zdjęcie z bloga Serge'a Blocha |
Serge Bloch rysuje od trzydziestu lat. Tak twierdzi na swojej stronie. Codziennie rano otwiera tusz, bierze do ręki piórko i myśli: jestem szczęściarzem. Jeśli to bajka, brzmi bardzo przekonująco w kontekście tego, co robi.
Inspirują mnie różne rzeczy - z mojego i z twojego podwórka.
Podobno lubił rysować od dziecka. Rodzeństwo grało, on rysował, wszystkim się podobało, ale co z tego. Tak naprawdę dopiero seria przypadków sprawiła, że rysowanie stało się jego zawodem. Przedtem podejmował się przeróżnych prac - raczej fizycznych - i gdy pomysły się wyczerpały, postanowił powrócić do źródeł, do tego, co sprawiało mu kiedyś najwięcej przyjemności. Zapisał się na studia w Strasburgu. Był 1978 rok.
Moja ulubiona zabawa: biorę kilka ikonicznych obrazków i bawię się nimi jak klockami.
No i znowu: szczęście. Wstrzelił się w dobry czas, koniec lat 70. i początek 80. Wydawcy ''szaleli'', zatrudniali nawet żółtodziobów, nawet tych ze skromnym portfolio, nawet takich jak Bloch. Jak sam mówi, dojrzewał powoli, niektórzy tak mają. Choć przekornie podkreśla: Styl spowalnia - to nie moja bajka, zaliczmy to do działu "kokieteria". Domyślam się, że chodzi tu o pracochłonną technikę, bo sam rysuje ''prosto'' - kilka kresek, w których zawarty jest dowcip. Zaskakują nieskomplikowane, ale zaskakujące rozwiązania. Prace Blocha łatwo ''namierzyć'', bo posługuje się cały czas tymi samymi środkami. Doskonale sprawdza się jako ilustrator gazetowy - zdolność pointowania to cecha rzadka i poszukiwana w tym medium. Kochają to także agencje reklamowe. Talent do formułowania przekazu, który ''kupi'' duża ilość ludzi.
Liczy się LINIA. Nie kolor.
Pracował dla wszystkich: wydawców małych i dużych, dla prasy i reklamy, ilustrował książki, głównie dziecięce, choć po pewnym czasie odczuł przesyt ''dziecięcymi tematami" - podobno go to ograniczało. Wypłynął na szerokie wody dzięki swojemu agentowi, który nawiązał kontakty z amerykańskimi dziennikami. Rysować dla New York Timesa nie każdy może, nie oznacza to, że jest to niemożliwe. U nas pochwalić się taką współpracą może Endo, czyli Agata Nowicka. Zatem fascynuje go fakt, że rysunki jego pomysłu może zobaczyć ponad milion ludzi. Pobieżnie lub wnikliwie, a potem zawinąć w nie wędzoną rybę. Żywot motyla.
Rysowanie to skromna strona sztuki. Nie sztuka przez duże S.
Podstawowe pytanie: po co dorzucać do kolekcji jeszcze jedną książkę, po co pisać/ rysować, gdy już tyle napisano? Twierdzi, że sam zrobił tego za dużo i "ma na sumieniu kilka drzew". Jednak lubi to robić, więc stara się "przechytrzyć branżę". Jak to się robi? Przede wszystkim dzięki udanym postaciom, a poza tym dzięki książkom, które wybijają się ponad przeciętność.
Rysowanie to okno na świat postaci. Teatrzyk, który tworzę. Lubię tak o tym myśleć.
Tak, tak - to on wymyślił i narysował Samsama. Zaprzedał duszę komercji, ale przecież nie ukrywa, że jest jej sytym dzieckiem. Sztuką jest wymyślić coś, co przebije się w tłumie i sprzeda w milionach, jednocześnie nie będzie absolutnie wbrew ideałom. Zresztą sukces Samsama polega na bliskości z autorem. Mimo kosmicznych warunków Samsam jest po prostu małym chłopcem, także synem Blocha, Samuelem.
A ja czekam Davide'a Cali to jedna z książek z ilustracjami Serge'a Blocha wydanych w Polsce. Już niedostępna. Bloch dostał tekst, przeczytał i wiedział, że "można z tego zrobić książkę". Jego zadaniem było wymyślenie jak: jak to zrobić, by uwypuklić, co w przekazie najważniejsze? Jak to opakować? Jak nie przygasić? Nie zepsuć. Przyznam, że nie jest to moja ulubiona książka. Choć z pozoru prosta, o wielkiej sile przekazu, zbyt blisko balansuje na granicy sentymentalnego wyciskacza łez. Nie daję się takim rzeczom. Trudno jednak odmówić prawdy temu połączeniu - bazujący na prostym pomyśle minimalizm rysunku plus kilka mocny słów. Czerwona włóczka, nieliczne, prawie schematyczne rysunki i dużo bieli. Znając ''ulubione środki Blocha'' jeszcze łatwiej docenić powściągliwość strony wizualnej.
A ja czekam Davide'a Cali to jedna z książek z ilustracjami Serge'a Blocha wydanych w Polsce. Już niedostępna. Bloch dostał tekst, przeczytał i wiedział, że "można z tego zrobić książkę". Jego zadaniem było wymyślenie jak: jak to zrobić, by uwypuklić, co w przekazie najważniejsze? Jak to opakować? Jak nie przygasić? Nie zepsuć. Przyznam, że nie jest to moja ulubiona książka. Choć z pozoru prosta, o wielkiej sile przekazu, zbyt blisko balansuje na granicy sentymentalnego wyciskacza łez. Nie daję się takim rzeczom. Trudno jednak odmówić prawdy temu połączeniu - bazujący na prostym pomyśle minimalizm rysunku plus kilka mocny słów. Czerwona włóczka, nieliczne, prawie schematyczne rysunki i dużo bieli. Znając ''ulubione środki Blocha'' jeszcze łatwiej docenić powściągliwość strony wizualnej.
Coraz częściej sięgam po fotografię jako źródło prawdy.
Trochę bogatsza w środki jest druga praca do tekstu Caliego - The Enemy. A Book About Peace - można ją wbrew tytułowi zaliczyć do działu ''książki o wojnie", o jej bezsensie. Cali w tekście sięga do źródeł - z pozoru banalnych pytań, które mogłoby zadać dziecko. Tak naprawdę tylko dorosły postawić je może z taką przenikliwością.
Ma na koncie nie tylko trochę pieniędzy (może utrzymać się jedynie z rysowania), ale także nagrody, m.in. Bologna Ragazzi 2007 za L’encyclopédie des cancres des rebelles et autres génies i ilustracje do tekstu Jeana-Bernarda Pouy nazwane przez jury wielkim oksymoronem (oni to mają swoje uzasadnienia!).
Kolekcjonuję oczy. Nie wiem, dokąd mnie to w końcu zaprowadzi.
Lubię zabawę ze słowem i obrazem, które serwuje w You Are What You Eat and Other Mealtime Hazards. Może to jedna z książek, która przekabaci niejadki na jasną stronę kuchni? Warto spróbować. Niestety rzecz to nieprzetłumaczalna, ponieważ bazuje na idiomach. Musiałaby być ''przerysowana'' na nasz rynek. Takie rzeczy się zdarzają, chociażby u Nadii Budde, ale zapewne trzeba nie lada wysiłku z obu stron, wydawcy i twórcy.
Autorskich książek Serge'a Blocha (prócz kolejnych części Samsama) u nas nie uświadczysz, ale można poszukać tych, które zilustrował. Na przykład dwóch z wydanej w 2005 roku przez Muchomora serii Nie! Poniżanie. Nie! (1) i Przemoc. Nie! (3) napisane przez Dominique de Saint Mars. Warto je mieć nie tyle z uwagi na osobę ilustratora.
Autorskich książek Serge'a Blocha (prócz kolejnych części Samsama) u nas nie uświadczysz, ale można poszukać tych, które zilustrował. Na przykład dwóch z wydanej w 2005 roku przez Muchomora serii Nie! Poniżanie. Nie! (1) i Przemoc. Nie! (3) napisane przez Dominique de Saint Mars. Warto je mieć nie tyle z uwagi na osobę ilustratora.
Rysuję, więc jestem (w każdym razie staram się).
Bloch robi też coś dla siebie - nazwijmy to ''odnogą artystyczną". Robi animacje, maluje i wystawia. Z lubością przytacza anegdotę z Chile, gdy na wernisażu wystąpiła pewna pani profesor: - Pana sztuka jest zła, ale udaje się panu coś nią opowiedzieć. To daje nadzieję.
Polecam stronę Serge'a Blocha i jego blog. Z tych źródeł pochodzą cytaty. Zapraszam na bloga 1x365, czyli ksiazkiobrazkowe.blogspot.com - tam pojawią się podglądy do wszyskich wymienionych rzeczy.
Z tego wszystkiego zapomniałam o grze. Les Méli-Molos, czyli stwórz swojego bohatera. Bloch lubi takie układanki.
Wychowałem się na Blochu - mieszkałem w Paryżu i byłem czytelnikiem pisma Okapi, dla którego wtedy rysował. Zupełnie zresztą inaczej, niż teraz - też śmiesznie, ale nie tak syntetycznie, jak teraz... Co akurat zresztą bardzo lubiłem i lubię nadal...
OdpowiedzUsuńOkapi nie czytałam, ale wydawał go Bayard, w którym Bloch pełnił wiele funkcji, które pomogły mu ''stać się tym, kim jest''. :-) A w ogóle to szkoda, że w Polsce nie ma fajnego pisemka dla starszych dzieci...
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo go lubię, a absolutnie mnie podbił opracowaniem do L’encyclopédie des cancres des rebelles et autres génies
OdpowiedzUsuńElu, masz tę książkę?
OdpowiedzUsuńNie mam, widziałam u kupeli, która przywiozła ją z Bolonii. Dam Ci namiar na priva, bo dziewczę warszawskie.
OdpowiedzUsuń