Pamiętam ten dzień dokładnie. Lipiec, gorąc, zdjęcie: ja w białej koszuli i beżowych spodniach, koszula całkiem całkiem, ja wymięta, spodnie za małe. Mały był też pokoik z upchniętym usg. Ledwo co żeśmy się mieścili na wydechu. Ale lekarz polecany, a i bonus w postaci nagrania na VHS (wiejczes, video home system, znany system rejestracji wydarzeń, popularny w Polsce w latach 1980-2000) przemawiał. Doktor miał zweryfikować istnienie mózgu w moim brzuchu, bo inni nie do końca dawali wiarę, a że weryfikacja szła mu nadzwyczaj dobrze, zapytał: a płeć też chcecie państwo znać? Chcieliśmy, mieliśmy nawet na tę okazję wymyślone stosowne imiona. To były przecież czasy, gdy byliśmy zawsze przygotowani. Chłopiec. Chłopiec?! Jak to chłopiec? Nerwowy śmiech. "Dziewczyna!" Zawyrokowała świętej już pamięci babcia. "Kwaśnego chce. To dziewczyna." Dziewczyna, na którą przyszła kolej 6 lat później nie chciała kwaśnego. Złośliwe to zawsze było.
"Przecież ja nie umiem wychowywać chłopców", przeszło mi przez myśl. Właściwie to wychować umiałam jedynie kota, i nawet byłam z tego stosunkowo dumna, że nie łaził po stole, sikał do kuwety, względnie "się słuchał" i tylko od czasu do czasu płatał mi psikusa, ale za to bardzo wymyślnego (czekał aż założę reglamentowane rajstopy, a robiłam to dopiero przed samym wyjściem, znając jego upodobania, a wtedy rzucał się na moje nogi, kurtyna). Poza tym mnie kochał.
Na kursie przygotowawczym nic o wychowaniu chłopców nie było. Pani sprawdzała, czy nadaję się na matkę karmiącą (nie nadawałam się), okazało się, że być może w ogóle się nie nadajemy, ale prócz wątpliwości, co do istnienia mózgu w moim brzuchu, innych oficjalnie nie zgłaszano. Jeśli więc łaskawie przymknąć oko na to, że brzuch w moim brzuchu także nie odpowiadał oczekiwaniom personelu, wszystko pozornie było dobrze. Na tym etapie przyszła mi jednak do głowy myśl, żeby się wycofać. Zniknąć, odwołać, przełożyć na później. Właściwie nawet nie widać było, że ten mózg i ten brzuch tam gdzieś na mnie pasożytują. Albo, żeby ktoś mnie zastąpił. Nie dało się. W końcu sama tego chciałam.
No dobra. Urodziłam. Kazali to urodziłam. Kazali, że już teraz, bo dłużej już nie można, że mózg jednak może i jest, ale mógł się przestać rozwijać, a brzuch przestał rosnąć definitywnie. I choć w sumie obiektywnie nic nie wskazywało na to, że temu mózgowi i brzuchowi jest tam źle, personel był zaniepokojony. Żeby było zabawniej, w procesie ostatecznym wziął udział... chłopak z równoległej klasy z liceum, jak sam określał się na Naszej Klasie, "udający ginekologa wielbiciel piwa".
Był to chłopiec (nie ten od piwa, tylko ten od mózgu) - tak, jak przewidziano. Bardzo ładny. Podobał nam się obojgu (mnie i jego ojcu, nie temu od piwa). Udający ginekologa nam pogratulował, może i jemu się podobał summa summarum. Chłopiec nie zachowywał się tak, jak tego od niego oczekiwano. A oczekiwano, że będzie chciał jeść i jego brzuch będzie bardziej pasował do norm. Spał. I spał i spał i spał. I w końcu ważył tyle, co dwie torebki cukru, z których już ktoś coś uszczknął. I spał. I nikt nie wiedział jak go obudzić. Poza tym było Święto Zmarłych, a nie Żywych. A jak się obudził (niestety, nie w szpitalu), to wrzeszczał. I wrzeszczał i wrzeszczał i wrzeszczał. I nikt nie wiedział, dlaczego, bo nic mu nie było. I tak wrzeszczał.
Najpierw przestali przychodzić do nas znajomi. Nie da się przekrzyczeć noworodka. Potem i rodzina respektu nabrała, choć chłopiec z mózgiem i brzuchem bardzo im się podobał. Zrozumieli, że nie przesadzamy. Wcześniejsze pokolenia bowiem "jadły i grzecznie spały", więc nie mogliśmy skorzystać z wypracowanego już doświadczenia. Pozostała stara, dobra i niesprawdzona "metoda prób i błędów". Przede wszystkim musieliśmy oddać część siebie, a właściwie całość, a potem grzecznie negocjować, żeby zwrócono nam choć trochę. Udało się, choć był to proces żmudny, szczęśliwie nikt nie zginął, choć rany były. Zakończył się Level 1. Okazało się, że mózgowi i brzuchowi po prostu się nudziło. W brzuchu, wózku, w nocy i w dzień. Mimo to, błędów karygodnych nie popełniliśmy, choć wiele wpadek i błądzenia było, walka była. Co pomogło, bo nie poradniki, wujek dobra rada, czy cud? Intuicja?
"Jeśli rodzice są w stanie właściwie przejść przez kryzys dziecka i zachęcić je do dalszego rozwoju, istnieje duże prawdopodobieństwo, że chłopiec będzie silniejszy i będzie sobie lepiej radził w życiu, gdyż wzmocniły go trudy dorastania."
Level 2. Na Facebooku zadałam pytanie: "Kto z was był 10-letnim chłopcem?". Zaprzeczyło wiele kobiet, "a co?", spytało dwóch mężczyzn, jeden polubił. "Nie pamiętam, jak miałem 10 lat. Dopiero 13." Znajomych na FB mam prawie cztery stówy, założmy, że połowa z nich to kobiety. Nikt z nich nie był 10-letnim chłopcem, a jak był, to nie pamięta. Ojcowie też nie pamiętają. Poza tym "żyli w innych czasach." Poszłam więc do księgarni i w końcu kupiłam sobie książkę. Tacy są chłopcy. Anthony Rao i Michelle Seaton. "Wielu chłopców, a może nawet wszyscy, po prostu nie lubi rozmawiać."
Zanim ją przeczytałam, porównywałam energię mojego syna z tą emitowaną przez czarną dziurę. Wizualizacja pozwoliła mi zbudować sobie wyimaginowaną tarczę. Chciałam w końcu jednak choć trochę kierować siłą, którą niespodziewanie mnie obdarowano. Obronić też jej wytwórcę przed samozniszczeniem. "[...] nie możesz ich kontrolować, możesz jedynie mieć nadzieję, że ich opanujesz." Rao nazywa ten typ ludziochłopca "wrażliwym tornadem". Poezja plus proza życia. Lubią go, choć wprowadza zamęt. Ta wrażliwość pomaga mu czasem zapanować nad tornadem, które rozwala go od środka i niweczy plany. Dzięki tej wrażliwości odnalazł swój spokój w książkach, które od zawsze były jedynym medium wyciszającym, przystankiem w szaleństwie. Wrażliwość pomaga w sytuacjach klinicznych, ratuje. Być może dlatego ominęły go medykamenty i diagnozy. Za każdym razem, gdy próbowałam zasięgnąć opinii psychologa słyszałam: "ale czego pani ode mnie oczekuje, to takie dobrze wychowane i mocno z panią związane dziecko." Prócz tej pani, która na samym początku przepisała mu luminal. Bo mój "mózg i brzuch" miał wiele szczęścia. Także do dobrych pedagogów, także dlatego, że wstrzelił się w czasy przed obniżeniem gotowości szkolnej. Nikt go nie popędzał, nie napiętnował, nie wciskał mu już potem prochów na uspokojenie. Z przymrużeniem oka traktowano występy, które w większości placówek wywleczono by z pełną celebrą. Cały czas lubi ludzi. Miał się gdzie wybiegać.
"Moim zdaniem to oznaka pewnego kryzysu i dyskryminacji chłopców w środowisku rodzinnym i szkole. Wiemy na przykład, że w dużej większości to właśnie chłopcy korzystają z edukacji specjalnej, po części dlatego, że nauczyciele uznają ich zachowanie za problematyczne."
"Chłopców cechuje również naturalna agresja, ponieważ przejawiają zdrowe zainteresowanie przeciwstawianiem się zasadom, sprawdzając w ten sposób granice swojej władzy."
"Mózg, który lubi kategoryzować, zmusza też do rywalizacji. Chłopcy chcą wiedzieć, kto jest najszybszy, najwyższy, pierwszy."
"Kiedy dorośli się w nich wpatrują, chłopcy często się denerwują. Kontakt wzrokowy wydaje im się przejawem wrogości. [...] Syn na ciebie patrzy, ale krótko."
"Chłopcy w każdym wieku (nawet dorośli mężczyźni) czasami nie patrzą na rozmówcę, żeby odciąć się od tego, co się do nich mówi. Później mogą twierdzić, że nie słyszeli."
"Obszerne lekcje na temat moralności nie przynoszą efektów. Syn w pewnym momencie się wyłącza."
"Wychowując żywiołowych chłopców, rodzice czasami przekazują im panowanie tylko dlatego, że całodniowe toczenie walk jest wyczerpujące."
Ten przydługi wpis, pozornie nie na temat bloga, dedykuję wszystkim, którzy słyszą, że z ich synami "jest coś nie tak". Rodzicom dzikich dzieci spragnionych wolności przestrzeni i ruchu. Nie mają tego. Obniżenie obowiązku szkolnego tylko pogorszyło ich sytuację i uruchomiło lawinę problemów. Dedykuję także tym, którzy często spotykają się z krzywym spojrzeniem współziomków. Ta książka nie przyniesie gotowych odpowiedzi, ale może pomoże radzić sobie z presją otoczenia i desperackim waleniem głową w mur. Także wszystkim, który zostali już wyzuci z energii. A jako że rozumów jeszcze nie pozjadałam i cały czas jestem "w procesie", z chęcią usłyszę, jak radzicie sobie z diagnozą. Żeby nie złamać, a przygotować.
"Problem z uczeniem chłopca w tym wieku umiejętności społecznych polega na tym, że zabawy w domach kolegów i na placach zabaw są zarazem publicznymi występami dla dorosłych. Rodzice oceniają innych rodziców na podstawie zachowania ich dzieci. Pierwszym zadaniem jest więc rozdzielenie tych dwóch rzeczy."
Tacy są chłopcy.
Wspieranie emocjonalnego i społecznego
rozwoju chłopców w wymagającym świecie
Anthony Rao i Michelle Seaton
tłum. Joanna Majdecka
format 14 x 21 cm
stron 304
okładka miękka
wyd. Rebis 2011
P.S. Zapomniałam dodać: w jednym z rozdziałów autor odwołuje się do książki obrazkowej Maurice'a Sendaka. Oczywiście jest to Where the Wild Things Are. Czy to usprawiedliwia mój wpis?
32 komentarze:
Często trafiam na tę książkę, ale nigdy nie zdecydowałam się po nią sięgnąć. Zawsze miałam poczucie, że moi chłopcy nie do końca pasują do obrazu typowego chłopca, zwłaszcza starszy. Te fragmenty, które cytujesz czasem bardziej pasują do moich bratanic niż synów;)
Początek mój starszy syn miał podobny - najpierw spanie wystarczało mu za jedzenie a jak się już zaczął jeść - przestał spać i zaczął płakać)
Młodszy też nie spał (były osoby, które nie wierzyły, że niemowlę może w dzień nie spać), ale to zupełnie nie przeszkadzało mu być zadowolonym z życia facetem. Dzięki temu nadal mogłam głównie zajmować się starszym;)
muszę kupic i przeczytać. Dziękuje za polecenie.
Może jest taka ksiazka o dziewczynkach ;-) oby była bo do młodszej potrzebuje chyba dokładniejszej instrukcji obsługi niż do starzego.
Dzięki za polecenie! Zapoznam się z przyjemnością.
Nie ma teorii, która pasowałaby 100%. Jest to w każdym razie książka dla rodzin, które kiedykolwiek podejrzewano o posiadanie potomka o skłonnościach ADHD, któremu jednocześnie zdarzyło się być chłopcem.
Zatem nie jest to książka o "typowych chłopcach", ani o "typach chłopców", lecz o energii, która obrazuje się na "męskie" sposoby i co za nią stoi.
a jak się ma "taką" dziewczynkę ;)?
To moim zdaniem trzeba mimo wszystko szukać innych książek, choć kilka metod z tej może i by się sprawdziło w praktyce (na przykład taka nauka czekania, albo przemyślenia na temat roli sportu). Znam dwie dziewczynki, które były "takie jak", ale żadna taka. Zresztą obie bardzo przypadły do gustu mojemu synowi, z obiema doskonale się dogadywał. Pięknie się zawsze dogadywali. Tylko, że obie już trochę z tego szaleństwa wyrosły (przystosowały się), a mój syn nie.
To sięgnę z powodów zawodowych;)
Bardzo się przyda, bo człowiek pisze o swoim doświadczeniu zawodowym.
Jest świetny dokument (online do obejrzenia nadal), o grupie chłopców biorących uddział w "ryzykownym" projekcie. Wszyscy chłopcy plus 2 wychowawców w chacie wysoko w Alpach. Nauka życia i współpracy w grupie,gdzie każde dziecko to maksymalny indywidualista, bez rodziców, bez siedzenia w ławkach itd.
http://www.zdf.de/ZDFmediathek/beitrag/video/990790/Wo-die-starken-Kerle-wohnen
Widziałam też ostatnio ciekawy fabularny film o "zwykłej szkole i niezwykłym chłopcu".
http://www.daserste.de/unterhaltung/film/filmmittwoch-im-ersten/sendung/2012/zappelphilipp-100.html
Niestety nie m a już online,ale może jest gdzieś do znalezienia.
Mogę spytać, czy zdecydowaliście się na klasyczną szkołę czy może waldorfską? My dopiero na etapie wyboru przedszkola ,ale waldorfskie kusi, choć niektórzy mają do ich idei raczej sceptyczny stosunek.
Trochę na czuja, a trochę wiedzeni doświadzeniami znajomych wybraliśmy waldorfską drogę. Nie mogłam trafić lepiej. Ten starodawny rytm (w porównaniu z tym, co dzieje się wokół) to był właściwy kontrapunkt dla energetycznego dziecka, które miałam "na stanie". Przymykam oczy na pewne kwestie natury ezoterycznej i wszystko jest ok. Ale jak w każdej strukturze, bazuje ona na ludziach. Trzeba znaleźć właściwego człowieka. My mieliśmy szczęście. Szczęściem jest też fakt, że w Polsce właściwie wszystko traktuje się "po swojemu". Słyszałam od niemieckiego zagorzałego przeciwnika steineryzmu, że steineryzm w niemieckim wydaniu to katorga i niewola idei.
Strona autora ->> ANTHONY RAO
Mój chłopiec na razie jest przykładnym niemowlakiem, ale też przeszło mi przez myśl: "chyba nie umiem wychować chłopca, przecież jestem dziewczynką..." No więc może też poczytam:)
chłopięca energia? chyba to coś, co mnie czeka. U nas diagnoza równo rok temu brzmiała tak samo, tylko komentarze były inne np. lekarza "następna będzie dziewczynka" (a ja wcale nie pomyślałam, że chłopiec to źle - wyrosłam z takich chceń;) )
Za książkę - dziękuję - odnotowuję :)
Oczywiście ja się nie zasłuciłam, że to chłopiec, tylko brak wiedzy mnie poraził i osłabił wiarę w to, że się nadaję (na matkę). Jestem wdzięczna mojemu synowi za każdą lekcję, której mi udzielił, bo część jego jest częścią mnie, więc choć jest chłopcem, widzę w nim siebie i ludzi, którzy byli przed nim. Nie jego wina. Człowiek to przede wszystkim charakter (wypadkowa genów), potem płeć, a na końcu wychowanie (próby okiełznania i nadania społecznie akceptowalnych form ekspresji). Tak to widzę. :)
ja chyba jestem dziwna - albo stara - jak czytam te komentarze o braku przygotowania do wychowania chłopca, bo jestem dziewczynką to zastanawiam się, czy coś ze mną nie tak;) może robię jakieś błędy? bo nie pomyślałam o tym;/ a może (to fakt) dużo we mnie pierwiastka męskiego?:))
Albo młoda. Z wiekiem człowiek dostrzega więcej zagrożeń. Jednoznacznej odpowiedzi na zadane pytania jednakowóż dostarczyć nie mogę. Zapewne właśnie z racji wieku. Przygotowań do wychowania w ogóle nie ma. Niezależnie od płci dziecka. Nie każdy w każdym razie wyposażony jest w intuicję, a i studia psychologiczne czasem nie pomagają, bowiem każde dziecko jest inne, jak to ludzie w ogóle. To, że ja mam dwoje, nie znaczy, że w ogóle wiem cokolwiek o dzieciach i się na nich "znam". Mogę sobie jedynie co nieco wyobrazić.
Aneto? Zniknął Twój koment?
hmmm młoda;) piękne! ale kiedy to
było (jakieś 20 lat temu... no dobra 15, jeśli liczyć, że człowiek młody ma jakieś 25 lat to tak, 15 lat temu;)).
A tak poza tym, to właśnie siebie uznaję w tym momencie za dziwaczkę (w obliczu tych komenatrzy o braku "przygotowania") chociaż z drugiej strony ja zakładam wychowanie CZŁOWIEKA niezależnie od płci, i przecież o to w tym wszystkim chyba chodzi?:)
Dzięki za ten wpis, wiele w nim o nas. Muszę przeczytać owa książkę.
Ja się po prostu boję o swojego syna. Najbardziej bałam się przedszkola. Że będą go temperować bez zrozumienia. Wstawiać do kąta. Nie dawać naklejki za "grzeczność" na koniec dnia. I bynajmniej nie jestem zwolenniczką pozwalania wchodzenia na głowę. Ale wiem, że - choć to trudniejsze - można się z nim dogadać, bo jest ciekawym, wrażliwym chłopcem.
W końcu wybrałam przedszkole, pół roku szukałam, nie wiem czy to dobra decyzja. Z trwogą obserwuję (biedne nauczycielki :-P ).
Co do współziomków i ich oceniających spojrzeń to niestety chyba jest to też test dla nas, czy mamy fajnych znajomych i dobry szczery kontakt. I nam się zdarzyły jakieś pouczenia, ale ja chrzanię takie relacje. Trzymamy z sensownymi ludźmi. Niestety, tutaj jestem ostra, nie będzie mi nikt sugerował, że to "moja wina". Zwł. że syn fajny, towarzyski i bardzo empatyczny. A że nader głośny i nie usiedzi w miejscu? Cóż.
Ale rzeczywiście nie jest mi przyjemnie, gdy ktoś na mnie patrzy potępiająco. Przygnębia mnie to - ludzie czasami tak łatwo oceniają... :-/ Mam szczęście, że syn jest w sumie czarujący. Bezczelny, łamiący zasady społeczne, ale też wygadany, co wielu ujmuje. Mam nadzieję, że to mu pomoże w życiu. ;-)
Tak się jeszcze wywnętrzę, że jako nauczycielka uwielbiałam właśnie żywych, przebojowych chłopców. Nie bałam się ich (w przeciwieństwie do większości nauczycieli, niestety), wręcz nie wyobrażałam sobie pracy tylko z "grzecznymi" jednostkami. Pycha mnie nieco zgubiła. Twierdziłam wszem i wobec, że chcę mieć takie żywiołowe dziecko. No to mam. 24/7.
Wierzę jednak, że są nauczyciele, których nie interesują papiery, stopnie awansu i tym podobne pierdoły ("kocham" polską edukację za przeszkadzanie nauczycielowi w przygotowaniu się do zajęć :-/ ), ale właśnie dobry kontakt z dzieckiem i chęć przekazania mu tego, czym się pasjonują, o czym nauczają. Tylko jak ich znaleźć?
Pozdrowienia od matki wrażliwego tornada, ale i, a jakże, książkomaniaka. On także tylko wtedy się zatrzymuje. :-}
Ano zniknął. Ktoś mnie wycina?:)
Aneto, nie wiem, dlaczego, ale Twój koment nigdy się tu nie pokazał. Mam go w powiadominiach, zatem cytuję.
OTO, CO NAPISAŁA ANETA:
Zastanawiam się dlaczego mnie nie poraziła świadomość, że będę wychowywała syna (a potem drugiego)? Czy dlatego, że nie miałam zamiaru sprawdzać płci dziecka (a nawet obu) przed porodem i po urodzeniu już było za późno na wątpliwości? Czy dlatego, że pisałam magisterkę o płci psychologicznej i nie brałam pod uwagę posiadania "typowego chłopca"? Czy poczucie, że syn ma ojca, który ma bardzo duży zapał do włączenia się w wychowanie i był kiedyś chłopcem (chociaż w sumie też nie typowym)?
Chyba jednak najbardziej poraziła mnie świadomość, że udało mi się urodzić dziecko, które wygląda na zdrowe i nieważne jakiej jest płci i jakiego jest typu. Bo niestety praca w mojej branży powoduje czasem, że traci się poczucie, że istnieją na świecie zdrowe dzieci.
Człowiek brzmi dumnie.
Zgadzam się, cel jest jeden, aczkolwiek dróg może być wiele. Podkreślę: poradników czytać nie trzeba. To rzecz dla ludzi, którzy mają świadomość problemu i nieświadomość rozwiązania, nie instrukcja obsługi dziecka płci męskiej. Ja z kolei mówię bardziej o oczekiwaniach, którym nie zawsze można sprostać. Także tym wobec siebie samego. Fascynujący w takim kross-płciowym macierzyństwie (że tak dziwnie to ujmę) jest moment, w którym zapatrzony w matkę syn uświadamia sobie, że nigdy nie będzie taki jak ona, jego ideał. Musi odnaleźć sobie nowy wzór, gdzie indziej. Czy go odnajduje? Pytanie do ojców. Mnie w każdym razie fascynuje kryzys męskości "we współczesnym świecie". Nie chciałabym jednak dorzucić do niego swoich trzech groszy (w postaci jednego syna). Jest jeszcze fakt: rodząc syna nie byłam "dziewczynką", nie wiem skąd się to wzięło, byłam młodą kobietą wchodzącą w nowy etap życia, kolejny poziom życiowego wtajemniczenia. Byłam tam sama z dzieckiem, i każda współczesna kobieta jest, mimo wsparcia partnera.
Dziękuję więc za zacytowanie mojego zaginionego wpisu:))
Moi synowie nigdy nie byli tak zapatrzeni we mnie jak w swojego tatę. Może stąd brak kryzysów w tej dziedzinie.
Gdy urodził się młodszy syn - starszy nie przeżył żadnego kryzysu. Pewnego dnia powiedział do ojca, który akurat zabawiał młodszego: oddaj K. JEGO mamie i chodź się ze mną bawić.
Rodząc dziecko w pewnym sensie każda matka jest sama z dzieckiem, ale w tym momencie płeć dziecka raczej nie ma jeszcze znaczenia dla wychowania?
Płeć była dla mnie ważna, bez wartościowania "takiego, czy innego dziecka". Czekanie na konkretnego człowieka umilało mi ciężki okres ciąży. Personifikacja pasożyta. Kim tak naprawdę jest dla mnie ten "pasożyt" zrozumiałam dopiero, gdy się urodził.
Dla nas nie była ważna, dlatego nie chcieliśmy jej sprawdzać przed porodem. A ciąże miałam bardzo przyjemne. Ale rozumiem, że dla większości rodziców płeć dziecka jest ważna, i wiem, że nie dla wartościowania.
BTW, bardzo często polecam rodzicom notowanie informacji o rozwoju dziecka, także po to, żeby móc porównać ten rozwój z ewentualnym kolejnym potomkiem. Nie z powodu możliwości oceny, które lepsze, ale dla uzmysłowienia, że się różnią.
>> Fascynujący w takim kross-płciowym macierzyństwie (że tak dziwnie to ujmę) jest moment, w którym zapatrzony w matkę syn uświadamia sobie, że nigdy nie będzie taki jak ona, jego ideał. Musi odnaleźć sobie nowy wzór, gdzie indziej. Czy go odnajduje? Pytanie do ojców. Mnie w każdym razie fascynuje kryzys męskości "we współczesnym świecie". Nie chciałabym jednak dorzucić do niego swoich trzech groszy (w postaci jednego syna). Jest jeszcze fakt: rodząc syna nie byłam "dziewczynką", nie wiem skąd się to wzięło, byłam młodą kobietą wchodzącą w nowy etap życia, kolejny poziom życiowego wtajemniczenia. Byłam tam sama z dzieckiem, i każda współczesna kobieta jest, mimo wsparcia partnera.<<
Jak ładnie.
Zastanawiam się dlaczego czujemy się (?) - kobiety, matki - odpowiedzialne za odnajdywanie tego nowego wzorca - męskiego.
Ja się czuję.
"Czuję się", bo chcę, żeby był szczęśliwy. Nie męczył się jak zastępy mężczyzn, zamknięty we frustracji, wynikającej z niesprecyzowanych celów i niedopowiedzianych ról. Patrzę na mężczyzn i widzę, że się miotają, patrzę na kobiety, które błagalnie krzyczą: "gdzie ci mężczyźni!?" Sensowny mężczyzna to jak rzadki gatunek rośliny.
Ten tekst po prostu rozłożył mnie na łopatki, jest świetny. Niebanalny, śmieszny, oryginalny i bardzo szczery. Respekt boss :)
Pozdrawiam
Witam i pozdrawiam również!
Dla ciekawych odmiennego podejścia: WALDORFSKIE.
Kupiłam dla matki dwóch chłopców z rodziny. Może ją wspomoże. Dzięki.
Prześlij komentarz