kolekcjoner wśród ilustratorów. Jaki jest i jak pracuje można podejrzeć tu.
Urodził się w Australii w 1974 na przedmieściach Perth. Rysował od zawsze. Nie był jednak zasypywany książkami obrazkowymi, nie czytał komiksów. Siedział przed telewizorem, oglądał Strefę mroku, a później próbował dostrzec coś niezwykłego w rzędzie podobnych do siebie domów. Może to, a może zbliżająca się dojrzałość pchnęła go w objęcia literatury i nie puściła.
To, co robi nie jest inspirowane dziećmi, ani swoimi ani znajomych, nie ma ich, nie pyta o zdanie. Cały czas wygląda na zadziwionego faktem, że jego książki znajdują się w tym dziale. Tak właśnie zakwalifikował The Lost Thing jego wydawca. Nie o małych dzieciach jednak myślał Shaun Tan, pisząc tę historię. Sam wymienia: racjonalizm ekonomiczny, przeznaczenie, sytuację jednostki. Może dlatego też, choć często dla dzieci kupowany, przyswajany jest głównie przez dorosłych. Wystarczy rzut oka na okładkę, która wciąga do środka, niby na chwilę i już się tam pozostaje.
Obrazy są dziwne, hipnotyczne, pełne odwołań, choć nie bazujące na jednym artyście lub stylu. Podobno pochodzą z podświadomości artysty. Świadomość przywołuje doświadczenia z przeszłości, nastoletnie lektury, dużo telewizji, między innymi fascynację amerykańskim serialem Strefa mroku, który może być najprostszym kluczem do dziwnej atmosfery jego obrazów, w których niby wszystko jest w porządku, a jednak coś nie jest.
Stick Figures z Tales from Outer Suburbia |
Tan żongluje stylami. Lubi rysunek, bo jest tylko odzwierciedleniem rzeczywistości, nie może jej dokładnie odwzorować. Tak więc wciąga skanerem tekstury, zbiera dane ze świata rzeczywistego i przerabia je na swoją modłę. Kolejny kolekcjoner wśród ilustratorów. Jaki jest i jak pracuje można podejrzeć tu.
Samo The Lost Thing w formie papierowej to 32 strony, choć jak wszystkie wydane z rozmachem. Pewnego razu chłopak znajduje na plaży coś. To coś zgubił ktoś, ale wygląda na to, że nikt nie szuka. Chłopak postanawia znaleźć miejsce dla the lost thing, bo ewidentnie nie pasuje tam, gdzie je znalazł.
Przybysz - opowieść bez słów - dla wielu najciekawsza książka Shauna Tana wydawna została Kulturę Gniewu w 2009 roku. The Arrival dostała wyróżnienie w kategorii fikcja na Targach Książki Dziecięcej w Bolonii w 2007 roku. Reklamowana jako książka, którą każdy może przeczytać powstała jako eksperyment z gatunku 'Co może ilustracja?' - jak się okazuje sztuka obrazowania ma kompleksy nie tylko w Polsce. Na pierwszy rzut oka to opowieść o perypatiach imigranta, w którym każdy może odnaleźć siebie. Na pewno warto ją mieć, nie tylko dlatego, ze dobra opowieść obrazowa / obrazkowa to rzadkość. Także dlatego, że zarówno ta, jak i inne z książek Shauna Tana są zawsze perfekcyjnie dopracowane pod względem edytorskim.
Gdy zastanawiałam się, co kupić na pierwszy rzut, postawiłam na różnorodność, więc padło na Tales from Outer Suburbia - zbiór, który najpełniej oddaje spektrum możliwości autora, ale także doskonale odzwierciedla chłopaka, który szukał czegoś niezwykłego w zwykłym bezpiecznym krajobrazie domków jednorodzinnych. Na okładce najważniejszy obiekt dzieciństwa - telewizor. Niby coś nadaje, ale obraz jest zakłócony, poza tym i tak nie podłączono go do prądu. Na telewizorze siedzi pies. Oczywiście patrzy gdzie indziej. Łatwo się przejęzyczyć i przychodzi OUTER SPACE, ale ta "space" to "suburbia", przedmieścia. This project has been assisted by the Australian Government through the Australia Council, its arts funding and advisory body. To informacja ważna z perspektywy naszych rozważań na temat wspierania ambitnych projektów.
Nas Shaun Tan hipnotyzuje - i 5,5-latka, i mnie (może nawet bardziej mnie niepokoi).
OdpowiedzUsuńSyn jest chyba wielbicielem takiej estetyki ;)
Najbardziej chyba "dziecięce" (przekładalne na świat dziecka? dostępne?) są "The Rabbits".
Niesamowite są te ilustracje. Dziękuję za kolejne inspiracje ;)
OdpowiedzUsuń@poza rozkładem: wypróbowywałaś te króliki na dzieciach? Są tak samo niepokojące, jak i inne rzeczy, które widziałam, choć oczywiście nie znaczy, że nie nadaje się dla dzieci. Zależy w jakim wieku. Raczej nie dla dwulatków, choć nie wyrywałabym, gdyby książka wpadła w ręce. ;-)
OdpowiedzUsuń@Ewa: polecam się na przyszłość! :-)
Ooo fascynujące, inspirujące, bogate, przyjemność oglądania niezwykła :)
OdpowiedzUsuń"Króliki" tpestowane na jednym starszym "dzieciu" (+kolega siedmiolatek).
OdpowiedzUsuńWśród trzech książek Shauna Tana, które mamy (The Arrival, Lost thing)są one chyba najbardziej dostępne, przetłumaczalne dla dziecka.
Mój syn wyraźnie lubi takie dziwności i taki rodzaj estetyki, choć na pewno odczytuje je z innego poziomu niż ja.
"Rabbits" mają dla mnie większą siłę rażenia od "The Lost Thing", ale to zupełnie subiektywne odczucie.
Ach i och. :-) Dostałam wczoraj "The Arrival" w prezencie. Od przyjaciółki. Pytam ją, skad się dowiedziała o tym cudzie, a ona, że z tego bloga właśnie (który czytuje namiętnie). Dodam, że nie ma dzieci (ale uwielbia książki).
OdpowiedzUsuńSuper, dzięki. :-)
Przyjaciółki! Czytajcie i kupujcie (swoim przyjaciółkom)! :)
OdpowiedzUsuń