sobota, 20 lipca 2013

MIĘKKIE KSIĄŻKI, TWARDE POSTANOWIENIE

Na wakacje na pewno nie zabiorę skądinąd arcyciekawej książki Jamesa D. Watsona i Andrew Berry’ego DNA. Tajemnice życia. Ciężar tematu przekłada się bowiem na wagę książki wprost proporcjonalnie - masywna twarda oprawa plus kredowe 440 stron wymagają tyleż tęgiego umysłu i maksymalnego skupienia, co dobrze umięśnionych rąk - i do noszenia, i do podtrzymywania przy czytaniu. Jednym słowem: diabelskie wydanie.


Książki w twardych okładkach wyglądają szlachetnie i pięknie - na półce i w opakowaniu prezentowym, są trwałe, przeżyją niejedną burzę. Sęk w tym, że dziecięca literatura, szczególnie literatura obrazu to rzecz, do której wraca się co prawda nieskończoną ilość razy reinterpretując zgodnie z najnowszą wiedzą (która u dzieci zmienia się z każdym dniem), ale samo „czytanie” („czytanie” jako miks czytania plus oglądania) trwa skończenie - zazwyczaj kilka minut. Zatem bagaż wakacyjny pęka w szwach, a ręce więdną, gdy dostęp do kultury chce się dziecku zapewnić także w obcych stronach dalekich lub bliskich krajów.



Tym przydługim może wstępem chciałam zwrócić uwagę na brak wydań w miękkich okładkach, książek chudziutkich i leciutkich, które same proszą się, by je brać na wycieczki. Szkoda, że podwójność z podwórka anglojęzycznego nie przyjęła się u nas; że miękkie okładki z kryzysowych wydań wyparte zostały przez dobrobyt kapitalizmu. W ramach protestu prezentuję więc wakacyjny wybór książek właściwie nieobecnych. Niewiele tego na półce z ambitniejszymi propozycjami, zatem sięgnęłam także po literaturę moich czasów. Z wyborem wśród współczesnych anglojęzycznych nie ma zazwyczaj problemu. Zatem: drodzy wydawcy! Wiem, że robicie, co możecie, że miękka okładka wygląda skromniej i nie pręży się tak dumnie na półce w księgarni, że być może nie jest tak przekonywająca, gdy babcie i dziadkowie sięgają po portfele, a wcale dużo tańsza od swoich twardych sióstr nie będzie, ale zdecydowanie warto przemyśleć wprowadzenie tak miłego dla rąk rodziców zwyczaju podwójnych wydań - miękko/twadych. Część z moich propozycji ma 40 lat. I ciągle żyje. Mimo że na świat wydała je popelina drukarska lat 70 i 80.

Bobo poznaje świat, część 1 i 2
autor:  Markus Osterwalder
wyd. Hokus-Pokus
Historyjki obrazkowe dla najmłodszych.  Ilustracja i jednozdaniowy podpis.  Nieduży format i 126 stron, książka dobra do „podręcznego czytania", czyli da się włożyć do kieszeni, bądź torby, którą bierzemy ze sobą (zwaną „podręczną").  Dzieci, uczące się czytać mogą doskonalić składanie liter, słów lub zdań w zależności od wybranej metody nauczania.

Maks i Moryc
autor: Wilhelm Busch
wyd. Oficyna Naukowa
Tę „opowieść łobuzerską" wzięłam z przekory.  Nie jest to ani lektura dla najmłodszych, ani specjalnie wychowawcza, ani też poprawna.  Skonstruowane na tej samej zasadzie, co Bobo (obrazek-podpis), choć ponad sto lat wcześniej, historyjki obrazkowe Buscha ustanowiono pierwowzorem komiksu. Komiksu, który wyrósł na specyficznej glebie skorej do rodzenia  utworów pouczająco-straszących w konwencji czarnego humoru.  Bez Maksa i Moryca nie byłoby innych rzeczy, więc warto poczytać. Sobie lub dzieciom.

Maks i Moryc, dwa łajdaki,
Poszli kur się nażreć w krzaki,
Teraz chrapią w nich smaczniutko,
Tylko z ust im sterczy udko.
Taka była druga psota.
Zaraz trzecia się namota.  
// tłumaczenie Robert Stiller



Seria „Czytam sobie"
autorzy: różni
Jeśli jesteśmy przy pierwszym samodzielnym czytaniu, to pochwalić należy wydawnictwo Egmont za tę serię. Trzy poziomy trudności, niewielki (także kieszonkowy) format, świetny papier, ciekawi artyści (pisarze i ilustratorzy). Edukacyjna książka obrazkowa pełną gębą.  A na końcu pasujące naklejki dla maniaków naklejania i czytania (dyplom za przebrnięcie w załączniku).  Dorośli niewprawni w czytaniu też mogą sobie poćwiczyć.

Dr. Seuss
różne tytuły
wyd. Media Rodzina
Seria książek Dr. Seussa sprowadzona w dosyć banalnej formie wydawniczej, czyli cienizna z lakierowaną miękką okładką w kategorii wagowej jest (w końcu) atutem.  Uwielbiam tłumaczenie Stanisława Barańczaka, zupełnie odmienne w założeniach od oryginału (ograniczona ilość słów, by łatwo się czytało niewprawnym).  Nasączone „tekstami" do zapamiętania i powtarzania może zapewnić nie lada akrobatykę językową.  A dzieci chichoczą.  Z tyłu tekst angielski.  Dołączono także płytę, ale ze względu na jej właściwości terapeutyczne („a teraz twoje powieki są ciężkie i same się zamykają"), nie polecam w czasie podróży.




Louis na plaży
autor:  Guy Delisle
wyd. Kultura Gniewu

Komiks obrazkowy, czyli sto procent obrazu, zero słów danych. Słowa więc ukryto w obrazie, a obraz ten często sekwencyjny.  Lubię także takie quasi-filmowe opowieści. Quasi, bo jednak nie filmowe.  Zestaw stopklatek do ruszenia w wyobraźni.  Aha, wrażliwych uprzedzam:  na plaży tata podrywa blondynę o dużym biuście.

Tintin w Ameryce
seria:  Przygody Tintina
autor:  Hergé
wyd. Casterman / Twój komiks

Klasyk komiksu dla starszych dzieci (6+) i ich rodziców.  „Czysta kreska" Belga, Georgesa Remi, którego biografię zdekonstruował w ujęciu psychologicznym wspominany już przeze mnie Serge Tisseron. Na wakacje bierzemy jedną z 24 przygód młodzieńca. Tintin przyjeżdża do Chicago ze swoim pieskiem Milusiem.  Nie da się właściwie napisać więcej o tej serii w tak niewielkim wymiarze, narzuconym przez formę tego zestawienia.  Lepiej się wczytać w osobne publikacje.

Sprawa jest jasna. Wysłano tu słynnego reportera Tintina, żeby zrobił porządek. To groźny przeciwnik: pokrzyżował moje plany kontroli wydobycia diamentów w Kongo. [...] Teraz zabierze się za nas. Oto moje polecenie:  Nie dopuścić, żeby Tintin spędził w Chicago choćby jeden dzień! [...] 
// tłumaczenie Daniel Wyszogrodzki
Przygody koziołka Matołka
Kornel Makuszyński / Marian Walentynowicz
wyd. Wydawnictwo Literackie Kraków (1974)

Stara dobra forma obrazo-tekstów (w tym wpisie wyraźnie królują). Koziołka Matołka nie trzeba przedstawiać. Podróżuje jak Tintin, ale wyniki ma inne.  Przygód tego nieudacznika mogłam jednak słuchać na okrągło, takoż i moje dzieci. Dobra to więc lektura, gdy objętość walizki ustalono jeszcze w fabryce.




Odświeżam także inne, wiecznie młode starocie. Przede wszystkim klasyków poezji dziecięcej (w tym jeden właśnie po cichu i głównie w Łodzi świętuje swój rok).  Zacnie się ich ilustrowało i oprawiało w miękkie okładki.  Papier być może podły, kolory niezdecydowane, ale ilustrowali w kolejności:  Franciszka Themerson (Tańcowała igła z nitką), Ignacy Witz (Słoń Trąbalski), Jan Marcin Szancer (Lokomotywa i inne wesołe wierszyki), Barbara Baranowska (Depesza).  Dorzucam klasyka zza wschodniej granicy w polskim tłumaczeniu Władysława Broniewskiego z ilustracjami Olega Zotowa (Muszka Złotobrzuszka, którą znam jako Muchę Cakatuchę), Kubrak żubra Tadeusza Śliwiaka z ilustracjami Andrzeja Damięckiego, bo właściwie mało znany oraz ukochaną „obywatelkę Rzeczpospolitej Leśnej", czyli Śpioszkę popielicę Marii Kowalewskiej z ilustracjami Haliny Gutsche, bo jeszcze jej dzieciom nigdy nie czytałam.  Poza tym, tam, gdzie jedziemy życie zwierząt sprzęga się z życiem ludzi, czy tego chcą, czy nie.  Dom dla lamparta dorzuciłam z sentymentu do „Bajek filmowych Biura Propagandy Kinematografii Radzieckiej" (!).

Kto pocieszy Maciupka? Tove Jansson wydano właśnie po latach (po 33 dokładnie). Pięknie, bo widziałam przelotnie (kaligrafowała Ewa Kozyra-Pawlak) i oczywiście w twardej oprawie, zatem tymczasowo odpada. Wydanie z 1980 urąga prawdopodobnie wszystkim standardom dobrych wydawnictw, ale będziemy całkiem sami w osobnym domku, zupełnie jak Maciupek, więc tłumaczeniem Teresy Chłapowskiej się uraczę ku pokrzepieniu serc.


Dobrze. Pętlą więc wrócę do nowości lub też względnych nowości.   Zabawny ptaszek Jennifer Yerkes na pięknym papierze („Munken Pure z certyfikatem FSC, dostarczonym przez Europapier-Impap"), zrealizowany w formie szytego zeszytu to łakomy kąsek graficzny dla wielbicieli włoskich klasyków (Bruno Munari, Iela Mari).  Wątek „pójścia w świat" plasuje tę lekturę pięknie w kolejce do wakacyjnego czytania (a poza tym występuje tam także łasica i inny zwierz), choć sam tekst (tłumaczenie czy oryginał, trudno orzec nie znając francuskiej wersji) odstaje od poziomu ilustracji.  Tłumaczenie: Anna Nowacka-Devillard.


Seria ekologiczna z wydawnictwa Muchomor ma swoją stronę - Tosia i Zyga.  Zyga to młodszy brat Tosi.  Części są trzy, a my bierzemy Tosię i pudełko, bo uwielbiam tekturę (i nie umiem się rozstać z żadnym pudełkiem), a do tego jedna z osób występujących w tej książce Agaty Loth-Ignaciuk ma na imię tak, jak dziewczynka, z która będę czytała.  Uważajcie tylko, żebyście nie skończyli jak my, czyli z niezłym zapasem rzeczy, które żyją, więc nie można z nimi zrobić, co się żywnie podoba.  Na przykład wyrzucić.
- No i po tobie - westchnęła zmiętolona folia, która kuliła się obok pudełka i udawała, że jej tam nie ma.


* * *


Rezygnując z twardych opraw, mogliśmy wziąć więcej, nigdy bowiem nie wiadomo, co się przyda na wojażach.  Części nie ujęłam na fotografiach, o innych przypomniało mi się później, do tej pory bowiem nie robiłam selekcji książek z uwagi na oprawę.  Przypomniało mi się więc po czasie, że „Ciekawski George" jest lekki i ma do tego płytę, która choć krótka zajmie dziatwę na chwil parę w trakcie jazdy; że jedna z pierwszych książek Kwiatów Orientu, Klara i Hauni ma w tle morze i poniekąd wakacyjną przyjaźń; że jest także na rynku malarska opowieść (znowu z wodą w tle) Jane Simmons wydawnictwa Elay Julka, Kulka i gąska:  duży format, pełnostronnicowe ilustracje, niewiele tekstu, może kogoś zainteresuje.  Na zdjęciach dostrzeżecie jeszcze Truskawkowe piegi Julianne Moore (ilustracje LeUyen Pham), Uwierzyłbyś, że dwóch rowerzystów wynalazło samolot?! Richarda Platta, Wyszukaj 1001 szczegółów. Gospodarstwo, oraz Kangurowe twórcze zabawy domowe, bo bierzemy także kredki, papier, a może nawet farby, lub przynajmniej specjalny pędzelek z pojemniczkiem na wodę do rozmazywania kredek akwarelowych. O.  Miękkie książki z waszych półek z chęcią poznam w komentarzach, które niebawem (mam nadzieję) przeczytam. Chyba, że już wszyscy wyjechali na wakacje...

6 komentarzy:

  1. I jak Wam się podobają "Truskawkowe piegi"??? Mój młodszy syn przepadał za nimi między 2 a 5 urodzinami i była to pierwsza książka, którą przeczytał (podczas leżakowania w przedszkolu;)

    Dorzucam do listy miękkich serie: "Julków" z Hokusa-Pokusa i "Skrzynka potworów" z Tako.

    A do "Maciupka" w starym wydaniu "Niebezpieczną podróż"! Tak samo szaro-burą, ale jeszcze bardziej niepokojąco wciągającą. No i całą serię muminkową z NK (w tych niekultowych miękkich okładkach).

    OdpowiedzUsuń
  2. Postowy postulat słuszny i godny poparcia! Będąc świeżo doświadczoną samotną wakacyjnie matką dwójki dzieci, żądnych czytania w piasku, stanowczo domagam się od wydawców wyłącznie książek w miękkich okładkach, lekkich acz rozkosznych! Gdy na plecach ręczniki, picie, jedzenie, pod pachą koc, a na głowie zabawki do piasku, człowiek docenia każdą inicjatywę, która choć trochę poprawi jego smutny los!:)
    A Ciekawski George (w miękkiej okładce, brawo dla wydawcy!) świetnie sprawdza się w każdym kraju. W ubiegłym roku Młodszy brylował nad śródziemnomorskimi akwenami wodnymi, skupiając wokół siebie całe chmary dzieci, które razem z nim "czytały" książki z tej właśnie serii:)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja ze swej strony dodam "O niedźwiedziach, niedźwiedziątku i małym złotowłosym dziewczątku", które to wydanie bodajże z 1983 r. trzyma się dzielnie pomimo swej niespotykanej lichości. W dzisiejszych czasach zwykłe ulotki bywają lepiej wydane.

    OdpowiedzUsuń
  4. O, rzeczywiście też nie dzieliłam książek pod względem okładkowym dotychczas. Nasze pudło wakacyjne i samochód sporo zniesie/doniesie, a wakacje stacjonarne. Ale wczoraj czytałam sprezentowane baśnie celtyckie i ręka mi więdła. Z miękkich też głównie starocie: Pali się, Lokomotywa, Daktyle. Z nowych też Louis i Yakari. I egmontowe czytanki. I tyle, reszta twardziele. Ale mam tu mój stary kieszonkowy 35maja, którego nie zawaham się użyć.

    OdpowiedzUsuń
  5. Przez chwilę dumałam też nad Gałgankowym skarbem z dawnych czasów, ale szkoda mi go się zrobiło (toż to skarb). Truskawkowe piegi dotąd przepadały w powodzi wyboru, teraz też nie zostały na dłużej obdarzone uwagą, ale zdaje mi się, że to nienajgorsza książka. Bezapelacyjnym hitem byli Maks i Moryc, ale o tym niebawem...

    OdpowiedzUsuń
  6. Też bardzo mi brakuje lekkich, małych i tanich wydań. W Japonii każda szanująca się książka prędzej czy później otrzymuje wydanie kieszonkowe, które jest niewiele większe od ludzkiej dłoni, z lekkiego papieru i w miękkich okładkach. Można ją schowac bez najmniejszego problemu do torebki. A u nas posucha.

    OdpowiedzUsuń

Rozmawiajmy! :)