Moja córka dostała na imieniny książkę. Brzydką książkę. Słownik polsko-angielski. Brzydki, głupi (hasła od czapy), na paskudnym papierze (grubym kredowym), zilustrowany nie dość, że niewprawnie i niechlujnie, to jeszcze straszliwie opracowany graficznie. Ale to na imieniny, więc milczę jak grób. Ona chce się uczyć, szczególnie angielskiego, więc czyta nabożnie po kolei, zakładką zaznacza, gdzie skończyła. W pewnym momencie konstatuje zrezygnowana i trochę zawstydzona, cichutkim głosikiem: „Ale ona jednak jest brzydka..." Czuję jak serce jej się kraje.
Czym różni się ona, która widzi, od dorosłych, którzy nie widzą? Dlaczego widzi 5-latka, a nie widzą 55-latki? Co wydarzyło się w życiu Ministera Kultury i Dziedzictwa Narodowego, że nie odróżnia pięknego od brzydkiego?
Rok temu Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego ufundował nowonarodzonym Polakom Pierwszą Książkę Mojego Dziecka, na którą Fundacją Cała Polska Czyta Dzieciom otrzymała poza konkursem, czyli z odwołania 800 tysięcy złotych. Wsparł ją nie tylko państwowymi pieniędzmi, ale także swoją twarzą, wpisując we wstępie:
Mam nadzieję, że ta piękna książka pomoże od pierwszych dni życia Waszego dziecka wspierać jego rozwój psychiczny, rozwijać zdolności językowe i umysłowe, pobudzać wyobraźnię.
Tymi słowami Ministerstwo ustanowiło nowy wzór piękna, sprzeczny z kanonami estetyki, doskonale natomiast wpisujący się w jednostkę chorobową, do niedawna toczącą polską kulturę dla dzieci. Umiłowanie brzydoty i pociąg do kiczu łączą się w niej z protekcjonalnym wyobrażeniem świata dziecka: infantylnym, bezrefleksyjnym i amatorskim.
Realizację książki skrytykowało grono uznanych twórców dla dzieci, a jednak w tym roku Minister powtórzył swój gest, przyznając kolejne 800 tysięcy.
* * *
Przy okazji: robię porządki w księgozbiorze. Natknęłam się na jedną ze straszniejszych rzeczy, ale tak się wtedy rysowało. To był 2003 rok, mój syn miał rok. Księgarniane działy literatury dziecięcej wstrząsnęły moim światopoglądem. Tak mógłby wyglądać rynek książki dla dzieci i dziś, gdyby wtedy włączyło się w jego promocję Ministerstwo?
Kołysanki il. Artur Piątek / wyd. Siedmioróg 2003 |
Na spotkaniu będziemy rozmawiać o genezie brzydoty w książkach dla dzieci, szkodliwości estetycznej miernoty oraz nieobecności kultury adresownej do dzieci w dyskursie o kulturze. „WANIENKA Z KOLUMNADKĄ”. Nie bez kozery nawiązujemy do książki Filipa Springera.
Środa, 26 marca, 18. Cafe Kulturalna, plac Defilad 1 (przy Teatrze Dramatycznym).
Wraz z Joanną Olech zapraszam do dyskusji.
Dokładny skład panelistów podam niebawem.
Link do spotkania na FB.
>>Tak mógłby wyglądać rynek książki dla dzieci i dziś, gdyby wtedy włączyło się w jego promocję Ministerstwo? <<
OdpowiedzUsuńMoże warto posługiwać się tą hipotezą , aby przekonać wątpiących...
Jeszcze inną sprawą są podręczniki. I - czesto - ich brzydota. Idąca w parze z nią nieczytelność, podstawowe błędy edytorskie, misz-masz tła "czytanek" to skutecznie rozprasza początkującego czytelnika .
Może te wszystkie przeszkody to taka idea "biegu z przeszkodami", żeby zahartować zawodnika?
A mnie zafrapował temat podrzucony na fb przez Michała Zająca - dlaczego pokolenie wychowane na mistrzach ilustracji tak ochoczo rzuciło się kilkanaście lat później do kupowania cudów jak te zaprezentowane powyżej. Bo wspominają swoje dzieciństwo jako tę szarość komunizmu i nie pamiętają, że nie było wcale tak szaro i nijako? Bo nie wystarczy za młodu nasiąknąć, trzeba potem to coś w sobie pielęgnować, a czym może pielęgnować swoją estetyczną skorupkę nastolatek, młody dorosły?
OdpowiedzUsuńZapewne dlatego, że:
OdpowiedzUsuńa) lata 90. poprzedziła narastająca popelina lat 80.,
b) do głosu doszły gusta osobiste redaktorów nowych wydawnictw, oni nie cackali się z jakimś Butenką-cenzorem-artystycznym, lub innym,
c) taniej było wydać kogoś, kto uczył się rysować i sam fakt, że mu książke wydało doprowadzał go do ekstazy, niż dawać duże pieniądze uznanemu twórcy.
Rejestracja spotkania:
OdpowiedzUsuńhttp://youtu.be/-N42ltl5Sws