wtorek, 19 czerwca 2012

FRONTONU CIEŃ


Siedem lat temu mój syn przeszedł teatralną inicjację w tym właśnie miejscu - to był mój największy błąd wychowawczy.  Człowiek nie lubi myśleć o sobie źle, wymazałam całe zdarzenie z pamięci.  Zostało tylko nieostre zdjęcie z komórki (dziecko na tle lamp sufitowych) oraz niejasne wspomnienia tego, co widziałam (aktorzy podrygujący chyba w swoich prywatnych ciuchach w rytm rapu, scenografia biednie niewymyślna, cienkie myśli).  Na początku bileterka pouczała podówczas widzów, kto tak naprawdę tworzy teatr i gdzie trzeba klaskać. Bez tego nie byłoby wiadomo.  Mój syn nie klaskał.

Nie klaskał i dzisiaj.  Nie było okazji.  Zaparł się, sprzeciwił, nie dał szans -  powiedział, że woli iść do szkoły.  To chyba ciągle ta sama trauma.

Zabrałam córkę.  Ona już teatralnie otrzaskana, przeżycia ma pozytywne (w Guliwerze nigdy nie była).  Wtajemniczenie odbyła w Teatrze Lalka na "Tygryskach'', przyzwoitym spektaklu, bez fajerwerków (klasyka, w której duch czasu wyprowadził jedynie dzieci z krzeseł i posadził na podłodze w foyer).  Dzisiaj zmierzyła się z duchami przeszłości...

Podobno zazwyczaj przed spektaklem rozliczany jest program lojalnościowy. Zdobywcy największej liczby punktów otrzymują pluszaki (zapewne w kolorze frontonu).  Spraw organizacyjnych 18 czerwca nie odnotowano.  Prawdopobnie dlatego, że na scenie miał pojawić się teatr z Serbii, Serbski Teatr Młodych z Nowego SaduScena impresaryjna.

Spektakl nie jest klasycznym przedstawieniem lalkowym, ale kombinacją gry aktorskiej, animacji lalek, muzyki i różnych projekcji wizualnych. Te wszystkie techniki, które łączy w sobie spektakl pokazują czym jest współczesny teatr lalkowy, tworząc wyjątkowy i niepowtarzalny styl przenikający wszystkie formy wyrazu. [tekst ze strony teatru]

A teraz opowiem wam (ku przestrodze), jak to wyglądało naprawdę...  Nagle zgasły światła (kombinacja) i z ciemności wyłonił się obraz na białym materiale (różne projekcje wizualne) - animacja flashowa, rysowana chyba przez jednego z aktorów (żart) - nieporadna, koślawa, tęczowa.  Latające piłki, latające kształty - wirowały pod coś (muzyka) na motywach łudząco przypominających główny motyw z "Simpsonów" (ale dużo gorzej). Dwóch aktorów o trupich ustach, wydawało dźwięki w niezrozumiałym pseudodziecięcym języku, który po chwili okazał się być serbskim, żeby na końcu przepoczwarzyć się w polski (gra aktorska).  Zanim to nastąpiło (polski morał), ze sceny przez 50 minut padały obco brzmiące kwestie, z których zrozumiałam jedynie "Czekaj, stary!" i kilka mniej spektakularnych okrzyków.  Co prawda aktorzy wrzeszczeli w myśl międzynarodowego porozumienia "jeśli nie wiesz, co mówię po francusku, angielsku lub w swahili powiem ci to jeszcze raz, ale głośniej".  Nie pomogło.

Bohaterem jest ser z oczami.  Nawet sympatyczny.  Różowy.  To znaczy ta pluszowa kształtka była całkiem sympatyczna - nie zezowata w każdym razie.  Poruszał tym serem aktor w pluszowym przebraniu pistacjowym, wchodził w interakcje z innymi pluszowymi kawałkami (zgodnie z tytułem sztuki - Kawałek / Komadic) - także całkiem sympatycznymi. Najczęściej się łykały, by po chwili wypluć, rozsypać się - najwyraźniej ''to był nie ten'' (Tytułowy bohater marzy o tym, żeby być idealnym, ale okazuje się że nie jest to takie łatwe). W trzydziestej minucie była nadzieja, że wszyscy zatoną - na scenie zaimitowano ''morza szum'' (niepowtarzalny styl przenikający wszystkie formy wyrazu).  Niestety droga do perfekcji trwała jeszcze 20 minut.  Rozsypaniu byłam bliska i ja.

Dzieci chwile nużącej dłużyzny wykorzystywały na ziewanie, pogaduszki ze znajomkami, bujanie się w fotelach oraz pokładanie. Jak zwykle wyrozumiałe - nie było buczenia (choć lekkie, aczkolwiek w miare ciągłe bzyczenie), nikt nie wyszedł (nawet na siku), nie darł szat ni gardła (prócz ''pań'', które groźnym sykiem przywoływały do porządku).  Zamiast tego widownia czasami przyklaskiwała w rytm muzyki (muzyka), żeby dodać obcokrajowcom otuchy. A jak już który bez gracji wyrżnął, krzycząc przy tym po serbsku, nawet się śmiały. - Pajace! -  skomentowała siedząca nieopodal sześciolatka. Po cichu.

Wspominiałam ''muzyka"?  Wspomnieli muzyka?  Muzyka jeszcze może być (z offu).  Nie było za to śpiewu na żywo.  Aktorzy tylko (nie)poruszali ustami w rytm playbacku.  O tańcu nic wam nie powiem, bo go tam nawet nie markowano.  W końcu to nie ''teatr tańca''.  Różne projekcje wizualne (!) pojawiły się za to jako przerywniki jeszcze kilkakrotnie. Aktor rzucał, myk, (za karę?) jeden z kawałków pluszu precz ze sceny, a na ekranie wyświeltał się na ułamek sekundy pluszu lot (na wypadek, gdybyście się nie domyślili).  Po akcji w lewym górnym rogu wyświetlał się techniczy napis ''pause''.  Na koniec  (wielki finał) pretensjonalne THE END wypisane zawijasami.  - To było o literkach! - z ulgą odetchnęła moja czteroletnia córka.  Ta wiedza najwyraźniej była jej potrzebna, bo zdanie powyższe powtórzyła tego dnia jeszcze dwukrotnie.


 
To prawda - spektakl nie jest klasycznym przedstawieniem lalkowym - to zmurszały program telewizyjny nakręcony w cieniu tego frontonu z początku wpisu i końca ostatniej dekady XX-wieku. "Bóg jeden raczy wiedzieć", dlaczego poleca się go dzieciom od lat 6.  Może dlatego, żeby nie skończyły jak mój syn?  Jeśli miałby być to pierwszy spektakl malucha, mógłby na długo pozostać ostatnim.  Jeśli nie dziecko, to mało który rodzic zechce wracać po więcej.

- A gdzie konkrety? 
- Konkrety?
- Kto to wyreżyserował? 
- Nie wiadomo.
- Kto zagrał?!
- Kto to wie.
- Scenografię ktoś w ogóle wymyślił?
- Tajemnica.

Zadałam te pytania u źródeł. Nie omieszkam poinformować.

PS.  Te wszystkie techniki, które łączy w sobie spektakl pokazują czym jest współczesny teatr lalkowy.
A to były ''wszystkie moje formy wyrazu".  Dziękuję za uwagę.

Teatrowi dziękuję za możliwość obejrzenia spektaklu.

1 komentarz:

  1. Oh I'm lookin' for my missin' piece
    I'm lookin' for my missin' piece


    Czyli tzw. "edit":

    Gdybym była bardziej oczytana, zapewne domyśliłabym się nawet po serbsku, że spektakl w rzeczywistości bazował na książce Shela Silversteina The Missing Piece (1976), przetłumaczonej na serbski w odpowiednim czasie (u nas wydano tylko dwie książki Silversteina - Drzewo darów i Półtorej żyrafy) i wielbionej tam w pewnych kręgach. Kręgi te, zbliżone do punkowskich, spowodowały nawet wydanie płyty pod tym samym tytułem, Komadić koji nedostaje przez grupę Oružjem Protivu Otmičara. To był 1998 rok. Książka, jak zdążyłam się zorientować post factum stanowi dosyć ważny punkt odniesienia w kulturze Serbów, bo wielokrotnie była inspiracją dla wielu działań artystycznych. Emilija Mačković, reżyserka spektaklu, najwyraźniej postanowiła się sięgnąć do źródeł. Sęk w tym, że zrobiła to... 10 lat temu. Wtedy także została nagrodzona za to na Festiwalu Teatrów Lalkowych w Zagrzebiu. Te dziesięć lat widać na scenie i bez tłumaczenia z serbskiego, szkoda jednak, że wiedzą tą nie podzielono się z polską widownią. Bez tego anachronizm środków zdaje się być absurdalny. Zupełnie jak ten nieszczęsny fronton Guliwera ''z fantazją'' przyrządzony 20 lat temu i tkwiący jak wyrzut sumienia w 2012 roku.

    A że otrzymałam skan serbskiego plakatu (nie zadano sobie trudu, żeby przepisać twórców do pliku), dzielę się zgodnie z obietnicą wiedzą tą z Wami.

    Animacje sprzed dziesięciu lat pochodzą od pary Žanja i Aleksandar Ilić.
    Scenografię popełnił Roko Radovniković. A po scenie hasali Slobodan Ninković i Saša Latinović.

    OdpowiedzUsuń

Rozmawiajmy! :)