Skandynawom, a szczególnie Szwedom (obarczmy ich konkretnie i zbiorowo odpowiedzialnością) przypisujemy zamach na tabu. Tymczasem ich największe zasługi widzę w oswajaniu normalności i dnia codziennego. Ich twarde, choć czułe stąpanie po ziemi, kontra nasze romantyczne bujanie w obłokach (w formie motylka). Z drugiej strony, jeśli całe życie przynajmniej w myślach buja się w obłokach, co ustanowić „normalnością" i się do tego następnie odnieść?
Normalnością dla mnie jest niechęć do występów na zawołanie, niezależnie od języka dramatu. „Zaśpiewajpiosenkę”, i „pokażjakpięknietańczysz” - jaki właściwie ma to sens? Zadowolenie widza. Nie ma w nim miejsca na siebie, o ile zadawalanie innych nie jest celem na całe życie i źródłem czerpania siły. Zatem „nieśmiałość”, która często pojawia się w kontekście omawiania książki Kret sam na scenie nie jest dla mnie także kluczem do czytania. Patrzę na zdjęcie. Tych ludzi dzieli sześć lat. Co jeśli siła dużego bierze się z małego?
„Kreta" czeka występ w roli kreta. Niby na co dzień występuje w teatrze zwanym życiem, uwielbia śpiewać i się wygłupiać, bo ma świetną, dobrze sobie znaną widownię, ale młodszy brat nijak się ma do anonimowego tłumu dorosłych. Sęk w tym, że społeczeństwo oczekuje od „kreta", by uczestniczył w jego karnawale popisów; twierdzi, że ta musztra pomoże mu w dorosłym życiu, utoruje drogę do sukcesu na wielu poziomach i frontach, przydzieli miejsce w szeregu. Tymczasem wyciągnięty spod ziemi kret jest kompletnie bezbronny.
Relacje nie są oczywiste, choć oczekuje się, że powinny. Struktury władzy, wzór, który nakładamy od wieków dla bezpieczeństwa, ale też z czystej zemsty („mnietonadobrewyszło") i powielamy w postaci alfabetu propagandy dorosłych ma w sobie wiele elementów przemocy symbolicznej, bądź konkretnej, na tapetę jej istnienie bierze profesor Joseph Zornado w książce Inventing the Child. Stereotyp każe nam ustalać relacje zanim się ustalą, a bohaterów obsadzać w rolach zanim się urodzą. Zatem wpychamy na scenę, mówimy, jesteś duży, dasz radę, wszyscy tak robią, nie maż się jak maluch, jesteś już duży, duży, większy, wyższy, wyżej. Tego oczywiście w tak otwartej formie nie ma w szwedzkiej książce, pani wykazuje się wyrozumiałością, szanuje niechęć kreta, ale tylko do pewnej granicy, wewnątrz stref bezpieczeństwa schematów, których jest ambasadorką. Zatem kret tak czy siak musi wyjść na scenę, choćby tylko po to, żeby powiedzieć „to koniec"; formalnościom musi stać się zadość. To jedna z pierwszych lekcji, którą pobiera się w procesie dorastania do społeczeństwa.
Książka kończy się sukcesem, kompromisem (chciałoby się rzec: zgniłym) pomiędzy naturą, a kulturą, zwycięstwem struktury (dzięki tej strukturze bowiem, choć może w innym wymiarze niż gdzie indziej, żyje w miarę zgodnie i szwedzkie społeczeństwo) - wychodzi kret (i „kret"), następuje przełamanie, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Autorem tego sukcesu jest najmniejszy, człowiek z dołu drabiny społecznej, młodszy brat, koń trojański naszej polskiej rodziny. Choć dla niepoznaki umniejsza swoją rolę składając starszemu lenno.
No więc patrzę na to zdjęcie... Na to, i na tamto, i cenię za marginalną obecność dorosłych. Za to, że w obrębie tych łatwych do skrytykowania struktur wydziela się miejsce na sprawczość najmniejszych - pozwala rozwiązać sprawy między sobą, wierzy w ich możliwości. Taka mała rzecz, a cieszy.
Kret sam na scenie
Ulf Nilsson
il. Eva Eriksson
tłum. Anna Szmit
okładka twarda
wyd. Eneduerabe 2014
Inventing the Child.
Culture, Ideology, and the Story of Childhood
Joseph Zornado
okładka miękka
stron 256
wyd. Routlege 2007
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńPowyższy komentarz został usunięty, ponieważ zawierał treści reklamowe.
OdpowiedzUsuń