wtorek, 26 czerwca 2012

Ernst Theodor Amadeus HOFFMANN

Dzisiaj (a właściwie już wczoraj) przypad(ł)a 190 rocznica śmierci Ernsta Theodora Amadeusa Hoffmanna (1776-1822).  Urodzony w Królewcu, zmarł w Berlinie.  W swojej biografii ma ciekawe wątki polskie (wtedy zlokalizowane na terytorium Prus), jednak nie o tym będzie tym razem.  Rocznica śmierci Hoffmana to doskonała okazja, żeby porozmawiać o  wydanym po raz pierwszy w Berlinie w 1816 roku Dziadku do Orzechów.  W dosyć nietypowy dla tego bloga sposób, ponieważ tym razem oddam głos tłumaczce najnowszej wersji tego klasyka literatury, Elizie Pieciul-Karmińskiej (także dobrze przyjętych Baśni braci Grimm), będzie to więc raczej monolog.  Więcej o niej można się dowiedzieć z wywiadu linkowanego przez wydawcę, czyli Media Rodzinę.  Dyskusja nad przekładem Nußknacker und Mausekönig zaczęła się na forum Książki dziecięce, młodzieżowe, z rozmowy czysto teoretycznej (nikt spoza branży nie widział ani przekładu, ani ilustracji) przeszła do konkretów po pojawieniu się dyskutowanej książki na rynku.    Dostało się urodzonej w 1972 roku Elżbiecie Zarych, komparatystce, polonistce, redaktorce, tłumaczce literatury niemieckiej i włoskiej, recenzentce (za stroną wydawnictwa słowo/ obraz terytoria).  Od siebie dodam - także autorce bajek dla dzieci, które sama zilustrowała (wydawnictwo WAM).  Krytykowany przekład pojawił się w Instytutucie Baśni w 2008 roku.  Skusił zapewne wielu, niewątpliwą atrakcją były drzeworyty Bertalla, czyli Charlesa Alberta d'Arnoux (1820-1882).

Zanim jednak oddam głos Elizie Pieciul-Karmińskiej, muszę przyznać, że jestem tym, co zaproponowało wydawnictwo Media Rodzina rozczarowana.  Miałam nadzieję na wizualną ucztę, tymczasem otrzymałam jedynie poprawną ''kolejną wersję znanej opowieści wigilijnej''.  Przyznam, że cały czas trudno się je czyta na głos (wcześniej ''zmagałam się'' z najbardziej u nas znaną wersją na podstawie tłumaczenia Józefa Kramsztyka z ilustracjami Jana Marcina Szancera), ale taki jest prawdopodobnie urok dawnych tekstów (a może tłumaczka nazbyt się skupiła na wierności oryginałowi?).  Jako osoba łapczywa na ilustracje i smaki wydawnicze, miałam nadzieję na ucztę wizualną i tu z kolei srogo się zawiodłam.  Teoretycznie niczego temu wydaniu nie brakuje - nie rozkleja się, nie ma ewidentnych braków, jest porządne, ale ilustracje Aleksandry Kucharskiej-Cybuch dyplomatycznie mówiąc, niebezpiecznie balansują na granicy kiczu.  Wydrukowanie książki na kredowym papierze i dodanie połysku na stronie tytułowej dodatkowo je spłaszczyło, odbierając głębię jakąkolwiek głębię.



Niewielu ludzi jest w stanie zweryfikować kolejne tłumaczenia, wgryźć się w genezę powstania opowieści, rozsądzić, kto ma rację. Oryginalne wydanie Dziadka do Orzechów z ilustracjami Petera Carla Geisslera (1802-1872) można zobaczyć online w zbiorach Biblioteki Bamberg. Oczywiście, ewentualna opowiedź krytykowanej Elżbiety Zarych zostanie tu zamieszczona, jeśli tylko tłumaczka będzie takim rozwiązaniem zainteresowana.

* * *


Eliza Pieciul-Karmińska
O Dziadku do Orzechów i Wielkim Mongole, czyli dlaczego trzeba pisać o błędach w tłumaczeniu? (Dziadek do Orzechów i Mysi Król w przekładzie Elżbiety Zarych, Kraków 2008)

Najpierw parę słów wytłumaczenia. Ponieważ sama jestem tłumaczką, a do tego autorką innego tłumaczenia Dziadka do Orzechów E. T. A. Hoffmanna (premiera w listopadzie 2011 w wydawnictwie Media Rodzina), łatwo może powstać wrażenie, że pragnę wypromować swój przekład na gruzach przekładu innego. Aby uniknąć tak oczywistego zarzutu, pragnę tu przedstawić „twarde dowody” w postaci cytatów z krytykowanego tłumaczenia oraz zaznaczyć, że w języku polskim (szczęśliwie) istnieją również inne, bardzo dobre przekłady Dziadka do Orzechów.
Najstarszy polski przekład, czyli Historia Dziadka do Orzechów Wandy Młodnickiej z 1906 r., to klasyczna adaptacja, którą trudno omawiać w kategoriach wiernego tłumaczenia. Ale już kolejny przekład z roku 1927 autorstwa Józefa Kramsztyka (Historia o Dziadku do Orzechów i o Królu Myszy) to przekład niezwykłe wierny i duchowi i literze oryginału. W roku 1954 został on zredagowany przez Krystynę Kuliczkowską na potrzeby odbiorcy dziecięcego i jako Dziadek do Orzechów (z ilustracjami Szancera) doczekał się ogromnej ilości wznowień. Dopiero w roku 2006 Świat Książki wydał nowe tłumaczenie bajki Hoffmanna, napisane poprawną, współczesną polszczyzną. Jest to Dziadek do Orzechów i Król Myszy w przekładzie Izabelli Korsak z ilustracjami Jolanty Marcolli. W roku 2008 w krakowskim Instytucie Baśni pojawia się omawiany tutaj Dziadek do Orzechów i Mysi Król w przekładzie Elżbiety Zarych z drzeworytami francuskiego artysty Bertalla.
Rzeczą zupełnie niezrozumiałą jets fakt, że autorka przekładu z 2008 roku nie sięgnęła do dwóch wspomnianych wyżej, bardzo dobrych przekładów Hoffmanna, autorstwa Józefa Kramsztyka i Izabelli Korsak. Gdyby to zrobiła, uniknęłaby tych wszystkich błędów, o których chciałabym tu napisać. Równocześnie z tekstem Elżbiety Zarych nie można polemizować w ramach klasycznej krytyki przekładu, gdyż trudno tak naprawdę uznać ten tekst za poważny przekład oryginału. Dlatego w niniejszym tekście nie będę omawiała kwestii, które zwykle rozpalają krytyków przekładu. Nie będę się spierać o niuanse semantyczne czy wierność wobec stylu autora. Skupię się tylko na ewidentnych błędach wynikających (prawdopodobnie) z niepełnej znajomości języka oryginału. Czytelników, którzy mogą wątpić w rzetelność moich intencji, zachęcam do porównania omawianych przeze mnie fragmentów z wersją Kramsztyka lub Korsak.

1. Sens inny niż w oryginale

Zaczynam od błędów, które zmieniają sens, i w krytyce przekładu są uznawane za bardzo poważny błąd tłumaczeniowy, ale w przekładzie Elżbiety Zarych nie są to wcale błędy najgorsze. Jest ich zresztą tak wiele, że w jakimś momencie lektury powszednieją. Zatem wybaczamy tłumaczce, że od razu na samym początku (wbrew zamieszczonej ilustracji) twierdzi, że ojciec chrzestny Drosselmeier był „mały i gruby” (s. 5), choć w rzeczywistości był „niewysoki i chudy”. Podobnie nieistotne wydaje się,
  • że na samym początku bitwy to nie armia myszy trzykrotnie piszczy na cześć swego króla, ale piszczy sam król (s. 37),
  • że orzech Krakatuk jest tak twardy, że bez szkody „mógłby zostać wystrzelony” (s. 86) przez ciężką armatę, chociaż w oryginale miałby zostać przez nią przejechany;
  • że młody Drosselmeier potrafił rozgryźć najtwardsze pestki „wiśni” (s. 99), chociaż chodziło o pestki brzoskwini;
  • że delfiny o złotej łusce tłumaczka poprawia na delfiny ze „złotymi noskami” (s. 135);
  • że gdy w czasie bitwy dwie lalki płaczą tak głośno, że słychać je mimo ogromnego hałasu, to wg tłumaczki lalki te płaczą tak głośno, że swym płaczem zupełnie zagłuszają bitewny hałas: „Potem rzuciły się sobie w ramiona i szlochały tak straszliwie, że poza ich lamentami nic nie było słychać. Dlatego niewiele wiecie o tym, co się tam działo, szanowni słuchacze” (s. 47);
  • że gdy w bajce o twardym orzechu zegarmistrz Drosselmeier dowiaduje się, że zginie pod toporem kata, jeśli nie wypełni zadania zleconego przez króla, to wbrew oryginałowi, który mówi, że przestraszył się on nie na żarty, w przekładzie E. Zarych „Drosselmeier wcale się nie przestraszył” (s. 83n.). Ten błąd powtarza się zresztą w innym miejscu. Gdy Drosselmeier z przyjacielem astronomem po raz pierwszy po latach widzą szpetną księżniczkę Pirlipatę, to w oryginale bardzo się przestraszyli. U E. Zarych odwrotnie: „Przyjaciele nie przestraszyli się ani trochę, kiedy znów zobaczyli królewnę” (s. 100);
  • że gdy Fryc postanawia ukarać swych huzarów za tchórzostwo, to nie tyle zakazuje im grać marsza gwardii huzarskiej (tak w oryginale), co odwrotnie: huzarzy muszą grać tego marsza przez cały rok (bez przerwy?): „… i nakazał im również przez najbliższy rok grać na trąbce marsz gwardii huzarskiej” (s. 124);
  • że gdy Maria zgodziła się na wspólną podróż po czarodziejskiej krainie w towarzystwie Dziadka do Orzechów, to uczyniła to „tym chętniej, gdyż wiedziała, jak powinna być wdzięczna Dziadkowi” (s. 127). Tymczasem oryginał twierdzi, że Maria odważyła się na tę podróż, gdyż wiedziała, że to Dziadek ma u niej dług wdzięczności. Zresztą wynika to po prostu z treści: to Maria poświęcała się dla Dziadka, a nie odwrotnie;
  • że gdy już ruszają w podróż, to w przekładzie Zarych Dziadek wybiera „drugą, o wiele łatwiejszą drogę” (s. 127), chociaż w oryginale wybiera on drogę „najkrótszą, jakkolwiek nieco uciążliwą”.

2. Czy warto wierzyć, że autor wiedział, co pisze, czyli o braku logiki w przekładzie?

Czytając przekład E. Zarych można dojść do wniosku, że autor nie do końca panował nad swoim warsztatem lub po prostu nie wiedział, co pisze. Wiele fragmentów tekstu jest niejasnych. Znowu odwołajmy się do twardych faktów w postaci cytatów:
  • gdy starsza siostra Luiza pobożnie tłumaczy Marii i Frycowi, że prezenty gwiazdkowe pochodzą od Jezusa, to w przekładzie E. Zarych to nie Luiza mówi te słowa, ale jej młodsze rodzeństwo, które w ramach tej refleksji „wspomina” (z niewiadomych przyczyn) o swej starszej siostrze: „Dzieci wciąż szepcąc o wyczekiwanych prezentach, wspominały też o starszej siostrze Luizie, dodając, że jeśli Jezusek wciąż rekami rodziców obdarowuje dzieci, aby sprawić im radość, to wie o wiele lepiej niż same dzieci, co powinny dostać” (s. 10);
  • Maria wśród swych prezentów „zauważyła prześliczną lalkę w czystym ubranku…” (s. 13). Czyżby na Gwiazdkę zwykle dostawało się lalki w brudnych ubrankach? Tymczasem tłumaczka pominęła po prostu inny prezent i nie zrozumiała słowa „sauber” („czysty”, ale i „staranny”): obok lalek dziewczynka otrzymała również rozmaite, „starannie wykonane” sprzęty;
  • w opisie bitwy mowa jest o tym, że pajace wyskakiwały z szafy i bezpiecznie lądowały na ziemi, gdyż miały bogate stroje z sukna i jedwabiu, a do tego były wypchane bawełną i trocinami, więc spadały miękko jak woreczki wypchane wełną. W przekładzie Elżbiety Zarych brzmi to znowu dość niezrozumiale: „Każdy z nich mógł bez obaw rzucić się w dół, gdyż choć nosili bogate stroje z sukna i jedwabiu, w środku mieli jedynie bawełnę i trociny, a więc wydawali odgłos jak wypełnione worki” (s. 40). Nie wiadomo, dlaczego stroje z sukna i jedwabiu są przeciwstawione temu, co lalki miały w środku (zdanie z „choć”), oraz jaki związek istnieje między bezpiecznym lądowaniem a „odgłosem wypełnionych worków” (i gdzie to zdanie znajduje się w oryginale?);
  • Autorka przekładu w opisie bitwy postać dobosza uporczywie nazywa „bębenkiem”, zatem gdy Dziadek do Orzechów zwraca się do dobosza, by ten zagrał marsz, to w tekście E. Zarych zaczyna to stanowić pewien problem, bo nie wiadomo, jak „bębenek” ma sam na sobie zagrać marsz (zwany tu zresztą „marszem generalnym”) i kto w rezultacie na bębenku gra (Dziadek?): „Wybijaj marsz generalny, wierny przyjacielu bębenku! – zawołał głośno Dziadek do Orzechów i od razu zaczął zręcznie bębnić na bębenku, tak aż szyby szafy trzęsły się i dudniły” (s. 44). Tymczasem w oryginale bębnił dobosz;
  • gdy pokonany Dziadek do Orzechów nie może dostać się do szafy (ma za krótkie nogi), obok niego przebiegają huzarzy i dragoni nie udzielając mu pomocy. W przekładzie Zarych żołnierze nie tyle „mijają” Dziadka, lecz chyba się nad nim znęcają, bo najpierw do niego „przyskakują”, a potem „odskakują”: „Huzarzy i dragoni ochoczo do niego przyskoczyli i odskoczyli, a wtedy zakrzyknął pełen zwątpienia: - Konia, konia, królestwo za konia!” (s. 51);
  • gdy Fryc śmieje się z ojca chrzestnego, że ten zachowuje się jak pajac, którego już dawno rzucił za piec (czyli którym już dawno przestał się bawić), to w przekładzie wygląda to następująco: „Jesteś dziś znowu strasznie zabawny, zachowujesz się jak mój pajac, którego ciągle rzucam za piec” (s. 58). I nikt w wydawnictwie nie zadał sobie pytania, po co Fryc ciągle rzuca tego pajaca za piec;
  • gdy pięknie przystrojone drzewka w Lesie Bożonarodzeniowym porównywane są do wystrojonych oblubieńców i weselnych gości, tłumaczka nie rozszyfrowuje, że ma do czynienia z porównaniem, lecz bez wahania wprowadza do swojego opisu młodą parę i weselnych gości. Czytelnik pozostaje z pytaniem, co to za młoda para, skąd się tam wzięła i co się z nią działo dalej: „Zaś pień i gałęzie były przystrojone wstążkami i bukiecikami kwiatów. Wkrótce pojawili się radosna młoda para i rozbawieni goście weselni...” (s. 129n.).

3. Radosna twórczość, czyli: kiedy nie wiem, co napisać, piszę cokolwiek

Brak logiki może wydawać się poważnym błędem, ale „radosna twórczość” tłumacza to błąd chyba jeszcze poważniejszy. W tym wypadku trudno dociec źródeł przeinaczeń i jedyne, co przychodzi do głowy, to zasada „kiedy nie wiem, co napisać, piszę cokolwiek”. W tej części zaczniemy od przykładu, który jest przykładem wstrząsającym. Otóż, wśród prezentów gwiazdkowych znalazły się również piernikowe ludziki z Torunia. Zostały one opisane bardzo szczegółowo – autor, który spędził kilka lat w Poznaniu, Płocku i Warszawie, był najwyraźniej obeznany z tym polskim specjałem. Na toruńskich piernikach nie zna się za to zupełnie tłumaczka z Krakowa: „… podarował dzieciom jeszcze kilka pięknych ciemnoskórych mężczyzn i kobiet ze złoconymi twarzami, rękami i nogami. Były zrobione z drzewa cynamonowego i pachniały słodko jak pierniki, z czego Frycek i Marynia bardzo się cieszyli” (s. 19). A gdy w rozdziale „Bitwa” ponownie mowa jest o piernikowych ludzikach, to tym razem są one już wykonane z cynamonu (w proszku?): „wyszło kilku brązowych mężczyzn i kobiet z cynamonu” (s. 51).
Do radosnej twórczości zaliczyć też chyba trzeba przemianę „Wielkiego Mogoła” w „Wielkiego Mongoła”. Niestety nie jest to literówka, gdyż „Wielki Mongoł” pojawia się na s. 141 dwa razy. Pewnym wytłumaczeniem jest przekład Wandy Młodnickiej (który tłumaczka znała na pewno, gdyż wydanie Instytutu Baśni jak żywo przypomina książkę z 1906 r.), gdyż to właśnie Młodnicka wprowadziła do swego przekładu Mongoła w miejsce Mogoła. Sto lat później nikt tego błędu nie poprawił.

4. Czy warto znać język oryginału?

Pytanie wydaje się złośliwe, ale niestety w obliczu błędów gramatycznych i leksykalnych w przekładzie E. Zarych musimy je zadać. Tłumaczka regularnie myli czas przeszły z przyszłym, nie rozpoznaje trybu warunkowego i zupełnie nie słyszała o różnych zastosowaniach czasowników modalnych. Ponieważ znajomość gramatyki języka niemieckiego nie jest powszechna, nie będę tu męczyć czytelników odpowiednimi przykładami. Za to przedstawię kilka zabawnych potknięć leksykalnych, które łatwiej jest zreferować osobom nieznającym niemieckiego:
  • gdy w czasie bitwy powiedziane jest, że wszystkie wieczka skrzynek z żołnierzykami podnoszą się, to tłumaczka myli słowo „sämtlich” (wszystkie) z „Samt” (zamsz) i pisze: „… podnoszą się jedwabne pokrywy pudeł, w których stacjonowała armia Frycka” (s. 44n.);
  • królowa zamiast fartucha z adamaszku (damastene Schürze) nosi fartuch „damasceński” (s. 68);
  • niemieckie słowo „Arkanist”, używane w stosunku do zegarmistrza Drosselmeiera, a oznaczające człowieka, który zna się na rzeczach tajemnych (np. na angielski przetłumaczone jako „wizard”), Zarych uporczywie tłumaczy jako „porcelannik”, chociaż nigdzie w oryginale nie ma mowy o tym, by Drosselmeier umiał także wyrabiać porcelanę;
  • tłumaczka nie zna wieloznaczności słowa „heulen” („wyć” w odniesieniu do zwierząt, „płakać” w odniesieniu do ludzi”), zatem w jej przekładzie pojawia się takie, dość niepokojące zdanie: „Kiedy Drosselmeier skarżył się tak żałośnie, astronom zdjęty głębokim współczuciem zaczął wyć tak straszliwie, że było go słychać w całej Azji” (s. 91);
  • gdy Dziadek do Orzechów opowiada w Marcepanowym Zamku, jak został zwyciężony z powodu tchórzostwa swych oddziałów, to używa słowa „halber” (z powodu). Tłumaczka myli to słowo z „halb” (pół) i pisze: „jak pokonał tchórzostwo swoich w połowie wybitych oddziałów” (s. 147);
  • słowo „wacker” (dzielny) myli z „wackelig” (chwiejny), zatem w czasie bitwy pojawiają się „chwiejące się, kolorowe i wspaniałe oddziały” (s. 50).

5. Po co czytać własny tekst dwa razy?

W czasie lektury tekstu powstaje wrażenie, że tłumaczka tylko raz czytała swój przekład, bo gdyby przeczytała go chociaż dwa razy, to uniknęłaby charakterystycznych niekonsekwencji. Sztandarowym przykładem jest tu sukienka, która znajduje się wśród prezentów gwiazdkowych. W oryginale sukienkę dostaje Maria, która cieszy się, że będzie mogła nosić tak piękny strój. Tłumaczka jednak myli się i pisze, że sukienka była przeznaczona dla lalki, a więc Maria w jej wersji cieszy się, że będzie mogła zakładać sukienkę lalce: „Marynia zauważyła prześliczną lalkę w czystym ubranku, a o co było szczególnie piękne, jej jedwabna sukienka z kolorowymi wstążkami była bogato przystrojona. Stała na stojaku przed Marynią, tak, że dziewczynka mogła ją podziwiać ze wszystkich stron, co też robiła, raz za razem wykrzykując: - Ach, cudowne, prześliczne ubranka i będę je - z całą pewnością – mogła zmieniać!” (s. 13). Sześć stron później zapomina o tym i pisze o nowej sukience dziewczynki tak: „Ich starsza siostra Luiza założyła, zgodnie z prośbą mamy, piękną sukienkę, którą dostała, i wyglądała prześlicznie. Marynia, która też chciała tak pięknie wyglądać, stwierdziła, że i ona powinna założyć nową sukienkę. Mama oczywiście się na to zgodziła“ (s. 19). Ten fragment jest zresztą dość pechowy, bo w oryginale Maria właśnie nie chce założyć sukienki, lecz pragnie ją jeszcze trochę pooglądać. Sukienka powraca zresztą na s. 121, gdy ofiarowania jej domaga się Król Myszy. Tutaj również sukienka jest własnością Marii, a nie lalki: „Oddałam obrzydliwemu Mysiemu Królowi na pogryzienie także moje książki z obrazkami, a nawet śliczną, nową sukienkę, którą podarowało mi Dzieciątko Jezus” (s. 121). Niestety i to zdanie domaga się dodatkowego komentarza: Maria wcale nie oddała swej sukienki Królowi Myszy, lecz jedynie skarżyła się Dziadkowi do Orzechów, że Król Myszy zażądał nowej ofiary, do której ostatecznie nie doszło.
Innym przykładem niekonsekwencji jest wspomniany już wcześniej rzekomy nakaz grania przez cały rok marsza gwardii huzarskiej. Na s. 124 Fryc za karę nakazuje grać huzarom marsza („… i nakazał im również przez najbliższy rok grać na trąbce marsz gwardii huzarskiej”), na s. 153 odwołuje wszystkie nałożone na huzarów kary, więc powinien teraz kazać przestać im grać, tymczasem pojawia się zdanie sugerujące rzecz przeciwną: „I pozwolił im zagrać na trąbkach marsz gwardii huzarskiej”.
Wiele innych błędów domaga się osobnego omówienia. Są to chociażby nierozpoznane aluzje erudycyjne, liczne opuszczenia czy charakterystyczne „odsiebizmy” tłumaczki. Szczególnie wiele przeinaczeń zawierają fragmenty opisowe (opis bitwy oraz krainy lalek), które wymagają od tłumacza precyzji oraz świadomości, że autor wiedział, co chciał napisać, zatem nie jest obojętne, czy z twardych lukrowanych pierniczków, którymi armia Dziadka do Orzechów raziła myszy, zrobimy miękkie „pączki” (s. 46), a z rachatłukum „słodkie pastylki” (s. 129). Zwrócę jeszcze tylko uwagę na błędy, które tłumaczka popełnia w swoim ojczystym języku. Zastanawiający jest następujący fragment jednego z wierszyków: „Bije zegar/ bim i bam! / tu i tam, tu i tam. / Niech nie będzie / lalkom kram” (s. 58). Nie do końca satysfakcjonujące jest zdanie: „A kiedy zapach pomarańczy poruszył jak delikatny zefirek, zaszumiało w gałęziach i liściach…” (s. 129). Mieszkańcy Armenii to raczej Ormianie bądź rzadziej Armeńczycy, a nie „Armeni” (s. 140). Tego typu błędy powinien oczywiście „wyłapać” dobry redaktor, niestety książka Dziadek do Orzechów i Mysi Król opublikowana została w przekładzie Elżbiety Zarych i pod redakcją… Elżbiety Zarych. I to nie wymaga już chyba dalszego komentarza.

1 komentarz:

Agnieszka czyta... pisze...

Przeciekawa analiza. Dziękuję za jej udostępnienie. Fantastyczny neologizm:"odsiebizmy"!!! Genialnie podsumowuje opisany wyczyn destrukcji wydawniczej.
"Dziadek.." jest jedną z książek mojego życia. Piszę o tym tu: http://agnieszkaczyta.blogspot.com/2012/11/e.html
Dlatego też bardzo się przejęłam opisanym powyżej bezeceństwem! Dodam, że od niedawna dostępne jest też nowe spolszczenie wersji Kramsztyka dokonane przez Błażeja Kusztelskiego dla G&P Oficyna Wydawnicza. Główna bohaterka nosi w nim imię Martynka. Dlaczego?!