czwartek, 10 stycznia 2019

90 LAT TINTINA

10 stycznia 1929 roku na łamach belgijskiej katolickiej gazety „Le Vingtiéme Siècle“, a właściwie jej dodatku dla dzieci (nr 11), po raz pierwszy ukazała się postać Tintina, nastoletniego reportera-awanturnika, przed którym postawiono zadanie rozprawienia się z bolszewikami. Co tydzień ukazywała się rozkładówka, która rok później posłużyła jako materiał dla pierwszego komiksu z serii   - „Przygody Tintina, reportera >Petit Vingtieme< w kraju Sowietów“. Autorem był nieznany nikomu Georges Remi, w skrócie RG, czyli „er że“ - Hergé. Hergé rysował od „smętnych lat dzieciństwa“, poprzez trochę weselszą edukację katolicką, czasy w harcerstwie, aż spotkał kogoś, komu „zawdzięczał wszystko“, czyli protegowanego Kardynała Mercier - ojca Norberta Walleza, którego mottem - UCZ BAWIĄC.






To były piękne czasy, gdy ludzie ludziom dawali szansę, nie patrząc w CV. Seria, choć nigdzie nie reklamowana (a gazetka podobno nie była szczególnie popularna), okazała się szalonym sukcesem. Przekonano się o tym na finiszu, bowiem zamknięciem (i pożegnaniem) miała być rzeczywista inscenizacja powrotu nieistniejącego bohatera z „czerwonego piekła“. Do tej roli wynajęto 15-letniego Luciena Pepermansa, którego także utrefiono i umieszczono na okładce z maja 1930 (nr 20). W rzeczywistym świecie chłopca witały tłumy. Co było robić! Pociągnięto przygody do lat 60, wypuszczając 24 albumy (ostatni niedokończony). Tintin zyskał pewniejszą kreskę i kolor, cały czas towarzyszył mu pies Miluś (Milou), oraz czasem przyjaciel - kapitan Baryłka (Haddock).

źródło: Wikipedia







W Polsce po raz pierwszy Tintin ukazał się w 1994 w Egmoncie (tylko dwa pierwsze tomy); na początku 2000 wychodził w nieistniejącym już (a szkoda) wydawnictwie Motopol (które wprowadziło do Polski Hondy i francuskie komiksy, chwała im za to); teraz Tintina ma na wyłączność Egmont.

Choć polska wikipedia kultowego bohatera traktuje zdawkowo, na świecie napisano o nim (i Hergé) dużo, nakręcono trochę, a i samego Tintina czasem ekranizowano (ostatnio, w końcu, Spielberg). Przyznam, że nie jestem znawczynią, ni fanką, jednak do wpisu zobowiązała mnie 10-letnia córka, absolutna wielbicielka, a poczytałam sobie trochę o nim u Pierre’a Assouline (Hergé. The Man Who Created Tintin). Zatem: dla kogo ta seria? Dla każdego (ale nie dla wszystkich, choć może się nawrócę, jeśli nauczę się uważniej czytać dymki). Tymczasem pod niebiosa chwalę literaturę, która jest w stanie wciągnąć w każdym języku.








2 komentarze:

  1. Fenomen Tintina jest naprawdę niezwykły. Zasadniczo niewiele tam składników, które mogłyby się spodobać współczesnemu czytelnikowi, a jednak ... Starszy ma całą kolekcję (łącznie z Alph-artem) i co jakiś czas widzę, jak koło łóżka gromadzi się sterta zeszytów. Co ciekawe, Młodszy zgromadził prawie całą kolekcję Calvina i Hobbesa, ale żaden z panów nie podziela fascynacji serią brata :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację. Z dzisiejszego punktu widzenia niby zbyt dużo tekstu, zbyt mało dynamiki zewnątrzkadrowej (no bo w środku się dzieje) - to, co kiedyś było awangardowe, jak choćby włożenie tekstu w dymki, dzisiaj normą, wiadomo. Stawiam na to, że dobre rozeznanie się w temacie i rzetelne opowiadanie są nieśmiertelne. Wiara w słowo, wzmocniona dobrym rysunkiem. Choć w latach 60., przed wydaniem albumu „z Wielkiej Brytanii" trzeba było przerysować oryginał, bo nie zgadzało się wiele szczegółów, które kością w gardle stanęłyby wyspiarzom.
    PS. Moje dzieci (10 i 16) wielbią i „Tintina" i „Calvina i Hobbesa"

    OdpowiedzUsuń

Rozmawiajmy! :)