W kontekście dzieci zawsze pojawia się mnóstwo domniemań. Że lubią, że nie wiedzą, że nie odróżniają, że powinno się im. Nawet najbardziej profesjonalny tekst nie może uniknąć chwytliwych, aczkolwiek z palca wyssanych uogólnień. Ostatnio dowiedziałam się, że dzieci nie odróżniają fikcji od rzeczywistości, a wszystko, co dzieje się na scenie, przyjmują w skali 1:1 i wprawiło mnie to w ogromne zakłopotanie. W felietonach zazwyczaj nie stosuje się przypisów, nie zamieszcza bibliografii. Tą drogą nie miałam szans dotrzeć do źródła zacytowanego stwierdzenia. Zatem skąd autor to wiedział? Z autopsji? Obserwacji? Badań? Domniemuje? Dużo o dzieciach wiedział Piaget, badał, mierzył, zapisywał. Po latach okazało się, że jednak się pomylił, bo dzieci wymykają się naukowym instrumentom. Oczywiście.
Do Małych Warszawskich Spotkań Teatralnych podeszłam jak to przysłowiowe dziecko. Blank-głupie. Bez czytania opisów i recenzji, bez szukania sylwetek twórców i dogłębnego się wgryzania, bez oczekiwań. O. Już skłamałam. Oczywiście. Oczywiście oczekiwałam, że nie będzie źle, bo optymizm jeszcze we mnie nie wygasł.
Bezapelacyjnie wygrał Mikrokosmos w reżyserii Konrada Dworakowskiego, Wrocławski Teatr Panomimy, choć sam Dworakowski dyrektorem łódzkiego Teatru Lalki i Aktora "Pinokio" (też obecnego na festiwalu). Oczywiście nie wiedziałam, że to opowieść o Calineczce i przez cały spektakl się nie domyśliłam, nie miało to znaczenia. I tak w porównaniu z dziećmi miałam fory, bowiem tytuł już mi się kojarzył, nad czym zapanować nie mogłam. Trzylatek miałby tu nade mną przewagę - "mikrokosmos" mógł dla niego znaczyć tyle co "duże włochate stworzenie", choć mikro, albo coś zupełnie innego. Nie wiem, z czym skojarzyłby się moim dzieciom, ponieważ nie zabrałam ich na ten spektakl. Wiem, źle zrobiłam, ale jedno w przedszkolu, drugie w szkole, nie wolno zakłócać rytmu edukacji. Żałowałam przez cały czas spędzony w Teatrze Żydowskim. Znacie to uczucie? Widzicie coś, co Wam się bardzo podoba i żałujecie, że doświadczacie w samotności. W pozornej samotności, co prawda, bowiem na sali byli inni, którzy skwapliwie tłumaczyli mi poprzez swoje dzieci z czym mam do czynienia. Cóż, już wybaczyłam, co nie znaczy, że zapomniałam.
foto ze strony teatru |
Mogłabym wrzucić krótki klip, gdzie urywki teatru tańca pomontowano w całość mającą zachęcić, ale nie wrzucę. Sensem tego, co zobaczyłam na scenie jest bowiem rytm. Całości, poszczególnych części wewnątrz, to, jak łączą się ze sobą, starając się nie zgubić widza. Jest światło (groźne i tajemnicze, z jedną długą świetlówką na przedzie, która wprowadza nastrój zmierzchowy - klimat, który co wrażliwszych młodziaków wyprze z teatru w pierwszej minucie), są kostiumy szalone, choć minimalistyczne (da się to połączyć!), które pozwalają w kilka chwil przedzierzgnąć się w "co innego", są fryzury czasem bojowe, jest makijaż. Buńczuczne pozy, stroje, glamrock. Ziggy Stardust and the Spiders from Mars. Żadna tam Calineczka.
Błędu na drugi raz już nie popełniłam, ciągnęłam ze sobą na następne spektakle chociaż jedno dziecko. Także jako klucz do zrozumienia. AB3 szwedzkiej grupy Norrdans podobno było o cyfrze trzy i trudnościach wynikających z bycia czwartym. Dowiedzieliśmy się o tym z synem całe szczęście po pokazie. Ubrani na czarno ludzie-ptacy 30 minut szamoczą się po scenie. Taniec dla dzieci od lat 7. Może dlatego, żeby głośno nie komentowano tak, jak trzyletnia dziewczynka z góry? Tu pada polskie pytanie: - Czy to dla dzieci, pani droga?! Odpowiadam: a) na scenie nie padają słowa niecenzuralne w języku polskim (ptasiego, ni szwedzkiego, tudzież hiszpańskiego nie znam tak dobrze), b) nikt się nie rozbiera, c) przemocy jawnie zarysowanej nie ma, zatem: - Tak, może być dla dzieci, pani droga. Czy zrozumieją? A czy to ważne? Każdy swoje. 10-latek wyszedł podekscytowany i zdradził mi, że było o czterech ptakach, które kłóciły się ze sobą, zatem wpisał się w oczekiwania twórców. Dla mnie było o tym, jak można (jeszcze) przemawiać do dzieci, nie będąc jednocześnie tylko dla dzieci.
Było też coś dla maluchów - o dźwiękach, kolorach, powtórzeniach, konstrukcjach i ruchu, właściwie o wszystkim, czym żyje teatr. Wyabstrahowane, nakierowane, bardzo profesjonalne, idealne wprowadzenie. Pokolorowanki z wspomnianego już Teatru "Pinokio" oraz Grajkółko Teatru Atrofi z Poznania. W Warszawie przedstawienie dla maluchów, choć w wersji tradycyjnej (czyli bardziej narracyjnej mniej eksperymentującej) ma w swoim repertuarze Teatr Lalka - Tygryski. Od nich zaczynałyśmy z córką, gdy miała 1,5-roku. Wtedy dzielnie przesiedziała z oczami wlepionymi w scenę 70 minut, po tegorocznych Pokolorowankach zostało jej echo echo echo, powtarzane w dogodnych dla echa miejscach. Echem w jej głowie jest właściwie wszystko, co obejrzała w czasie ostatniego miesiąca.
Bohaterką kolejnego spektaklu będzie natomiast Wiewiórka, choć inni stawiali na Zająca lub Misia. Życie maskotek jest dużo fajniejsze niż życie ludzi - przekonywał jeden z twórców na warsztatach zarejestrowanych i wrzuconych do netu. Oto one Zwierzątka małe zwierzenia. Paweł Passini - reżyser i borsuk - zrobił piękne intro, riff na gitarce i odczytał opinie dzieci, z których wynikało pobieżnie, kto jest fajny i kogo nie należy się jednak bać, po czym zaczęło się oryginalne połączenie tego, co było w bajkach Siergieja Kozłowa i głowie Pawła Passiniego. Dariusz Jeż w niezwykle śmiesznym i autoironicznym kostiumie Niedźwiedzia/ Misia (brzuch na wierzchu), Głupi Zając z anglosaskim akcentem i za długimi uszami (maksymalnie wkurzający i chyba najbardziej podkręcony), tradycyjnie Smutnawy Jeżyk, i najlepsza aktorsko Wiewiórka, czyli Katarzyna Tadeusz.
Widać w spektaklu pracę twórczą, widać obrazy i to, że w życiu doświadczyli, że są świadomymi żonglerami obrazu. Jest także wiele prostych, a pomagających aktorom rozwiązań. Na przykład to, że zdejmują głowy i trzymają pod pachą. Gorąco jest w takiej głowie przez cały spektakl. Ciekawi są sami aktorzy, każdy z nich mówiący po polsku z naturalnym bądź wymyślonym akcentem. Twórczo wykorzystana różnorodność ekipy. W końcu kto wie, czy zwierzęta mówią po polsku? Minusem pomysłu jest niestety niezrozumiałość części wypowiadanych tekstów. Mnie szczęśliwie ratowało podawane z boku jak w kościele angielskie tłumaczenie. Dzieci jawnie nie zgłaszały sprzeciwu. Ważna jest muzyka, dla Passiniego, dla spektaklu, dla widzów. "Borsuk i inne zwierzaki'' najwyraźniej nie stępiły sobie słuchu na słabych dźwiękach i przekazują swoją wrażliwość dalej w Polskę. Wszystko to naprawdę robi wrażenie, tylko dlaczego byłam jednak zmęczona? Oczywiście przesytem. Myślałam sobie, że to doskonały spektakl do obejrzenia także w telewizorze ze znajomymi i odpowiednimi trunkami. Zwierzątka na kwasie. Więcej publicznie nie będę insynuować i wrzucę finałową piosenkę (bez rapu się nie obeszło). Tany tany, były dane. Łapy do góry, hej. Od 2'20''. Wiewiórkę wytypowała prawie czterolatka. Wiewiórka była dobrą aktorką, choć kostium Misia naprawdę robił wrażenie.
Zabrakło podczas tego przeglądu dobrej tradycji, teatru bazującego na doskonałym aktorstwie. Takiego, któremu wystarczy znaczący gest i dobry tekst, bez niesamowitej oprawy i mnogości środków - coś, co wpisałoby się w ogólny obraz możliwości współczesnego teatru dla dzieci. Po mWST można by bowiem odnieść wrażenie, że aktorstwo sauté się skończyło, tekst nawet najlepszy trzeba przerobić, by się ''ratował'', a całość koniecznie okrasić swoim doświadczeniem i odniesieniami do rzeczywistości. Posmak taki ostatni spektakl mWST zamienił w niesmak. Ostatni spektakl, czyli największe rozczarowanie mWST - Anny Smolar Bullerbyn z Teatru im. Jana Kochanowskiego w Opolu. - Moja ksionzecka jest ładniejsa - skwitowała dziewczynka za mną. Zanim zaczniesz kontestować, musisz poznać to, co zamierzasz kontestować. Twórcy zdają się zapominać, że dzieci nie mają za sobą całego mieszczańsko-konsumpcyjnego przesytu i zmęczenia kulturą popularną, nie wiedzą, że już z pięć razy zapowiadano w dziejach ludzkości koniec tejże i nie istnieje życie pozagrobowe oraz Mikołaj. Dla nich świat jest młody, istnieją świętości, się działa. Dąży się do zrozumienia świata, ma się poczucie swoich możliwości, a rodzice są jeszcze wielcy. Nie można bezkarnie ''bawić się w Bullerbyn'', nie obawiając pogróżek z sali. - Co to w ogóle było?! Oni nawet po szwedzku nie mówili - skwitował wściekły kolega mojego syna, Szwed pół krwi. O dziwo, moje dzieci się nie oburzyły. Może dlatego, że już niejedno widziały i pełne są wyrozumiałości? Córka nawet zrozumiała frustrację aktorów i klaskała po odczytanym na początku liście protestacyjnym. Też chciałaby na pewno, żeby pieniędzy było więcej i aktorzy lepiej grali. Szkoda, że nie wzięli sobie tego do serca i nie grali trochę lepiej. Wrzask, który dochodził ze sceny świadczył, że dowiedzieli się wcześniej, co oznacza ''Bullerbyn''. Całość ratowała właściwie tylko Judyta Paradzińska jako "Niby Lisa". Te dziwne głowy rodziców też mi się podobały, ale już je wcześniej widziałam. U Lyncha.
Judyta Paradzińska / foto ze strony teatru |
"Mówi się" (na mieście), że dzieci nie lubią teatru, że się nim nie interesują ''w dobie komputera i internetu". To kolejna złota myśl do zapisania w notatniczku. Oczywiście, że "nie lubią teatru'', lubią ''dobry teatr" - opowieść, baśń, rzeczywistość alternatywną. Teatr im służy, bo w naturze dziecka leży strukturyzowanie lub nadawanie sensu sytuacjom. Właściwie wszyscy, piszący o kulturze dla dzieci, a co za tym idzie jej odbiorze wśród dzieci i swoich o nim wyobrażeniach, powinni zaliczyć Myślenie dzieci Margaret Donaldson do lektur obowiązkowych. Piaget nie wiedział, jak rozmawiać trzeba z dziećmi. Po latach udowodnili to inni. Nie można nie doceniać przeciwnika. Oczy. Wiście.
Dzięki za subiektywny przegląd MWST :)
OdpowiedzUsuńHmm, jak to zrobić, by mieszkając na wsi mieć dostęp do wielkomiejskiej oferty kulturalnej? ::)
OdpowiedzUsuńDostęp do kultury będzie jednak coraz bardziej reglamentowany. Jednym z gwoździ do tej trumy (oprócz sławetnego braku pieniędzy i braku zainteresowania) jest prawo autorskie. Niestety.
OdpowiedzUsuńZ tym brakiem zainteresowania bym jednak polemizował. Brak (już na początku roku) biletów na czerwcowe przedstawienia "Czarnoksiężnika z krainy Oz" w krakowskim Słowackim, czy dostawki w kieleckiej filharmonii na wykonaniu "Requiem" Mozarta, jakby temu przeczą. Ale ja za mało obcuję ze sztuką wysoką, więc być może to tylko takie mylne wrażenie osoby całkiem z offu czy innej bajki :)
OdpowiedzUsuńPowinnam była tam cudzysłów umieścić. To są "tak zwane" braki.
OdpowiedzUsuńA raczej: tak zwane ''braki''. ;)
OdpowiedzUsuńCzyli: "braku" zainteresowania? A ja się tak upisałem :P
OdpowiedzUsuńUdowodniłeś, że słusznie tam ma być cudzysłów. ;)
OdpowiedzUsuńWracając do meritum, to niestety spora część społeczeństwa wybiera ten brak zainteresowania. "Do teatru? To już wieczorynki w telewizji nie ma?" albo "Z dziećmi do filharmonii? Nie lepiej płytę kupić?". Ano jest, ano lepiej (łatwiej). A najlepiej to ubrać się, nażreć, przespać i swoje młode nauczyć, że tak też można żyć. Naprawdę do tego zmierzamy?
OdpowiedzUsuńPS. A my w weekend TU.
- Do sklepu?! To już ciuchy wam się skończyły? ;)
OdpowiedzUsuń***
Fajny weekend. Tylko dlaczego oni mają tak paskudną stronę!?
Pojęcia nie mam. Ale wygląda na to, że kieleckie kulturalia dzieciowe nie mają szczęścia do WWW. Ot, choćby TU.
OdpowiedzUsuńTam to już chyba blachodachówkę opychają po godzinach...
OdpowiedzUsuńZazdrość mnie ogarnęła przy czytaniu tego posta. Ale na temat naszego dostepu do teatru (po polsku)już się tu chyba żaliłam, więc nie będę w to dalej brnąć :)
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o filharmonię, to mój syn najbardziej lubi ten moment przed koncertem, kiedy się stroją instrumenty. Na płytę tego przecież nikt nie da :)
A dlaczego prawa autorskie mają się odbijać czkawką na teatrze?
Asia vel Małe Kruki
A ja żałuję, że nie możemy pojechać do Słupska na Międzynarodowy Festiwal Teatrów Lalek: http://www.eurofest.pl/reprezentanci.html
OdpowiedzUsuńMoże za rok się uda.
Jeśli teatr miałby być dostępny dla wszystkich, musiałby być dostępny w telewizji. Koszta przeniesienia są wysokie, choć na pewno niższe niż pierwszego z brzegu programu komercyjnego. Koszt powtórki, nawet najstarszego spektaklu z obszernego archiwum telewizyi to połowa tego, co można wydać na nowy, właśnie ze względu na prawa autorskie. Także one, uniemożliwają umieszczenie spektaklu lub programu, który go zawiera w internecie. Oczywiście, twórcom trzeba płacić, sęk w tym, że nikt nie chce. I tak dobre spektakle często żyją życiem motyla w swoich teatrach, widzą je nieliczni szczęśliwcy z danego miasta, a skarby dawnych czasów okrywają się kurzem w telewizyjnych archiwach. To koszt wykończył "Pankota i Kotpana", programu, który choć na chwilę przywrócił wiarę w istnienie teatru dla dzieci w mediach tradycyjnych.
OdpowiedzUsuńJa się nie zgodzę, w teatrze widać "pot, krew, łzy" a telewizja to odbiera. Oglądałem sporo przedstawień teatralnych na dvd i to się źle ogląda, musi być specjalna realizacja telewizyjna przedstawienia a to dopiero kosztuje. Jeżeli chodzi o dotarcie do małych miejscowosci to wspomniany tutaj mikrokosmos Teatru Pantomimy wygrał konkurs na promowanie sztuki w miejscach bez dostępu do profesjonalnej kultury, Organizatorem jest Instytut tańca. Można tak.
OdpowiedzUsuńDla jasności: nic nie zastąpi kontaktu z żywym teatrem. Jednak nawet podróżujący Mikrokosmos nie zapewni dostępu do kultury wszystkim. Tylko poprzez cotygodniowe seanse telewizyjne coś takiego można osiągnąć, a mówię oczywiście o realizacjach profesjonalnych, specjalnych przeniesieniach, a nie ustawieniu kamery w ostatnim rzędzie i ''skręceniu'', co tam na scenie się dzieje.
OdpowiedzUsuńAle nie tylko mikrokosmos jeździ/ może jeździć chodzi o program, który jest dobry i który mogą realizować różne przedstawienia. Pantomima jeździ po swoim regionie w ramach tego projektu, ale mogą powstawać inne projekty w innych regionach i to lepsza promocja kultury. Z reguły Ludzie Wola rozrywkę niż kulturę i w tv to się nie opłaca, to smutne ale ogladslnosc była by znikoma, więc nikt by za to nie płacił. A dotrzeć można wszędzie jeśli jest dobra Wola
OdpowiedzUsuńTeatr dziecięcy, który TVP2 emitowało u siebie od września do grudnia bez reklamy (bo przecież takich rzeczy nie reklamuje się ''na mieście'') miał ok. 200 tysięcy widzów. Nawet jeśli na telewizyjne standardy to mało i tak dociera do niesamowitej ilości osób, które nigdy nie pójdą 'w tej liczbie' do teatru. Jest misja? Jest. Jest upowszechnianie? Jest. Jestem jak najbardziej ZA żywym teatrem. Jeżdżenie po Polsce to super sprawa. Niestety każdy teatr musiałby być większą część roku ''na wyjeździe'', żeby zadowolić wszystkich. Osobną sprawą jest cena. Średni koszt biletów dla 4-osobowej rodziny wynosi 100 pln. Niestety nie każdego na to stać, a kosztu biletu przecież nie da się obniżyć, bo po drugiej stronie stoją aktorzy, wkładający w swoją pracę talent i sporo pracy. Tylko dlatego upieram się przy tv jako medium.
OdpowiedzUsuńI jeszcze, pal licho, jeśli jest to teatr dobry. Niestety coraz więcej jest grup, które udają teatr. Dwa stroje postaci z Disneya na krzyż i jakaś mdła historyjka bez ładu i składu, byle tylko przeleciało 45 min. i wpadła, wcale niemała, kaska. Wtedy te 100 PLN boli. Natomiast naprawdę dobre rzeczy kosztują. Kalkulacja wypadu do Romy dla mojej rodziny zamyka się w kwocie ok. 600 PLN i niestety jest to kwota, której przeskoczyć nie możemy :( Dlatego tak mi brakuje Kotów :(
OdpowiedzUsuńPS. Chcieliśmy się wyprawić na Alladyna :)
OdpowiedzUsuńZgodzę się, przekonała mnie Pani do teatru w telewizji, jeżeli chodzi o wyjazdy to teatry w dużej mierze jednak jeżdżą, więc to nie problem. Co do ceny to w Warszawie faktycznie bilet wydaje się mieć kosmiczny koszt w porównaniu do innych miast, ale to koszty eksploatacji przedstawienia (prąd około 4 tys za 3 dniowy set) a nie aktorzy i ich talent zjadają Pieniądze
OdpowiedzUsuńA czy jest Pan związany z "Mikrokosmosem"? Gdzie można znaleźć plan podróży zespołu? Na stronie widzę tylko najbliższe.
OdpowiedzUsuńNa stronie są informacje 2 miesiące do przodu bo 2 miesiące do przodu takie spektakle są pewne, co do późniejszych miesięcy plany są, ale póki nie ma pewności (umowy) to nie są podawane do informacji. A czy jestem związany? Przede wszystkim piszę prywatnie, ale w każdym z nas jest jakiś żuk.
OdpowiedzUsuńZatem żuka pozdrawiam. ;)
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis. Będę na pewno tu częściej.
OdpowiedzUsuń