Zgadzam się z Rolandem Barthes'em - autor umarł. Wyzwala tym faktem twórczość - rzuca na pożarcie interpretatorom. Jeśli była dobra i tak nie potrzebuje podpory utkanej z domniemań biograficznych i tego ''co autor miał na myśli''.
Jako dziecko bałem się, że lada chwila umrę. Ciągle chorowałem, a rodzice przebrali mnie raz nawet za anioła, żeby zmylić Boga.
Maurice Sendak. Umarł niedawno, o czym zawiadomiły wszystkie najważniejsze amerykańskie gazety. Po jakimś czasie podchwyciły niektóre polskie - te, które zorientowały się, co znaczył dla amerykańskiej kultury, te, które odkryły, że korzenie jego sięgają aż Polski. Maurice Sendak - doskonały wyjątek, potwierdzający regułę, bowiem u niego, jak u nikogo innego warto wgryźć się w biografię, żeby zrozumieć obrazy, które rysował.
Opowiem Wam zatem o Sendaku...
Za ''dziecięcego ilustratora" gotów był zabić. W oryginale brzmi jeszcze gorzej: kiddie-books author. Pan od książeczek dla dzieciaczków. Zabawne, mało który artysta, tworzący dla dzieci i jednocześnie wykraczający jakby przypadkiem poza tę obciążającą twórczo niszę, twierdzi, że kiedykolwiek myślał o dzieciach tworząc. Tworzyłem książki o sobie. Mój temat to życie. Wybrałem taką formę jako metaforę skomplikowanych uczuć człowieka dorosłego.
Rzadko mówi się takie rzeczy, omawiając literaturę dziecięcą - gej z żydowskiej rodziny, uwikłany emocjonalnie na wiele sposobów - rodzinnie, poprzez matkę, ojca i ich bagaż życiowy, wewnętrznie - przez uczucia, które nie dały się pogodzić z wartościami wyznawanymi przez najbliższych. Człowiek o wiecznym poczuciu odrzucenia.
I have to accept my role. Nie zabiję się jak Vincent Van Gogh. Nie namaluję pięknych lilii jak Monet. Nie potrafię. Przyznano mi idiotyczną rolę pana od książek dla dzieciaczków.
Ten pan od książeczek, urodzony w 1928 roku Amerykanin, teoretycznie nie powinien mieć żadnych problemów. Brooklińczyk, syn Philipa Sendaka i Sary z domu Schindler. A może Seudaha Pincusa, a może Pincusa Saudaha? Urodzonego w Myszyńcu? Mieszkającego w Zambrowie? Wnuk Izraela i Blumy Buszlyn? Ameryka dawała nowe życie, czasem całkiem przypadkiem, w wyniku słabego słuchu i wykształcenia spisujących. Philip Sendak narodził się po amerykańsku 8 lipca 1913 roku, podobno przywiodła go miłość na statku President Grant. Miłość była jeszcze w Zambrowie, ale w Stanach stała się żoną innego. Jednak impulsem mogła być także pogarszająca się sytuacja starej ojczyzny - kryzys ekonomiczny, wywołany serią pożarów i rewolucją 1905 roku, zagmatwaną historią. Jedni piszą - Philip Sendak urodzony w Polsce, inni Philip Sendak urodzony w Rosji. Philip ożenił się z Sarą w 1918 roku. Podobno wysłano ją z domu precz jako 16-latkę, ''bo nie można z nią było wytrzymać". Tajemnicza figura matki - nieobecnej i nieodpowiedzialnej wariatki. My mother was so bewildering and strange and lived in another world, I don't know what she knew - powiedział Maurice Sendak komentując swój homoseksualism w jednym z wywiadów. Żyła w innym świecie. Którym? Może tym, który został w Polsce? "Old country" - tak o tym świecie mówili.
Nienawidziłem szkoły, nienawidziłem życia podwórkowego. Pamiętam miłe chwile, ale wiążą się one głównie z chodzeniem do kina. Jako trzydziestolatek czułem się beznadziejnie, takoż jako czterdziestolatek. Byłem żałosnym dwudziestolatkiem, jako trzydziestolatek wiodłem nudne i bezproduktywne życie, a gdy miałem prawie czterdziestkę, umierali moi rodzice. Dopiero teraz odżywam. To najlepszy czas mojego życia. Nie liczę już lat. Mam to gdzieś. Co nie znaczy, że już nie cierpię na depresję. Całe życie byłem nieszczęśliwym człowiekiem.
W 1941 roku Zambrów przejęli Niemcy. Wtedy właśnie zginęła cała polska rodzina Sendaków. Rodzina, z którą Philip Sendak nigdy się nie pożegnał, uciekając do Stanów wbrew woli rodziców. Mówi o tym we wstępie do terapeutycznej książki, którą napisał na prośbę synów w jidisz tuż przed śmiercią. In Grandpa's House. W 1941 Maurice ma 13 lat. Na świecie są z nim także ''towarzysze niedoli'' - 22-letnia Natalie i 18-letni Jack. Tak całe życie rodzeństwo postrzegało swoje relacje z rodzicami - oni i my. Matka-wariatka i zatopiony w przeszłości ojciec. Maurice tylko raz zobaczył uznanie w ich oczach - gdy poproszono go o zilustrowanie opowiadań Isaaca Bashevisa Singera. Zlateh the Goat and Other Stories. Na ilustracjach są przodkowie Sendaków - kobiety i mężczyźni z rodzinnych zdjęć, ci, którzy zginęli w Zambrowie. Był 1966 rok.
Maurice Sendak lubił opowiadać o tym, że umieszcza na ilustracjach krewnych. Najczęściej fakt ten cytowany jest przy Where The Wild Things Are, jednej z książek, która odcisnęła się piętnem na amerykańskiej kulturze masowej. Artystów i stron, które żywią się zawartymi w niej obrazami nie da się zliczyć, a bohater stworów, Max stał się symbolem. Czy jednak prawdziwe są historie o ''ohydnych ciotkach i wujach z Brooklynu", którzy posłużyli za pierwowzory dla stworów, właściwie nie wiadomo. We wspomnieniach jest co prawda babka, która przychodziła do chorego Maurice'a, ale skąd miałby się wziąć te dzikie tłumy, które czekały na weekendowy obiadek w wykonaniu ''najwolniejszej kucharki z Brooklynu", czyli Sary Sendak? Z perspektywy sendakowej biografii bliższa wydaje się opowiastka o nieumiejętności narysowania konia. Książka, jak cała autorska twórczość Sendaka jest w Polsce nieznana. Film z 2009 Gdzie mieszkają dzikie stwory Spike'a Jonze przeszedł bez echa. Może dlatego, że nie było dla niego odpowiedniego gruntu? W 1975 roku Nasza Księgarnia wydała "podręcznik etykiety dla młodych pań i panów" A co ty byś wtedy zrobił? autorstwa Sesyle Joslin. To jedyna okazja, by zobaczyć ilustracje Maurice'a Sendaka ''na polskiej ziemi". Tekst spolszczył Andrzej Nowicki. Jako ciekawostkę dodam, że oryginalnie nie był wierszowany.
Jesteś na biegunie samym,
Bułką z tranem się zachwycasz,
Nagle do twojego igloo
Wchodzi Wielka Niedźwiedzica!
Ma na sobie futro białe,
Okazałe i wspaniałe...
- Co masz zrobić?
- Grzeczny bądź!
Pomóż jej to futro zdjąć!
Co nas ominęło? Where The Wild Things Are (1963) to pierwsza książka z tzw. ''sendakowej trylogii''. Numer dwa to ulubiona przeze mnie In the Night Kitchen (1970). Książka powstała wkrótce po pierwszym zawale autora. Miała być rozliczeniem z Nowym Jorkiem i rodzicami. Jak wszystkie rozlicza się jednak przede wszystkim z dzieciństwem. Nieprzypadkowo kucharze mają charakterystyczne wąsiki, nie bez kozery chłopiec nazywa się Mickey. Mickey Mouse, ulubiony dziecięcy bohater. Do tej książki Maurice Sendak nazbierał mysich gadżetów, dając początek kolekcji z motywem Myszki Mickey. Biedny Mickey, język polski od początku odmawiał mu męskości. Tymczasem ten książkowy był nawet powodem, dla którego wciągnięto In The Night Kitchen na amerykańską listę dzieł, do których dostęp próbowano ograniczać. Wszystko przez widoczne genitalia. Przy okazji, bardzo to lista ciekawa - ''most frequently challenged books". Szkoda, że w Polsce nie prowadzi się podobnej statystki. A tak na marginesie, lubię animacje sendkowych opowieści z lat 60 i 70. W sieci można zobaczyć je w słabej jakości, warto mieć swoje DVD. Wszystkie wyprodukowało praskie studio Krátký Film pod czujnym okiem Gene'a Deitcha, o którym na zorroblogu już było.
Outside Over There (1981) - trzecia w tej trylogii, podobno najbardziej osobista. Portretuje siostrę Maurice'a Sendaka, Natalie Lesselbaum, jako Idę. 32 strony, które co wnikliwsi krytycy potrafili rozpisać na wielostronnicowe interpretacje, doszukując się fascynacji Mozartem, inspiracji wydarzeniami z dzieciństwa autora (słynne porwanie synka Charlesa Lindberga z 1932 roku), przeliczyli dokładną ilość wersów i słów, zdiagnozowali problem na podstawie stylizacji na prerafaelitów. Polskie włosy stają dęba na polskich głowach, gdy się to wszystko czyta, patrząc na niepozorną ''książeczkę z obrazkami''. Dalsze poszukiwania zostawiam Wam. Sendak jak żaden inny pisarz zostawił potężną spuściznę. W dużej mierze zarządza nią Muzeum i Biblioteka Rosenbacha, gdzie od 1968 deponował swoje prace.
Podkreślał, że nienawidził bycia dzieckiem, ''istotą bez mocy i własnych pieniędzy''. Ciągle chorował, rodzice odprawiali nad nim zabobony, bał się odkurzacza, gdy zasypiał musiała siedzieć przy nim siostra, a jednak na starość tam właśnie szukał inspiracji, a jednak parafrazując Rousseau mówił: Na emeryturze chciałbym stać się na powrót dzieckiem. Robić to, co chcę, dla przyjemności, nie w jakimś celu. Pieprzyć karierę.
Salman Rushdie? Fuckhead.
Roald Dahl? Scarry Guy.
Stephen King? Bullshit.
Herman? To owczarek niemiecki, ale nie wie, że jestem Żydem.
Pod koniec życia opuścił go nie tylko wieloletni partner, Eugene Glynn, psychiatra dziecięcy (zmarł w 2007 roku), ale i lekkość języka. Coraz częściej budził strach w interlokutorach, upodabniał się do stworów ze swoich ilustracji. Gdzieniegdzie jednak przebijała dawna błyskotliwość, poczucie humoru, dzięki któremu prawdopodobnie udało mu się przeżyć przy tak negatywnym nastawieniu do życia samego w sobie. Traumatyczne dzieciństwo po raz kolejny okazuje się doskonałą pożywką. Ostatnia książka, Bumble-Ardy (2011) zaczyna się, gdy świniak ma osiem lat, traci swoją rodzinę i zyskuje urodziny. Wzięła się z rymowanki, którą przygotował dla Ulicy Sezamkowej. Książkę zrecenzowały wszystkie poważne gazety, począwszy od Forbsa, a skończywszy na New York Timesie, albo odwrotnie, nieważne. Tak czy siak, niech ten fakt przemyślą dogłębnie polskie media.
But when Bumble was eight
(Oh, pig-knuckled fate!)
His immediate family gorged and gained weight.
His immediate family gorged and gained weight.
And got ate.
Wspomniany na początku Barthes przyznawał się do fascynacji dzieciństwem, to ono według niego nadawało sens życiu.
12 komentarzy:
świetny tekst - bardzo przydatny.
Oczami wyobraźni słyszę głosy oburzonych (w Polsce), że taka "jednostka" nie powinna tworzyć "dla dzieci". I w ogóle co to za temat: "sztuka dla dzieci"?
Monet, van Gogh - to tak... dla dzieci?
Ciekawe jest także to, ilu twórców po zetknięciu z Sendakiem "popłynęło ku" książce (ilustracji) dla dzieci.
Doskonałe spojrzenie dla mnie fascynujące. Jestem po raz kolejny zorrożona....Dziękuję.
"Milk, milk, milk!..." dla mnie przerażające.
właściwie to większość wielkich jednostek piszących dla dzieci z "moralnego" punktu widzenia robić tego była nie powinna ;))) pani zorro, dziękuję za ten tekst! jestem w trakcie lektury "boys and girls forever" alison lurie, powinien to być jeden z rozdziałów tej książki.
Ach, bo u nas ważne jest co "wielkie jednostki" chciały powiedzieć, co "autor miał na myśli"; a autor umarł - tekst staje się za każdym czytaniem innym tekstem; współtworzy go odbiorca
Tyrania interpretatorska pani Kowalskiej, a klasa dzierży długopisy i czeka na oficjalny statement. Nie ma to jak "divine intenvention"! ;-)
Za Sendakiem popłynęło wielu. Wrzucę wyimek z takiej książki, gdzie przynajmniej jeden się chwali.
Sendak prowadził kurs "praktyki" picturebook w którejś z wyższych szkół - podejrzewam, że grono tych "z ambicjami" na architektów, malarzy "nawróconych" na książkę dla dziecka jest spore.
Na pewno przyznaje się do tego Paul O. Zielinsky (natknęłam się w jednym w wywiadów), gdzieś u kogoś też czytałam takie wyznanie :)
Prawda to. Był mentorem Zelinsky'ego, ale w stylu prac PZ nie widać samych inspiracji bezpośrednio. Myślałam o Williamie Joyce'ie, tego od Toy Story i Pixara. W książce The Art of Reading, zbiorze artystów i ich inspiracji pokazuje jak bardzo sendakowo rysował. Jest także ta strona, gdzieś tu w tekście zalinkowana, na której zamieszczono ilustracje ''as a tribute to''.
William Joyce
I got lost in that book (Where the Wild Things Are) and haven't come out since. Wpadłem i nie wypadłem. :-)
The Art of Reading wydane przez RIF, czyli Reading is Fundamental. Ich klip zamieszczałam tu.
"Night Kitchen" to też nawiązanie - wręcz pastisz - słynnego komiksu Winsora McCay'a "Little Nemo", jednego z pierwszych komiksów w ogóle. "Little Nemo" to absolutna psychodelka i mistrzowski popis rysunku, można rzucić okiem tu: http://www.comicstriplibrary.org/search?search=little+nemo
Właśnie! Dzięki, Miko, zaufany tropicielu komiksowy! ;-) Na tym blogu ktoś nawet pokusił się o zestawienie i wytropił napis Chicken Little, Nemo... Pewnie zinterpretowanie innych rzeczy w tle przyniosłoby jeszcze trochę tropów. Poza tym to piękne stare amerykańskie liternictwo! Mam igły z lat 40. Nie mam odwagi nimi szyć. Czasem wyciągam z szafy, wącham papier, w który zostały wbite fabrycznie (Proudly made in America) i podziwiam jak ładnie pisało się symbol centa. ;-)
A, napis Nemo na stronie 12. Na dole.
Miko, ja to bym sobie z chęcią poczytała jakiś Twój tekst na temat światowego komiksu i jego rozprzestrzeniania się w pracach autorów. Może się pokusisz?
Prześlij komentarz