niedziela, 6 października 2013

PAWEŁ MILDNER - WYWIAD I CAŁA RESZTA


Paweł Mildner
- Dałbym Panu jakieś dwadzieścia osiem lat - rzekł Atanagoras.
- Serdeczne dzięki - odparł Amadeusz, - ale nie wiedziałbym, co z nimi zrobić. Z pewnością znajdzie pan kogoś, komu pan tym sprawi przyjemność.*



Magister, ojciec, rysownik, wrocławianin, rocznik 86, Paweł Mildner - przypomniał mi swoją książką Ciekawe, co myśli o tym królowa jak zaśmiewałam się masońsko przy Jesieni w Pekinie Borisa Viana. Była to radość podszyta perwersją. Nie wszyscy się bowiem śmiali.  Śmiali się ci z mojego klubu. Tłumaczyła mistrzowsko Krystyna Dolatowska.  Teraz w klubie mam dzieci, choć jeszcze nie dorosły do Viana.




Pozornie absurdalna i bez związku książka Pawła Mildnera zbudowana jest niezwykle precyzyjnie. Bez tego nie byłaby ani śmieszna, ani w rezultacie zaskakująco dobra. Mildner ma bowiem oko do tego, co wymaga oka, i ucho do słuchania tekstów. Zdawałoby się od czapy pytanie z drugiej strony „Słyszycie muzykę?” nawiązuje sprytnie do intro. Stronę wcześniej przeczytaliście przecież tekst z łatwym metrum. Raz - dwa - trzy - cztery. Raz - dwa - trzy - cztery. UMPAPAPA. Wybieramy tylko sylabę, którą mamy fantazję zaakcentować.

NA początek WIdowisko BOcian jest moTOcyklistą. 
A może tak?
na poCZĄtek widoWISko bocian JEST motocykLIStą.

Ale Mildner nie gra nudnego kawałka. Zmienia nastrój. Wprowadza synkopę, więc nawet to, że zaakcentujecie poprawnie „muzykę" nie zepsuje tej jazzującej piosenki.

słySZYcie MUzykę? poKRĘĆcie puPAmi.

ten RObot ma KŁOpot z jeDZEniem sztućCAmi.


Rym kochają polscy poeci dla dzieci. Rytm zdaje się być ważny o tyle, o ile służy rymowi. Tymczasem tu jest na odwrót (lub, nawiązując do nazwy strony autora: „ospak”) - rytm narzuca rym, po chwili i kartki przewracamy zgodnie z nim. Metrum jednak co jakiś czas się zmienia, nie pozwalając czytającemu przysnąć - niespodziewanie zatrzymujemy się na zabiegach, których do tej pory nie było w wierszach dla dzieci.  Zaimportowano je z odrębnego gatunku (i tu wchodzą na scenę „publikacje ekonomiczne"), ale to i tak świat znany dzieciom z mediów. Zdania miksowane są pod muzykę z głowy autora. Zderzone z syntetycznymi obrazami, zdradzają jednak ludzką rękę, bo proste linie i oldskulowe kolory ujawniają zamiłowanie do etosu dawnej ilustracji. Mondrianowa pseudowyklejka dopełnia całości. Forma i kolor prowadzi nas do DeStijl, by uświadomić po co ta prostota do abstrakcji dochodząca. Obraz spotyka się tu z tekstem: lapidarne zdania, niby oderwane od rzeczywistości, zadziwiająco dobrze składają się w całość. Czasem tak się zdarza, że przełączając pomiędzy radiowymi stacjami odkrywamy ukryte sensy. Zupełnie jakby wszyscy nawzajem się słyszeli. Być może większość tekstów już została powiedziana?


Nie mówiłam nic o Monty Pythonie, ale panowie kryją się pomiędzy linijkami. Jak owca-zabórczyni w dziurze za fotelem.  Surrealny humor gra bowiem z naszymi oczekiwaniami wobec literatury dla dzieci, w szczególności polskiej poezji dziecięcej. Mildner pisze dla tych, którzy tą literaturą przesycili się mimo woli, robi sobie z niej jaja w ramach osobistej psychoterapii inteligentnie drwi. Na fejsbuku pisze:  „Prowadzę tam propagandę absurdu, po lekturze każde dziecko będzie miało w sobie coś ze mnie.“  Ciekawa jestem, czy IBBY będzie miało poczucie humoru. Ja to łykam jak pelikan grabie.



* * *
O samym autorze niewiele wiedziałam.  Szukając w internecie informacji natrafiłam na frapujące zdjęcie zamieszczone przez instytucję, której nie podejrzewałabym o zatrudnianie rysownika, ale zdanie, które przeczytałam gdzie indziej pięć minut wcześniej doskonale pasowało do obiektu moich zainteresowań: Inspiracji szuka w rapie, symbolice religijno-okultystycznej, oldskulowych publikacjach ekonomicznych, starych zdjęciach i malarstwie średniowiecznym...  A że obiecałam nie zdradzić ni zdjęcia, które widziałam, ni miejsca, które odkryłam, nazwijmy je wyjściowo „punktem X”.  Z tego punktu X wyszłam w czasie rozmowy z Pawłem Mildnerem.


- Jak z tego punktu ląduje się jako grafik i autor książki dla dzieci?

Od dziecka lubiłem rysować i robiłem to gdzie popadnie. Najwcześniejsze wspomnienia:  pociąg z dymem na całą ścianę (na białej tapecie) i rysowanie Wojowniczych Żółwi Ninja kolegom z przedszkola (raz nawet pod przymusem). Z czasem zainteresowałem się graffiti i w tym się realizowałem, ale po kilku latach musiałem odpuścić i znalazłem nowe pole realizacji. To trochę jak buddyjskie inkarnacje.  Studiowałem historię sztuki, więc oczywiście nie pracuję w zawodzie. Robię co innego, a wieczorami rysuję.

A te „oldskulowe publikacje ekonomiczne” są nawiązaniem do książek o tej tematyce, z którymi przez jakiś czas miałem zawodowo dużą styczność. Nie czytałem ich, tylko oglądałem. Dużą ich część wypuszczono w Stanach w latach 50. i 60. Były projektowane w zgodzie z klasycznymi wytycznymi modernizmu, zawsze bardzo piękne z wyglądu i niezrozumiałe w treści.

W każdym razie ilustracja dziecięca jest jedną z gałązek tego, co robię, bardzo interesująca jako mikro-wszechświat osobnych reguł i dróg porozumienia z odbiorcą, ale nie czuję się za bardzo ilustratorem dziecięcym. Chociaż, jak o tym teraz myślę, takie były moje wyjściowe założenia, gdy zaczynałem: robić książki dla dzieci. Z czasem okazało się jednak, że nie potrafię się w tym zamknąć.



- Czy to, że urodził się pan w drugiej połowie lat 80. i nasiąkał specyficznym klimatem niespodziewanych przemian wpłynęło zainteresowania w sztuce?

Czytałem hurtowo wszystkie disneje, komiksy z Donaldem, grałem na gameboyu i chciałem mieć buty jak bohater Uwolnić Orkę. Z drugiej strony miałem pod ręką duże rodzinne archiwum książek i pisemek dla dzieci z wcześniejszych czasów, w nich tez nurkowałem całymi godzinami. Wychowali mnie Książę Persji i Edmund Amicis. Do teraz jestem gdzieś pomiędzy.

- Jakie zatem obrazy utrwaliły się panu w głowie?

Ograniczając się tylko do druku: wszystko, co ukazywało się w "Misiu" w latach 1970-73 (w rodzinie zostały pozszywane roczniki, które mocno męczyłem), przede wszystkim niesamowite rzeczy Zbigniewa Rychlickiego i Bohdana Butenki. „Mały płowy rekin" Stillera z ilustracjami Rechowicza, „Miś Uszatek”, „Krecik”. Niesamowite rysunki Hanny Czajkowskiej do „Dzieci z Bullerbyn" i Mirosława Pokory do „Babci na jabłoni". Tove Jansson i jej zupełnie osobny świat. „Emil i detektywi" opracowany przez Butenkę. Wciąż to czytam na nowo chociaż powinienem dawno zwrócić prawowitym właścicielom. „O jeżu, który chciał być kimś innym" Isolde Stark. Polecam to wszystkim rodzicom. I ich dzieciom. Asteriksy, Kaczor Donald we wszelkiej postaci, magazyn „Relax” (archiwum po wujaszku) ze swoim sci-fi („Bionik Jaga") i kryminałami propagandowymi. Wszystkie części przygód Tytusa. Do tego wszystkiego trzeba dodać filtr niesłychanych błędów w pasowaniu i koszmarnej jakości farb. Myślę, że i dzisiaj część książek powinna być drukowana w ten sposób (to ciekawe i pouczające).

- Czy brak „wykształcenia artystycznego" jakkolwiek zaważył na pana pracy?

„Do wszystkiego musiałem dochodzić sam", zupełnie jak Wujek Sknerus w pionierskich czasach w Klondike. Mówiąc serio, można to chyba porównać do zwiedzania obcego miasta bez przewodnika - jest duża szansa na odkrycie małego, dobrze wyposażonego sklepu z komiksami, i równie duża na ominięcie Koloseum. Czasami po latach dochodzi się do wniosku, że Koloseum warto było zobaczyć. Ale przypinka z Tintinem cieszy mnie do teraz.

- Co było pierwszym krokiem w „zaistnieniu na scenie ilustratorskiej"?

Nie czuję się do końca „zaistniały”, a pierwszy krok trudno zlokalizować. Legenda głosi, że zawsze lubiłem rysować, przez długi czas wyżywałem się głównie w graffiti, później musiałem przystopować (założyliśmy rodzinę) i może to, czym zajmuję się teraz, jest po prostu kolejną inkarnacją moich plastycznych zainteresowań.

- Jednak udało się panu wydać i książkę dla dzieci, i podjąć współpracę z Nobrow.

Zaproszenie do współpracy z Nobrow było dla mnie naprawdę czymś, bo jeśli miałbym wskazać na mapie miejsca, gdzie dzieją się rzeczy w szeroko pojętej ilustracji najważniejsze, wskazałbym ich w pierwszej kolejności. Są takim Amundsenem współczesnej ilustracji. Chociaż akurat to, co dla nich zrobiłem, mniej mi się teraz podoba.

Minotaur #1
- Jest jeszcze pana pomysł, Minotaur.

To czarno-biały zeszyt z rysunkami ludzi z Polski i zagranicy na zadany temat, robiony półamatorskimi środkami. Uwielbiam go.


I w tym wszystkim rodzi się książka dla dzieci. Jak powstało „Ciekawe, co myśli o tym królowa"?

Jeśli powiem, że pewnego razu, podczas jedzenia kanapki, przyszła mi do głowy myśl o zrobieniu książki dla dzieci, to zabrzmi to głupio, ale tak właśnie było. Z drugiej strony nie była to jedynie kwestia jednosekundowej iluminacji, bo od siedmiu lat jestem rodzicem i w ciągu tego czasu przez moje ręce przeszły setki przykładów dziecięcej literatury. Dzięki temu miałem mniej więcej wyrobiony pogląd na to, jak według mnie powinna wyglądać taka książka. Poza tym zawsze pociągał mnie pomysł większego, całościowego i samodzielnego projektu. DIY = frajda!

Praca nad książką przebiegała etapami: rysowanie ilustracji, dopisywanie do nich tekstu i cyfrowe składanie wszystkiego w całość. Jestem dosyć niecierpliwą osobą, dla której zaangażowanie się na dłużej niż 2 tygodnie w jeden projekt jest czymś trudnym. Dlatego musiałem wciąż powtarzać sobie, jak to protestancki duch etyki pracy (nie jestem protestantem), unosi się dookoła. Nie było żadnych odgórnych założeń co do tematu książki, pomysły na rysunki brałem właściwie z powietrza. Ale z drugiej strony miały się na nich znaleźć rzeczy znane każdemu dziecku z codziennej rzeczywistości (gadające zwierzęta i kosmos to zupełnie zwyczajne elementy dziecięcej popkultury). Czyli taki przekrój przez otaczający nas świat.

- Z powietrza, czyli skąd?

Motywy do książki zebrałem ze świata dookoła, włącznie z wtórnie pojawiającymi się w nim zjawiskami, światem podwodnym czy intergalaktycznymi dociekaniami. Mam wrażenie, że dzieciom takie dysonanse tematyczne (park - kosmos - ulica - Rów Mariański) nie przeszkadzają. Może w ogóle dla nich nie istnieją. To, co na wyciągnięcie ręki, traktują tak samo serio, jak to, co znają z opowiadań.
Swoją drogą: o pochodzeniu zawartość książki myślę więcej po jej wydaniu, niż podczas rysowania i pisania. Takie rzeczy po prostu wpadają mi do głowy i nie za bardzo jestem w stanie wytłumaczyć, skąd się biorą. Pewnie z masła orzechowego.

- Kolorystyka też?

Akurat wtedy wpadł mi w ręce stary numer „Misia" (5/1971) z jesiennym odcinkiem „Kłopotów malarza Jeża”, utrzymanym w podobnej kolorystyce (która jest właściwie dosyć zgranym, ale uniwersalnym zestawieniem). Zresztą ten parakomiks Janiny Krzemińskiej ciągle mnie w jakiś sposób inspiruje: lubię sposób prowadzenia fabuły, schemat konstrukcyjny, formę i z reguły fatalne pasowanie kolorów. Format „Królowej” to proporcjonalne odbicie zwykłego a5, na którym rysowałem. Naprawdę nie wiem, czym został podyktowany.



- W tekście „Ciekawe, co..." wyczuwam słuch muzyczny...

Jeśli chodzi o wyczucie rytmu przy składaniu tekstu to chyba mam. Tak mi się wydaje. W każdym razie nie sprawia mi to większej trudności, niestety obawiam się, że nie przekłada się to na znawstwo muzyczne, czy umiejętności wokalne.

- Napisał więc pan, narysował i...

Po złożeniu książki zbombardowałem nią  redakcje wszystkich wydawnictw dziecięcych, jakie znam i uznaję za nieżenujące (wcale nie ma ich tak dużo). I trafiłem do jednego z tych najlepszych!

- Czy praca nad „Ciekawe, co…” nauczyła pana czegoś o książce obrazkowej?

Musiałem przemyśleć to, jak powinien wyglądać tekst kierowany do mniej więcej 3-latków. Takie krótkie frazy powinny być dopieszczone pod każdym względem (rytmizacja, dobór słownictwa, etc.), muszą odpowiednio korespondować z ilustracją, ale ogólnie rzecz biorąc, kiedy przerzuca się od kilku lat tony takich książek, pojawiają się ogromne zasoby wiedzy niejawnej na ten temat.

- Czego więc pan w niej nie trawi?

Jeśli mówimy o ilustracji dla dzieci, to tak jak z tekstami: od razu widzę, czy ktoś postrzega dzieciaka jako spowolniony w rozwoju egzemplarz człowieka i jako rodzic szczerze gardzę takimi rzeczami. Nie lubię zbytniej dosłowności, zbyt prostej formy. Nie podoba mi się, kiedy jest za dużo komputera, ale to kwestia gustu.

- Pana wizja tego „co lubią dzieci"?

Nie lubię, kiedy traktuję się dziecko jak idiotę, stosując skrajnie spłaszczone wizje świata. I nie trawię braku szacunku dla dzieci, jakim są nieumiejętnie napisane teksty takich książek, bo to zazwyczaj idzie w parze. To samo dotyczy ilustracji. Teraz nie jestem już tak restrykcyjny, ale wcześniej zdarzało mi się chować przed Majką takie książki, bo uważam że potrafią zrobić dziecku krzywdę. Nie wiem, na ile to jest kwestia gustu, a na ile kwestia ogólnie przyjętych norm estetycznych - one już chyba nie istnieją. Wiem też, że nie każdemu podoba się to, co ja robię. I może ktoś już schował „Królową” na szafę, albo oddał biednym dzieciom. Ale cóż, nie dbam o to.

- Czy to, co lubi Pana córka wpływa na Pana pracę?

Razem czytamy to, co znoszę cotygodniowo z biblioteki i oglądając niektóre książki dla dzieci coś sobie przyswajam, ale ja właściwie nie robię rzeczy "dla dzieci". Czasami Majka komentuje coś, co robię i ja tego słucham, ale bądźmy szczerzy: idę przede wszystkim "za głosem serca".



- Ulubione książki Pana córki?

Teraz ma 7 lat i już jakiś czas temu przestawiła się na komiksy - od „Gucia i Cezara", przez Asterixa i Tintina (jego to naprawdę kochamy), po „Zaduszki" - ale jest też książkową wyjadaczką. Kamienie milowe w tym wyjadaniu to między innymi książki o Mamie Mu, duet Pettson i Findus, przygody Felka i Toli, Lassego i Mai (to ci szwedzcy małomiasteczkowi śledczy), seria „Mądra Mysz", Krecik i kilka innych, których tytułów nie pamiętam (były z biblioteki). Boję się, że nie wymieniam tych, które wyparłem z pamięci, bo mi się nie podobały.

- Jak umiłowanie absurdu wpływa na Pana relacje z córką?

Oboje lubimy się śmiać mniej więcej z tych samych rzeczy, więc dla nas zamiłowanie do nonsensu to po prostu kolejna płaszczyzna porozumienia. Ja od zawsze lubiłem mniej konkretny humor. Mam na przykład zestaw ulubionych kawałów, którymi męczę znajomych, na przykład ten o pingwinie.

Wchodzi pingwin do baru i pyta:
- Był tu mój brat?
Barman na to:
-  A jak wyglądał?

Majka na pewno miała dzięki temu trochę bardziej anarchiczne dzieciństwo, niż niektórzy jej rówieśnicy. Trochę mnie to zresztą nauczyło i z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć, że totalny brak zasad w wychowaniu to taka sama krzywda wyrządzana dziecku, jak restrykcje na każdym kroku. Według mnie. No, nagadałem się:)


- Wróćmy więc do pracy:  jak technicznie wygląda Pana „zestaw podstawowy”?

Po ustaleniu, jak ma z grubsza wyglądać rysunek, rozłożeniu kompozycji, ustaleniu kolorów itp. robię szkice - w przypadku książki nie były czasochłonne, bo ilustracje są proste. Na szkice nakładam „czysty” rysunek za pomocą takich narzędzi, jakie uznam za najlepsze dla danej okazji (przy „Królowej” to był cienkopis - bardzo lubię pracować obrzydliwie drogimi precyzyjnymi cienkopisami, a to dlatego że szaleję za Tintinem). Po zeskanowaniu używam komputera do kolorowania - to osobna i wymagająca część pracy: używam zestawień dwóch-trzech kolorów i za każdym razem muszę trochę pogłówkować nad ich doborem. Ten schemat pracy jest dosyć pojemny i mieści w sobie ileś różnych wariantów.



- Co najbardziej pana interesuje we współczesnej ilustracji?

Nie rozróżniam ściśle tej współczesnej i minionej, zawsze interesuje mnie ciekawa forma, błyskotliwość w ujęciu tematu, dobry dobór kolorów, choć zależy jeszcze, o jakiej ilustracji mówimy. Wolę określenie „rysunek”, bo jest pojemniejsze. Ilustracja zawsze odnosi się do czegoś zewnętrznego (ilustruje to), a dziś powstaje mnóstwo rzeczy samodzielnych, trochę jak kompozycje malarskie.


- Co dalej?

Obecnie dzielę czas na pracę nad drugą książką, która jest bardziej złożonym projektem, niż „Królowa", i zleceniami dla dwóch magazynów, z których zwłaszcza jeden bardzo mnie cieszy: to szerzej zakrojony projekt dla tytułu, którego jestem fanem. Ale nie za bardzo lubię mówić o rzeczach, których jeszcze nie skończyłem. "Stay tuned".



©Paweł Mildner 2013
©Monika Obuchow 2013



Ciekawe, co myśli o tym królowa
Paweł Mildner
format 13 x 19
okładka twarda/ karton
wyd. Dwie Siostry 2013





Dla wielbicieli książki - małych i dużych, oraz dla tych jeszcze nieprzekonanych, kolorowanka do wydruku tu.

* „Jesień w Pekinie" Boris Vian, tłum. Krystyna Dolatowska, wyd. Siedmioróg 1992, strona 79

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozmawiajmy! :)