"Urodziłem się w 1926 roku w Newbury. [...] Życie było proste. Nadal czekaliśmy na wynalezienie telewizora i mieliśmy tylko radio kryształkowe. [...] W tych czasach rozrywki trzeba było sobie wymyślać samemu. [...] Dom był oświetlany gazem przez kilkanaście lat, zanim podłączono nam elektryczność. Kiedy to się wreszcie stało, cała rodzina długo dyskutowała na temat tego, czy potrzebujemy kontaktu w ścianie. Co niby mielibyśmy do niego podłączyć? [...] Książki były częścią umeblowania, a czytanie było częścią mojego życia tak samo jak odkręcanie kranu w umywalce. Nie zasnąłbym, gdyby rodzice któregoś wieczoru nie przeczytali mi książki. Zawsze to robili. Oboje byli bardzo dobrymi i miłymi ludźmi i mieli mocno ugruntowane poczucie tego, co jest dobre, a co złe. Wiedzieli, że najcenniejsza rzecz, jaką można dać dziecku, to czas. [...]
Szkoła nigdy mi się zbytnio nie podobała. Nikomu nigdy nie udało się dać mi satysfakcjonującej odpowiedzi, po co mam się uczyć tych wszystkich rzeczy. Nikomu nie udało się rozpalić mojej wyobraźni. Zawsze cieszyłem się, gdy już mogłem wrócić do domu, by zajmować się własnymi odkryciami i poszukiwaniami, które wkrótce sprowadziły się do robienia odbiorników radiowych i wzmacniaczy. Myślę, że generalnie moi nauczyciele byli mną bardzo rozczarowani. Na cenzurce zawsze było napisane: "mógłby osiągnąć więcej" lub "powinien się bardziej starać".
Kiedy skończyłem dziesięć lat, wysłano mnie do płatnej katolickiej szkoły. Moja rodzina nie uczęszczała zbyt często do kościoła, ale mojej mamie chyba spodobał się kolor mundurków. To był jeden z niewielu błędów, które popełniła w życiu - po każdym lecie kolor płowiał i trzeba było mi kupować nowy mundurek. Skończyłem, nie należąc ani do jednego, ani do drugiego, ani do Kościoła anglikańskiego, ani katolickiego. [...]"
Wywiad z Michaelem Bondem, autorem Misia Paddingtona ('Wysokie Obcasy' maj 2009)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz