Jest taka gra, Dixit. Ona/on powiedziała. Spiel des Jahres 2010.
No i w 2016 roku siadają do tej gry 13-latki naprzeciw jak się okazuje 7-latki. Pozornie niesprawiedliwie, a niesprawiedliwość podkreślają na każdym kroku, próbując pokazać swoją dojrzewania wyższość. Och, mówią po angielsku! Och, wymieniają półsłówka! Wiele ich dzieli, ale coś ich łączy. PANI ULA. Ponad podziałami uśmiechają się z przekąsem i wykładają karty.
Starsi vs młodsi
Starsza pani.
I l u s t r a c j a
/dojrzewający/
I l u s t r a c j a
/dojrzewający/
vs
(Wszech) świat
O p o w i a d a n i e o b r a z e m
/dziecko/
Oczywiście każdy powiedział coś o PANI ULI, czego nie ma w PANI ULI. Teoretycznie więc nie tylko zilustrował, ale picturebook zaczął. Jednak tylko 7-latka w żaden sposób nie powieliła znaczenia leksykalnego. Uniknęła tautologii na poziomie powalająco zaawansowanym i niech was nie zwiodą angielskie uśmieszki dojrzewających (a za nimi zastępów dorosłych): zdeklasowała bowiem kompanów od kart.
Książka ilustrowana vs książka obrazkowa
Książka jest zakodowaną informacją. Książkę obrazkową od ilustrowanej będzie więc różnił stopień kodowania. Można powiedzieć, że ilustracja jest bezpośrednio informatywna, choć w tym konkretnym „przypadku PANI ULI" nie udaje jej się wyzbyć emocji (ale to „wina" kart Dixit): starsza kobieta, w relacji władzy, poniekąd niepokojąca. Czym będzie więc picturebook? Pójściem głębiej, wyzbyciem się przywiązania do słów w obrazie. Uczepię się tego, co powiedział Maciej Buszewicz w audycji Beaty Jewiarz w RDC, bo brzmi nieźle i prosto: Zetknięcie tych dwóch języków w jednej przestrzeni […] daje 2+, […] znacznie więcej niż 2. I to jest właśnie ta „książka obrazkowa", w której znaczenia nie szuka się ani w tekście osobno, ani w obrazie, nie na marginesie i nie w „mięsie"; wszędzie.
Wymyślona przez Jean-Louisa Roubirę, francuskiego lekarza, pracującego z dziećmi „problematycznymi” gra, jak twierdzi dystrybutor, „może służyć również jako narzędzie pedagogiczne i terapeutyczne". Po kilku rozgrywkach w Dixit zaobserwowano [...] znaczną poprawę formułowanych wypowiedzi oraz relacji z innymi ludźmi. Hasło reklamowe brzmi:
Pamiętaj, jeden obraz jest wart więcej niż tysiąc słów!
No to teraz można tropić „prawdziwe picturebooki" na przykład na wystawie w Galerii Narodowej Zachęta, szukając znaczeń i poziomów oddalenia od słów. Gdzie to wszytko? TU CZY TAM? Czy tam są książki obrazkowe, czy też ilustrowane?
Powyższe oczywiście nie wyczerpuje tematu. To dopiero początek. Taki łopatologiczny przykład. I zapewne dyskusyjny. Punkt wyjścia, ale zawsze zastanawiałam się, jak to wyłożyć najprościej. No i powiedzieli mi. Oni.
Zorro!
OdpowiedzUsuńWielkie dzięki za ten wpis :)
Po pierwsze - za kluczowe pytanie. I sugestywne wytłumaczenie (zwłaszcza dla tych, którzy grają w "Dixit" ;)
Po drugie - za wypowiedziane publiczne pytanie odnośnie "Tu czy Tam" :)
Nie wiem czy zauważyłaś, ale w samych informacjach o wystawie jest pewna nieścisłość (?) czy też utożsamienie:
* "To wystawa o ilustracjach i książkach dla dzieci. "
* "Przedstawiamy w nim koncepcję książki obrazkowej oraz jej wielki potencjał edukacyjny."
To jest po prostu strasznie trudne. Bo z jednej strony mamy różne poziomy wtajemniczenia, z drugiej dosyć powierzchowny dyskurs o kulturze wizualnej (w każdym razie ten, który jest obecny, albo i nie, w przestrzeni pozaakademickiej), a z trzeciej, czwartej i dziesiątej inne rzeczy. Zdecydowanie polski PB różni się od amerykańskiego: tam więcej powierza się obrazowi, jednocześnie opowiadając sekwencyjnie. U nas łączność między kadrami odbywa się głównie na poziomie języka artystycznego, spójności stylu. Można to wszystko pociąć, pomieszać i nigdy nie dojdziesz nawet w przybliżeniu w jakiej kolejności powstało. Bardzo dużo zdradzane jest na poziomie nieświadomości. Ciekawy temat.
OdpowiedzUsuńUżytkowniczka MAGDA prosi, by dodać jej uwagi:
OdpowiedzUsuń-----
Dosyć prostym sprawdzianem (choć czasem zbyt prostym) na to czy to książka ilustrowana czy obrazkowa jest chwilowe 'usunięcie'/ukrycie obrazków. Jeśli nadal dobrze wiadomo, 'o co chodzi' - to mamy pewnie do czynienia z ksiązką ilustrowaną. Jeśli natomiast sens całości umyka, jest nieuchwytny, niejasny lub wyraźnie niepełny bez obrazkow - to pewnie obrazkowa.
Tak naprawdę chodzi o sens, znaczenie - ilustracje w ksiązkach ilustrowanych nie dokładają znaczenia, mogą uzupełniać tekst o warstwę estetyczną, emocjonalną, 'energetyczną' (gdy są np bardzo dynamiczne), ale nie wnoszą znaczeniowo nic nowego.
Ilustracje w książkach ilustrowanych często przypominają przekład - naśladują lub powielają sensy tekstu przy pomocy języka wizualnego.
A obraz w książce obrazkowej nie ma zazwyczaj nic wspólnego z przekładem, stanowi wraz z tekstem rodzaj ekosystemu, gdzie kazdy ma swoj sens, swoją wagę a poszczególne elementy silnie oddziałują na siebie.
Co ciekawe, czasem tak się zdarza, że w nietórych ksiązkach, choć pozornie to ksiązki 'ilustrowane' obraz tak głęboko wnika w tekst, że go przeinterpretowuje i wtedy te ksiązki stają się 'jakby' obrazkowe. Ot, magia...Literatura (wiecznie) żywa:)
Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńDzień dobry!
OdpowiedzUsuńI przy okazji: dodatkową trudność nastręcza fakt, że nie można stworzyć diady książka ilustrowana - książka obrazkowa i zestawić tu drugą obiektywna - subiektywna, bo człowiek, artysta, nie może stworzyć niczego obiektywnie, więc nawet w tautologicznym rysowaniu znajdzie się pole do interpretacji jawnych, bądź (najczęściej) ukrytych zamierzeń.
>powierzchowny dyskurs o kulturze wizualnej
OdpowiedzUsuńByło o braku, tylko gdzie ma być toczony?
Może przy okazji wystawy "Tu czy tam?" będzie okazja - widziałam, że program bogatszy o kolejne wydarzenia.
A uwagi użytkowniczki Magdy - myślę, myślę i myślę :)
>>>Dosyć prostym sprawdzianem (choć czasem zbyt prostym) na to czy to książka ilustrowana czy obrazkowa jest chwilowe 'usunięcie'/ukrycie obrazków. Jeśli nadal dobrze wiadomo, 'o co chodzi'
Co w takim razie z książka (obrazkową? ilustrowaną?), która nie jest książką autorską? Powstaje raczej jako pierwszy (spojny) tekst. I dopiero potem ewentualnie (lub częściej nie) wzbogacany jest o "dodatkowe" przestrzenie...
Wydaje mi się, że książka wcale nie musi być 'autorska', żeby być ksiązką obrazkowa. To raczej zalezy od tego, jak został stworzony/napisany tekst (jeśli powstał wcześniej) - czy jest w nim znaczące miejsce na 'coś jeszcze' czy jednak jest zamkniętą całością, którą ewentualnie można 'pokolorować'.
OdpowiedzUsuńMyślę, że w komiksach, w ktorych pisarz i grafik to dwie rózne osoby, często mamy do czynienia ze specyficznym rodzajem tekstu, scenariuszem -takim, w ktorym 'z zasady' jest miejsce na obraz.
Z wieloma książkami (nawet tymi, które nazywa się obrazkowymi') tak nie jest - tekst jest zamkniętą, nieraz bardzo szczelnie, całością.
Ha! właśnie nie obstawiam, że książka obrazkowa=autorska
OdpowiedzUsuńTylko mam problem z tym "najprostszym testem", skoro w wielu książkach tekst jest tą "zamkniętą całością"... czy wtedy to "tylko" ilustracja "przeinterpretowująca"?
Być może 'tak', choć ja bym nia powiedziała 'tylko':)
OdpowiedzUsuńMyślę, że chodzi tu o coś jeszcze (widać to wyraźnie w dyskusjach i badaniach nad przekładem) - status tłumacza//ilustratora. Gdzieś, bardziej lub mniej świadomie wkrada się obawa o niedosyt artzmu, oryginalności. Jakby etykiety 'autorska', 'obrazkowa' stanowiły o wkładzie oryginalnym a 'ilustracja' z gory była negatywnie wartościująca. A przecież tak nie jest. Odróżnienie jednego typu książek od drugiego nie mówi NICZEGO o ich wartości, pomaga jedynie zrozumieć zasady ich 'działania'.
Tak jak pisałam, to może zbyt prymitywny test, ale lepszy nie przychodzi mi w tej chwili do głowy. A tak naprawdę, dopiero dłuższa praca z ksiązką daje nam w miarę pełny jej obraz. Sama definicje niewiele załatwiają. Nie jest lekko:)
Niektórzy ograniczają się do definicji ;)
OdpowiedzUsuńale tak: uświadomiłam sobie, że jednak chyba wartościuję; za krok "wyżej"/"dalej" uważam takie zobrazowanie tekstu, które jednak wykracza poza "ilustrację"
Nie wiem, czy powinnam zabierać głos, bo wiem tyle, ile zjem :)
OdpowiedzUsuńale kiedyś przeczytałam o podobnym teście na picture book, o kórym napisała pani Magda. A mianowicie, że picture book to taka książka, której nie da się czytać w radiu. Do mnie to przemawia. Dodałabym jeszcze tylko, bo dla mnie to jest ważne, że picture book to także, mniej lub bardziej, poetycka forma. Natomiast książka ilustrowana nie musi operować metaforami...
Zgadzam sie też, że książka obrazkowa niekoniecznie równa się autorska, ale tu właśnie, we współpracy ilustratora i autora tekstu, widzę kolejną różnicę między książką obrazkową, a ilustrowaną. Przy książce obrazkowej na pewno musi być “jedność dusz” :) mnóstwo spotkań i rozmów ilustratora i autora. A jak sądzę, ilustracje do książki ilustrowanej spokojnie może zrobić ktoś, kto nigdy nie poznał autora.
Ostatnio natknęłam się w internecie na podobną dyskusję. Ile książek, spośród tych, kóre dostały medal Caldecott są naprawdę picture bookami, a które z nich były “tylko” książkami ilustrowanymi.
Małe kruki :) ale przecież chodzi właśnie o to, jakie mamy doświadczenia z "obcowania" z książką (jakoś konsumpcja nie pasuje...)
OdpowiedzUsuńNie wiem jak jest ze spotkaniami autorów (tekstu i obrazu); myślę, że niekoniecznie nawet można zakładać porozumienie "dusz", bo przecież ktoś mentalnie zupełnie inny, może pokazać tekst "od podszewki" albo z obcej perspektywy...
Poza Rozkładem :)
OdpowiedzUsuńzgoda, pokazanie tekstu z zupełnie innej perspketywy jest ożywcze, ale czy bardziej nie dotyczy to książki ilustrowanej? Czy nie myślisz, że w przypadku książki obrazkowej z niewielką ilością tekstu, brak takiej rozmowy byłby ryzykiem, że tekst i obraz zupełnie się miną i zamiast być, powiedzmy, dialogiem, będą chaotycznym przekrzykiwaniem się? Może trochę za bardzo dramatyzuję, ale jakoś tak mnie naszło czarnowidztwo :)
Natomiast niedawno słuchałam ciekawej audycji o polskim filmie i rozmówcy ubolewali, że w Polsce reżyser i scenarzysta to zwykle ta sama osoba i że dobrze dla filmu byłoby, gdyby kto inny pisał tekst, a kto inny robił "obraz". Ale z zastrzeżeniem, że byłyby rozmowy i częste spotkania scenarzysty z reżyserem. Tak mi się to skojarzyło teraz.
Z tego wszystkiego zamówiłam w bibliotece książkę o picture bookach i jestem jej bardzo ciekawa. Niestety, a może to dobrze, lista oczekujących jest długa.
Tak, reżyserzy raczej nie powinni pisać scenariuszy, ale tak się utarło, a raczej „uciera" w czasie studiów filmowych, rzutuje na to także waga „kina autorów". U nas często najlepsze scenariusze pisali literaci. Ale wracając do książki obrazkowej: myślę, że test na czytanie w radiu też niewiele da, bowiem wiele tekstów z powodzeniem wystąpi w takiej konkurencji (że też wspomnę absolutny klasyk gatunku, „Tam, gdzie mieszkają dzikie stwory" Sendaka). Zatem: nie posuwamy się (pozornie) do przodu. Co do wartościowania: zapewne trudno go uniknąć, szczególnie, gdy szuka się narracji „wyższego sortu". ;)
OdpowiedzUsuń