To, co obecnie czytają uczniowie podstawówek, nie sprawdza się. Wybierane przez część nauczycieli książki nie rozbudzają ciekawości ucznia, opisują nieznaną dziecku rzeczywistość sprzed kilkudziesięciu lat. Efekt? Nasze nastolatki nie czytają. Dorośli podobnie. Zmieńmy to. Wybierzmy lektury najmłodszych uczniów! Takie, które pokochają. Takie, dzięki którym pokochają czytać.
Od początku nie wierzyłam w dobre intencje autorów plebiscytu. Dobre, czyli takie, które podyktowane są rzeczywistą chęcią pozytywnych zmian. Gdy bowiem zmian pragnę, uzdrowić swe ciało lub duszę naprawić, pytania zadaję specjalistom, nie anonimowym użytkownikom internetów. A podobno chciano uzdrowić duszę polskiego czytelnictwa w zarodku. To miała być medycyna edukacji prenatalnej. Wzywano: WYBIERZMY WSPÓLNIE LEKTURY NAJMŁODSZYM UCZNIOM.
Mówili mi, że jestem zepsuta. Do cna przeżarta cynizmem. Że już w nic nie wierzę. A to nie prawda. Wierzę gorąco, ale częściej na zimno, że ludowi internetów potrzeba karnawału. Że post-audiotele na pewno będzie znakomitym narzędziem do nawiązania ulotnej wirtualnej więzi pomiędzy władzą, a obywatelami. Władza bowiem ufa obywatelom, bo pyta o zdanie, jak mężów zaufania ich pyta; tak na serio.
No i odpowiedzieli.
Och, wiem, naturalnie, to tylko błąd, każdy może się pomylić, gdy straci rachubę i już nie wie, co ma w schowku po kolejnym kopiuj-wklej; sęk w tym, że te głosy, te tabelki, to całe „pijarowskie" zamieszanie z czytelnictwem w tle (a to jak wiadomo jedno z najlepiej wypromowanych słów w Polsce) musiało być przez kogoś obsługiwane. Ktoś musiał wklepać, tabelkę stworzyć w Wordzie, wrzucić plik .docx na stronę Ministerstwa Edukacji i nie zrobiono tego za darmo. I tu, drodzy państwo, nie jest mi już do śmiechu, choć oczywiście kusi, by koleżankom dziennikarkom (i tym nie), ostatnim idealistkom, które walczą o kulturę dziecięcą najwyższej jakości zaśmiać się w twarz z wyższością mówiąc: A NIE MÓWIŁAM? Że nie ma kanonu, więc co uzdrawiać? Że nie wiadomo, co kryje się pod hasłem „najmłodszym uczniom"?
Huraoptymistycznej strony z odezwą, którą zaczęłam ten wpis już nie ma. Teraz ministra mówi na swojej stronie:
Chciałabym, aby lista książek, która powstała dzięki głosom oddanym za pośrednictwem naszej strony, stała się „ściągawką” dla samorządów czy też dyrektorów planujących zakupy do szkolnych bibliotek. Nie ma mowy o zmianie kanonu lektur dla uczniów szkół podstawowych. A to dlatego, że na tym etapie edukacji taki kanon po prostu nie istnieje.
Jakie to więc pozycje? Zbierając wszystkie grupy (nauczyciele, rodzice, uczniowie, studenci i pozostali) otrzymujemy niezwykle zgodną listę, a na niej w czołówce: Klaudyny Andrijewskiej Tosia i Pan Kudełko, Psie Troski Toma Justyniarskiego oraz książki „problemowe" Elżbiety Zubrzyckiej wydane w Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym. Szczegółowe zestawienie (z którego wzięłam powyższy zrzut) na stronie MEN. O ile książkom Zubrzyckiej trudno odmówić profesjonalizmu, najwyraźniej wydawnictwo postanowiło zainwestować siły w ministerialną promocję (och, gdyby inni się w to zabawili!), o tyle dwa pierwsze tytuły są twórczością amatorską. Co miałyby zastąpić Psie Troski?!
Tylko w tym roku na zakup nowości do bibliotek w szkołach podstawowych przeznaczamy 15 milionów złotych – przypomniała Joanna Kluzik-Rostkowska. – Mam nadzieję, że dzięki tym pieniądzom choć część wskazanych w ankiecie książek znajdzie się na bibliotecznych półkach – dodała szefowa MEN.
Co zatem zrobiła Pani Ministra? Za publiczne pieniądze zareklamowała kilka prężnie zorganizowanych środowisk, dowartościowała rodziców, którym dobro dzieci leży na sercu, ale czy pomogła czytelnictwu? Czy poinformowała bibliotekarzy i rodziców o ogromie wartościowych wydawnictw dziecięcych ostatnich lat? Pokazała jak wybrać i gdzie szukać? Pytam o to w kontekście bolońskiego wyróżnienia dla niezwykle inteligentnego Typogryzmoła Jana Bajtlika, zeszytu, który doskonale wpisuje się w nowoczesną edukację. Pytam dzień po tym, gdy Wytwórnik Kasi Boguckiej i Szymona Tomiło wyróżniono w tejże Bolonii. Tak, oczywiście to nie „lektury", czytania tam mało, ale to temat na osobną rozmowę. Dorzucę więc jeszcze liczby. W ankiecie wzięło udział 11 540 osób. Polska ma 38, 5 miliona ludzi. W 2013 roku urodziło się u nas 386 tysięcy dzieci. Średni nakład książki dla najmłodszych wynosi około 3 tysięcy egzemplarzy. Zaglądam na półkę ze starociami. Przygody krasnala Hałabały. Wydanie XIII, nakład 200 000 + 300, 1982 rok. Mizerniutko wypada rzeczywistość, nieprawdaż? A dlaczego? Bo wartościową „lekturę" dostarczają przede wszystkim małe wydawnictwa, które biorą na siebie wysokie koszta, walkę z pośrednikami i ryzyko niesprzedanych egzemplarzy. Niewiele osób głosowało w tej państwa ankietce, a tak wiele złego może ona uczynić.
Profesor Bogusław Śliwerski proponuje: zlikwidujmy MEN, edukacją niech się zajmie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jestem za.
W ostatnim zdaniu masz na myśli to samo Ministerstwo Kultury, które hojną ręką dofinansowało "Pierwszą książkę mojego dziecka" ??? Zaiste - wybór jak między dżumą a cholerą :-(
OdpowiedzUsuńNo zaraz, ale... hm... "Zajączka Filipa..." też napisała Zubrzycka (poniekąd świetna książka).
OdpowiedzUsuńA internauci wypowiedzą się na każdy temat. Zwłaszcza polityczny.
Co do ostatniego zdania, zgadzam się z agnieszką.azj - wybór jak między dżumą a cholerą...
OdpowiedzUsuńZerknęłam na te Psie troski, na okładkę...
Smutek, smuteczek. Dla mnie tym większy, że od września dwójka moich najmłodszych (6-latków) pójdzie do szkoły, i nie będzie to zerówka, ale pierwsza klasa :(
Czytam i przecieram oczy ze zdumienia. Wchodzę na stronę MEN z myślą, że w innych kategoriach respondentów na pewno zwyciężyły inne książki i znów przecieram oczy. Nie mogę pozbyć się jednej myśli - skąd oni wzięli te tytuły? Nie jestem zawodowo związana z książkami i może jestem tylko matką, ale do dzisiejszego poranka wydawało mi się, że dobrze orientuję się w tym, jakie książki dla dzieci są wydawane w Polsce. Spodziewałam się na tej liście pozycji kiepskich lub przeciętnych, ale nie spodziewałam się, że będą dominować takie, o których słyszę pierwszy raz w życiu. Na tle innych kategorii, jedynie wybory uczniów nie są specjalnym zaskoczeniem, chociaż i tu "Tosia i pan Kudełko" znaleźli swoje miejsce. Zastanawiam się, czy tak wysokie pozycje nieznanych szerzej książek wynikają z ich bezpośredniej promocji, np. w formie spotkań autorskich w szkołach lub bibliotekach?
OdpowiedzUsuńOd Psich trosk "pękają oczy", strach pomyśleć o tekście.
OdpowiedzUsuńInternetowe plebiscyty wygrywają ci, którzy potrafią skrzyknąć największą grupę głosujących.
OdpowiedzUsuńSmutne - na więcej nie mam sił.
OdpowiedzUsuń> plebiscyty wygrywają ci, którzy potrafią skrzyknąć największą grupę głosujących.
OdpowiedzUsuńPewnie to też dowodzi jakiejś umiejętności...
Generalnie - lud dostał igrzyska.
Gdzie w tym miejsce na dziecko?
WSzystko to, nawet nie-marność, a kręcenie się za własnym ogonem. Nic z tego nie wynika.
"Powiedźcie co lubią dzieci (bo jasne jest to, że nie one głosowały)". A co lubią? To, co podsuną im dorośli. Oni dowiedli już otwartości swych głów. Czy można liczyć na to, że damy szansę najmłodszym uczyć się stawiać istotne pytania i myśleć krytycznie? Nie wiem, patrząc na stadny instynkt...