wtorek, 9 października 2012

TOMI UNGERER




15 i 17 października na Warszawskim Festiwalu Filmowym pokazany zostanie przetłumaczony przeze mnie na tę okazję dokument o Tomim Ungererze. Warto go zobaczyć.  Sam dokument w swojej formie nie należy do majstersztyków gatunku, także nie tłumaczenie ma przyciągnąć tłumy. Tematem-atrakcją jest Ungerer, Alzatczyk, rocznik 31, ilustrator-wywrotowiec.  Człowiek, który zrewolucjonizował amerykańskie (a co za tym idzie, światowe) podejście do książki dla dzieci.  Autor, który na własnej skórze odczuł, gdzie leżą granice nieprzekraczalne.  Cały czas pełen swady, zwariowany i neurotyczny,  nieprzebierający często w słowach, niepoprawny, czynny artysta.

Trzej zbójcy


Pisze w wielu językach, rysuje w swoim.  Nienawiść rzuciła go w objęcia Wujka Sama.  Alzatczyk - ani Francuz, ani Niemiec - nie mógł znaleźć sobie miejsca w rodzinnym Strasburgu - dla Niemców był Francuzem, dla Francuzów Niemcem.  Ucieczką było rysowanie, a gdy nawet tam nie dało się schronić, trzeba było zrezygnować ze szkoły (lub inaczej:  szkolnictwo zrezygnowało z niego).  Rozwiązaniem okazał się  Amerykański Dom Kultury.  Uprzedzenia, przemoc, wojna i niesprawiedliwość zawsze były centralnym punktem jego działań, a amerykańskie lata 60. wodą na młyn.  Był młody i nie miał nic do stracenia.   To były czasy, gdy można było dodzwonić się na biurko każdego dyrektora artystycznego w Nowym Jorku i bez problemu umówić na spotkanie.  Szukano talentów, rozwijał się świat reklamy.  Rzucił się  więc na wszystko.  Zaczął od ilustracji prasowej, swobodnie przeszedł do świata książek dla dzieci (sławetna Ursula Nordstrom, rządząca Harperem ponoć go uwielbiała), stamtąd wyruszył na plakatową wojnę z wojną (wietnamską) i segregacją (mocny plakat White Power/ Black Power), a po drodze odkrył swoje fascynacje kobiecym ciałem, co przekuł na mocne erotyki.  Tego już jednak było dla Amerykanów za wiele, choć w świecie bez internetu długo uchodziło mu to na sucho.  Był 1976 rok, gdy dostał wilczy bilet.  Wyprowadził się, zamilkł, założył rodzinę.  Nikt nie mógł mu pomóc, przekonać "kogo trzeba".  Wszystkie amerykańskie biblioteki usunęły jego prace ze swoich księgozbiorów.  Stan ten trwał 20 lat.

W Polsce Tomi Ungerer gości od niedawna, a zajęło się nim wydawnictwo Format.   Najpierw wydano pierwsze dziecięce opowieści - Rodzina Mellopsów, czyli świnie w akcji (jak doszło do tej publikacji w 1957 roku można dowiedzieć się z dokumentu).   Doskonała rzecz dla wszystkich uczących się czytać. Potem przyszli Trzej zbójcy (z 1961), Księżycolud (1966) oraz Otto. Autobiografia pluszowego misia (1999).  Więcej rzeczy w zapowiedziach.

Tomi Ungerer wyd. Format 2011


Warto go znać.  To jeden z niezwykle szczerych twórców.  Szczerych tym rodzajem szczerości, która  zwykle człowiekowi może napytać biedy.  Z drugiej strony toruje drogę innym.  Przeciera szlaki.   Crictor (1958) był drugą książką Ungerera i pierwszą, w której bohater nie należał do grona "milusich zwierzaczków", był boa dusicielem.  Po nim pojawili się nietoperz Rufus, ogr zjadający dzieci (widocznie sobie na to zasłużyły), sęp, kangur i ośmiornica.  Maurice Sendak przyznaje, że być może nie miałby odwagi do działania, gdyby w swoim czasie nie zapatrzył się na Tomiego.  Pokazał mi, że trzeba być odważnym.  

Poszukującym i wszystkim, którzy "nabrali smaka" polecam blog o starych amerykańskich książkach - Vintage Kids' Books My Kid Loves - tam Ungerera bez liku.  Jeśli nie macie jeszcze żadnej jego książki, promocja w Formacie was na pewno zainteresuje, szczególnie taka promocja.  Jak będziecie w  Amherst, odwiedźcie Muzeum Książki Ilustrowanej Erica Carle'a, tam kolekcja wczesnych prac Ungerera. W Strasburgu z kolei pamiętajcie, że Muzeum Tomiego Ungerera stoi otworem.  Tam z kolei można zobaczyć  część jego kolekcji zabawek.  Poza tym, obejrzyjcie film. W Polsce lub gdziekolwiek.

Przygody rodziny Mellopsów
PS. Polski tytuł filmu nie jest mojego autorstwa...

Wydawnictwu dziękuję za udostępnienie tytułów.

Brak komentarzy: