sobota, 4 lutego 2012

Era fotografii postdinozaurowskiej

Gdy wszystkie prawdziwe dinozaury powoli wymierają, dinozaurem w końcu zostaję ja.  Hura?


- Mamo, kiedy mi w końcu kupisz komórkę!?
- Nie kupię ci, synu. Porzuć tę myśl.
- Ale dlaczego?
- Bo przeżyłam 25 lat swojego żywota bez komórki i chcę podobny eksperyment przeprowadzić na tobie.

Do ukończenia pełnoletniości nie wiedziałam, co to awokado, choć nie jest to produkt ze sklepu z seks-gadżetami. Nie jadłam sera pleśniowego, nie wiedziałam, że istnieje mozarella, o wielu dzisiejszych "produktach podstawowych" nie miałam zielonego pojęcia. Za to na dwa miesiące wsiąkłam w Europę i tyle mnie mama "widzieli".  Wcześniej, gdy nam się nudziło, dzwoniliśmy do zegarynki.  Z domu szczęśliwca, który telefon stacjonarny miał.  Telefon na kablu, z cyferblatem przyjemnie terkoczącym (do wysłuchania w prawie każdym odcinku "Kobry").   Jaki to był numer? 
 
Mój ojciec miał Cosinę.  Cosina Compact 35E.  Marzyłam o tym aparacie, ale dotknąć mi go można było jednie od święta.  Musiałam wygodnie usiąć, wcześniej umyć ręce i obiecać, że nie wypuszczę.  Wtedy i tak do końca nie wiedziałam, jaką wartość przedstawia.   Był zakazany, a do tego ''robił zdjęcia'', co wydawało mi się wystarczająco atrakcyjne. 

Zatem wychowałam się na analogu w każdej postaci.  Zupełnie innym, bo linearnym, sposobie myślenia.  W systemie linearnym koncepcja krystalizuje się już w głowie. Zdjęcie, jeśli miało być dobre, musiało być dobre od początku.  Naświetlenie materiału światłoczułego było tylko drobnym szczegółem - niewiele można było poprawić w procesie wywoływania filmu czy robienia odbitek.  Trzeba było po prostu wiedzieć - jak to jest z tym czasem, przysłoną, ilością światła, głębią ostrości, kompozycją, a nawet jeśli już tę wiedzę się posiadło, mało kto odważył się nawać siebie fotografem.  Ci, co się odważyli, jeśli na to nie zasługiwali, postponowani byli przez fotografików.  Rzemieślnicy kontra artyści.  Dystansujący się, podśmiewali się z ''fików''.  Wszyscy krzywo patrzyli na fotografię kolorową.  Cóż to była za krzykliwa przekupka!

Ale to wszystko musiało zdechnąć.  Cyfra nadeszła, wessała, nawet czasu na łez ronienie nie pozostawiła, bo kto by przypuszczał, że tak szybko to nastąpi.  Nawet najzagorzalsi musieli się poddać, analogi odłożyli do szafy.  - Może jeszcze kiedyś, gdy będę miał czas, do niego wrócę.  Tylko co będziesz wtedy naświetlał?

Montowało się wtedy też zupełnie inaczej.  Oszczędzę szczegółów.  Trzeba było być przygotowanym, tyle powiem.  Nigdy w życiu nie udałoby się tego zrobić w domu.  Reglamentowany sprzęt zajmował ładny kawałek pokoju.  Od tego byli specjaliści.  Profesjonaliści.

Teraz fotografem jest każdy, kto opanuje technikę nastawiania na automat, czyli jeszcze w sklepie.  Potem wystarczy trochę bystrości, przebieżki po odpowiednich stronach internetowych i właściwie już wiadomo, o co chodzi.  Przysłona?  A może zasłona?  - Nigdy w oknach niczego nie wieszam.  Najważniejsze, żeby było pięknie.  Bo się starzejemy, a szkoda, a na starość chcemy powspominać, jak było cudownie.  Photoshop?  Nawet nie trzeba umieć się w nim poruszać, wystarczy kilka triko-filtrów, które ktoś inny opracował.   Do fotografii się zniechęciłam.


Japonia zwariowała ostatnio na punkcie książki Kotoriego Kawashimy (川島小鳥), rocznik 1980.  Na pierwszy rzut oka trudno zrozumieć tę fascynację. "Przypadkowe" zdjęcia małej dziewczynki Mirai, od zimy do zimy.  Zdjęcia nieupiększane, czasem naprędce skadrowane, czasem przepalone, beztrosko doświetlane lampą bez dyfuzora.   Kiedyś odrzucono by je z niesmakiem.  Szczególnie w grupach ''fików''.  Teraz, pośród bezdennego wyabstrahowanego piękna, wyróżniają się swoją odmiennością.  Są ''nieświadome'', ''przypadkowe'', ''brzydkie'', ''niedopracowane'', "dokumentalne", "naturszczykowskie".  Poświęcają sztukę chwili.


Japończycy uwielbiają pławić się w czyjejś prywatności, lubią dziecięce albumy, a Mirai-Chan na zdjęciach KK to dzikie dziecko wolnopasące się.  Zaglucone, wylegujące się na jezdni, buszujące w zagraconych pomieszczeniach (podobno TAK JEST w małych japońskich mieszkaniach).  Dwuletnia córka znajomego z wyspy Sado. Fotograf zdobył uznanie japońskich krytyków, a Mirai-Chan zebrała w 2010 roku kilka nagród.  Wcześniej nagrodzono go za album Baby, baby.



KK zamierzał być filmowcem, oglądał wszystko, co wpadało mu w ręce.  Na studiach jednak podjął się zadania fotograficznego i wsiąkł. Zafascynował się ''pstrykaniem''. To słowo akurat bardzo dobrze oddaje istotę tych zdjęć, choć fotografuje Nikonem F6 - jednym z ostatnich analogowych aparatów produkowanych po dziś dzień.  Jego portrety dziewczynek porównywane są do prac ilustatora Yoshitomo Nara.  Inspiruje go naczelny japoński archiwizator wydarzeń pozornie nieważnych - Masufumi Sanai



Album wydano z dbałością, a jednak trochę niechlujnie.  Na wzór domowych albumów drukowanych via "oferujące usługi wydawnicze strony internetowe", albo po prostu na wzór najprostszy czyli albumów z plastikowymi kieszonkami na zdjęcia.  Trochę się rozkleja, niby szyty "lewą ręką", drukowany na papierze, który  p r z y p o m i n a   papier fotograficzny.  I tu jest chyba właśnie klucz:  p r z y p o m i n a.  Odwołuje się.  Podszywa.


Podobną próbę odtworzenia w fotografii dziewczęcego świata podjęła Barbara Dubus w albumie Thekla i jej chłopakowy świat.  Książka, choć nagrodzona przez IBBY, pokazała jednak, że sama próba odcięcia się od lukrowanego świata, to za mało, a pozorna "przypadkowość" i ''nieświadomość'' wiele ma stopni.  Fotografie Thekli autorka dodatkowo okrasiła pretensjonalnymi tekstami w trzech językach. Książkę pięknie wydano i gdy na nią patrzyłam pożałowałam drzew, które na to poświęcono.  Zbyt poważnie potraktowano temat, a zdjęcia zwyczajnie nie nadążały za wyśrubowaną formą.

* * *

Echem brzmi mi w głowie tekst mojego ojca: - Ja pierwszy raz jadłem ser żółty, gdy miałem 12 lat.  W momencie, w którym łapiesz się na tym, że gadasz jak swoi starzy, okazuje się, że bliżej ci do nich, niż do swoich dzieci.  Starsi panowie, których podrywy kiedyś przyjmowałaś z niesmakiem lub (jak dobrze poszło) z rozbawieniem, nagle okazują się pokrewnymi duszami.  Na 20 lat młodszych patrzysz z pobłażaniem i lekkim zniecierpliwieniem.  Resztę wyobrażeń wam daruję.




Jestem dinozaurem.  Gdyby dobra wróżka chciała znowu cofnąć mnie o 30 lat, pogoniłabym ją kijami. 

9 komentarzy:

  1. świetny tekst! dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Widziałam zdjęcia Małej w necie wcześniej. Absolutnie zwróciły moją uwagę. I tak pomyślałam sobie jak je zobaczyłam, że to prawdziwie sfotografowany świat dziecka. Ten świat w realu właśnie taki czasami jest, bez pozowania, bez wytartej buzi itd.

    Nie wiem jednak jak wyglądał proces twórczy Kawashimy. Dlaczego Mirai? Czy w tej książce coś o tym pisze? Pewnie jest w języku japońskim ;-) Masz ją w domu?

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak, mam ją w domu. Niewiele w niej napisano, bo tam (całe szczęście) nie ma opisu pracy. Jest krótka notka o twórcy i gdzie wykonano zdjęcia. Więcej dowiedziałam się z japońskich stron. Anglojęzyczne mówią o tym, że Mirai to jego córka, tymczasem to córka kolegi. Pomysł na zdjęcia wziął się z koncepcji wystawy dwuosobowej. Tak trafił na wyspę Sado. Przyjeżdżał początkowo raz na miesiąc, potem raz na tydzień. Od grudnia 2009. Obserwował, co robi dziewczynka. Z czasem krystalizowała się idea. Przede wszystkim, co to znaczy WOLNOŚĆ. I świadomość, że tam, gdzie jej nie ma jest PRZEMOC. Jest człowiek, ale nie wyabstrahowany z otoczenia - jest częścią tego otoczenia. Podkreśla, że to nie jest praca pt. "Mirai", tylko sama Mirai. Dwuletnia dziewczynka. Większość wpisów ogranicza się do zachwytów: cute cute sweet kawaii.

    Ja akurat długo dochodziłam do zrozumienia znaczenia otoczenia w fotografii. Pamiętam, gdy z chłopakiem wyjechaliśmy na Florydę, przywieźliśmy zdjęcia, pokazywaliśmy znajomym. Znajomi się śmiali: - Równie dobrze moglibyście je robić w Ciechanowie. I tak było. Nie umieliśmy robić zdjęć dokumentujących czas otoczenia. Tam był tylko czas osób.

    OdpowiedzUsuń
  4. 96 - przez całe lata. A później 926 :D
    Do zegarynki znaczy :D
    I jeszcze był telefon bajkowy. Ale nie pamiętam numeru - niestety :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Właśnie! Dzięki. Telefon bajkowy rzadko odważyliśmy się ''wydzwonić''. Nie było klimatu. ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Zgłasza się dinozaur;) Autofokusa mam dopiero od 2,5 roku, długo żałowałam swojego analoga. Ale w swoją cyfrówkę wkręcam obiektywy od analogowego aparatu, które są manualne (chwała pentaxowi za ten system;)
    Mój ojciec nauczył mnie robić odbitki, gdy byłam w podstawówce. Potem wyrzucałam rodzinę na cały dzień z domu i zajmowałam łazienkę;)
    Mój ośmiolatek nie ma komórki, PSP. Żadne z dzieci nie wpadło na pomysł, żeby kupić mu komputer. Zobaczymy jak długo.
    Niedawno z mężem dumaliśmy nad naszym sprzętem grającym. Po co nam ten deck, skoro kaset już nie kupisz? Niech stoi, kosztował więcej niż wynosiła moja pierwsza pensja (taka prawdziwa, po studiach), wygląda całkiem nowocześnie, może za 20 lat będzie kosztował majątek/;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wielu już nie wie, co to ''kaseta''. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  8. ale mi sie to fajowo czytalo, pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Cieszę się, że Was rozbawiłam. ;-)

    OdpowiedzUsuń

Rozmawiajmy! :)