środa, 16 lutego 2011

Szkoła woła

Nie lubię pędzić - "slow everything" to coś o czym marzę, lecz nie jest mi dane. Nie jestem także zwolenniczką przyspieszonej edukacji strukturalno-szkolnej, choć ona będzie dana, czy tego sobie życzę, czy nie. 

Kadr z filmu Matylda reż. Danny de Vito


Po pierwsze nie lubię szkoły, po drugie nie lubię struktur i wkręcania się w nie, po trzecie doświadczenie, poniekąd własne, uczy, że nie w przyspieszeniu droga. Tymczasem moja córka będzie musiała iść do szkoły jako sześciolatka. Gdyby państwo wpadło na ten pomysł kilka lat wcześniej, mój syn poszedłby jeszcze jako pięciolatek. Wiem, że wielu rodziców rozpiera duma, gdy pierwszego września prowadzą dziecie swe "w paszczę lwa". Nie zapominajmy jednak, że to system rekrutacji się zmienił, nie edukacji. Tymczasem wiele dzieci młodszych niż siedmioletnie nie jest psychicznie i fizycznie w stanie sprostać wyzwaniom stawianym przez polską edukację, która mimo szumnych zapowiedzi nie może zrezygnować z kostnego pancerzyka, który przywdziała przez lata. Dziecko, z kolei, mimo że 'świat przyspieszył', cały czas jest właściwie tą samą strukturą duchowo-cielesną - tak jak rodzice, tak jak dziadkowie.  Jego rozwój to etapy, przez które powinno przejść harmonijnie. Jeśli nie przejdzie, wejdzie w świat edukacji tylko głową, 'ciągnąc za sobą pozostałą część' (jak to poetycko ujął Rudolf Steiner w 1919 roku).

Ale ten wpis nie służy upustowi własnej frustracji. Ten wpis ma zachęcić do sięgnięcia po ciekawą książkę, dzięki której można sobie uświadomić, jakie zagrożenia czyhają na sześciolatki w szkole, a co ważniejsze pomóc im się z nimi uporać.

Najwięcej wyzwań stawiają przedmioty ścisłe. Zadziwiająca ilość osób nie lubi, bądż nie rozumie matematyki, nie mówiąc już o fizyce. To jak jazda pociągiem - wysiadło się na chwilę, zagapiło na peronie i pociąg, ziu, uciekł. Dogonić go nie sposób. A co zrobić, gdy nawet na chwilę nie jechało się w nim wygodnie?

Po lekturze książki Dziecięca matematyka. Edukacja matematyczna dzieci Edyty Gruszczyk-Kolczyńskiej i Ewy Zielińskiej przyczyny wydają się wręcz oczywiste. Przede wszystkim widać dobitnie jak zwodnicze jest dorosłe spojrzenie na świat dziecka. "Jakie to łatwe, jak można tego nie rozumieć?!' Tymczasem nie rozumieć można wszystkiego i to bardzo łatwo. Na przykład tego, że 5 słoni równa się 5 jabłek. Niby dlaczego? Na przykład tego, że 5 dużych cukierków i 5 małych to to samo. Równo? Tak samo? Sprawiedliwie? O! Co to, to nie. Logika dziecięca, którą w odpowiednich sytuacjach podziela wielu dorosłych. Nie tego jednak oczekuje się od dzieci w szkole. Dziecko w pierwszej klasie ma ładnie i chyżo połączyć odpowiednie zbiory, zaznaczyć właściwym kolorem, ba!, jeszcze zapisać wszystko w formie równania! No dobrze, zostawmy słonie i cukierki, zaraz wpadamy na kolejną skałę: zadania tekstowe z pozoru przyjazne - o rodzicach, wycieczkach do lasu, zbieraniu grzybów. Dzieci muszą sprostać tym wzywaniom zanim nauczą się dobrze czytać. Problem w tym, że troszcząc się o rozwój sześciolatka, nie sposób przewidzieć, czy zdąży on przejść na poziom rozumowania operacyjnego do września, kiedy będzie musiał uczyć się matematyki na sposób szkolny.

Szkolne nauczanie matematyki wymaga od dzieci rozumowania na odpowiednim poziomie i stosowania logiki, która nazywa się operacyjną. I gdzie indziej: Jest to jeden ze sposobów myślenia, który kształtuje się i dojrzewa zgodnie z rytmem rozwojowym człowieka. Dzieci, które już weszły w ten etap rozwoju potrafią się oderwać od cech jakościowych liczonego przedmiotu. Przełomowy jest tutaj siódmy rok życia. Tymczasem, dzieci idą teraz do szkoły rok wcześniej! Model rozwoju umysłowego opisał Jean Piaget, książka Gruszczyk-Kolczyńskiej oferuje zresztą obfitą bibliografię, którą można podążać w dociekaniach. Ale nie to jest jej najmocniejszą stroną. To, co sprawia, że książka jest przydatna dla każdego rodzica to świetna systematyzacja problemów i natychmiastowy program zaradczy - gotowe propozycje zabaw, bogaty arsenał, z którego można czerpać, dodając wiele od siebie. Edyta Gruszczyk-Kolczyńska sprawdziła swoje teorie w praktyce. Do książki można dokupić zestaw pomocy, wspomnianych w książce. Można je także zrobić sobie w domu.

Wszystko to - rozumowanie, odporność emocjonalna i umiejętności -- można z powodzeniem kształtować, zanim dzieci rozpoczną naukę w szkole. O ile z rozumowaniem i umiejętnościami się zgodzę, o tyle odporność emocjonalna nie wydaje mi się w tak prosty sposób powiązana z domowymi ćwiczeniami, choć podobno domowo konstruowane gry są w stanie przygotować dziecko do stresów, które czekają je w szkole.

Kadr z filmu Matylda reż. Danny de Vito


Lektura tej książki w obliczu obniżenia wieku, od którego obejmuje tzw. obowiązek szkolny w Polsce wydaje się być wręcz obowiązkowa. Tym bardziej, że wiele dzieci może trafić do szkół i nauczycielek, które zamieszkują opowieści ze zgoła innych książek. A tam panuje zasada: IF YOU'RE HAVING FUN, YOU'RE NOT LEARNING.

Dziecięca matematyka.
Książka dla rodziców i nauczycieli
Edyta Gruszczyk-Kolczyńska
Ewa Zielińska
wyd. WSiP 1997
format 17 x 24
stron 184



+ pomoce do zajęć

12 komentarzy:

B.L.O.G. pisze...

Zorroziłam się :)

Pani Zorro pisze...

Super! Witam. :) {Z}

Ewa pisze...

Czytam po raz kolejny ten wpis i coraz bardziej rozumiem, dlaczego dzieci nie rozumieją. Niestety podręczniki nie są dostosowane do wielkiej reformy, która ma zbliżyć nas do Europy, o nauczycielach nie wspominając. "Panie, które zamieszkują opowieści zgoła innych książek" to niestety zbyt częsta rzeczywistość. Patrzę na to wszystko i zastanawiam się, co robi moja sześciolatka w pierwszej klasie. Radzi sobie. Całkiem dobrze. Emocjonalnie zrobiła krok milowy, odkąd po raz pierwszy usiadła w szkolnej ławce i za nic na świecie nie chciałaby wrócić do zerówki. Tylko, że teraz jesteśmy w prowincjonalnej państwowej szkole, w której Dziewczynka miała to wielkie szczęście, że trafiła na wspaniałą nauczycielkę. Która rozumie, znajduje czas i daje go dzieciom. Nie pędzi, nie goni, czeka na kżdego, kto wypada na chwilę z pociągu. Zerówka to był inny świat, inna szkoła, inna rzeczywistość. Droższa, szybsza, bardziej wymagająca, z wynikami. Czy lepsza? Do dzisiaj zadaję sobie to pytanie. Nie wiem. Nasi dziadkowie wprawdzie nie czytali w wieku czterech lat, ale mieli znacznie więcej innych obowiązków. Trudno to porównywać.
O wspomnianej książce słyszałam i myślę, że najwyższy już czas, aby znalazła się na naszej półce. Dziękuję za przypomnienie i powtórzę za Fizią, że również się zorroziłam ;) Fantastyczny blog!

aneta pisze...

To wszystko nie jest takie proste - wprawdzie dzieci mają iść do szkoły wcześniej, ale obecne program został zmieniony - uproszczony, ułatwiony. Program w zerówce przypomina program jaki 2 lata temu przerabiały pięciolatki. Ale wydaje mi się, że gdyby w przedszkolach większą wagę przykładać do edukacji matematycznej, np. realizując program "Dziecięca matematyka", nawet poświęcając naukę angielskiego (którego moim zdaniem można spokojnie, skutecznie nauczyć się później).
BTW, Gruszczyk-Kolczyńska i Zielińska są autorkami programu nauczania przedszkolnego, według którego powstają podręczniki (ulubione "Entliczki-pentliczki") Nowej Ery.

aneta pisze...

Przepraszam, urwałam zdanie:
Ale wydaje mi się, że gdyby w przedszkolach większą wagę przykładać do edukacji matematycznej, np. realizując program "Dziecięca matematyka", nawet poświęcając naukę angielskiego (którego moim zdaniem można spokojnie, skutecznie nauczyć się później) dzieci dużo by na tym zyskały i wiele opornych na nauki ścisłe miałoby łatwiejszy start. Bo teraz, sześciolatki czy siedmiolatki - jaka to różnica, jeśli dziecko ma problemy a szkoła nie wspomaga, albo robi to nieudolnie.

Pani Zorro pisze...

Aneto, jasne, że nie jest proste. :) Program został zmieniony, mentalność nie została (wspominam o tym mimochodem). Sama wiesz, że wielu nauczycielom szkoda czasu zarówno na tych, którzy odstają "do przodu", jak i "do tyłu". Zdaje się, że to wasz przypadek w pewnym sensie. Wszyscy utyskują na poziom wiedzy matematycznej Polaków, a może właśnie początki o tym decydują w pewnym sensie. Oczywiście wychodzi na to, że obowiązek przygotowania dziecka do 'obowiązków szkolnych' spoczywa na rodzicach.
Ewo! Miło Cię słyszeć. Zorroza to jedyna choroba, z której się cieszę. ;-) Masz szczęście, że wejście w szkolnictwo dla Was zaczęło się bezboleśnie i wygląda całkiem optymistycznie. Dla mnie najważniejsze było, żeby szkoła nie zabiła w moim dziecku radości z uczenia się. Mam wirtualny kontakt z rodzicami wielu rówieśników mojego syna (druga klasa) i niestety często wygląda to dosyć słabo.

aneta pisze...

Zorro, właśnie. Zmiana w programie nie ma nic do rzeczy, jeżeli nie zmieni się podejście. A tak niewielu osobom w szkole chce się chcieć. Więc czy do szkoły chodzą siedmiolatki czy sześciolatki - jeden pies. Poza tym w grupie siedmiolatków także są dzieci ze stycznia i z grudnia, a czasem te z grudnia są dojrzalsze niż ze stycznia, więc może potrzebna byłaby "kwalifikacja" do szkoły po prostu, jakieś dobrze zrobione badanie dojrzałości. Czy przypadkiem nie ma czegoś takiego w szkołach steinerowskich? Pamiętam, że najstarszy syn mojej wiedeńskiej przyjaciółki takiego egzaminu jako sześciolatek nie zdał (źle narysował drzewo) i poszedł do szkoły rok później.

Pani Zorro pisze...

Są "egzaminy". Ale w szkołach waldorfskich cały pierwszy rok poświęca się w zasadzie na to, żeby wdrożyć dzieci w obowiązek szkolny. Nawet rozbrykane jednostki z października zachowują w sobie radość uczenia się i chęć chodzenia do szkoły.

mala_forma pisze...

Posłałam pięciolatka do szkolnej zerówki przede wszystkim dlatego, że nie miałam innego wyjścia (chora rekrutacja w moim mieście, podwójny rocznik w szkołach w 2012 roku). Czy będziemy żałować decyzji, dowiemy się najwcześniej po pierwszej klasie. Na razie mam dobre przeczucia (chęć po pierwszym semestrze nadal jest ogromna), ale też wiele obaw. Po doświadczeniach z prywatnym przedszkolem chciałam, aby dziecko weszło w 'system' szkoły publicznej. Wcześniej działanie tego 'systemu' w naszej placówce bardzo dokładnie prześwietliłam. Szkoda, że musieliśmy trafić akurat na okres przejściowy, bo tu dzieciaki chyba stracą najwięcej.

W przedszkolu Młody pracował na scenariuszach 'Dziecięcej matematyki', więc mieliśmy szczęście. Znamy jeszcze "Jak nauczyć dzieci sztuki konstruowania gier" tej samej autorki, też fajne.

Pani Zorro pisze...

Oczywiście dzieci są różne. I o tym autorka wspomnianej książki też pamięta - właściwie od tego wychodzi. Ale we współczesnej szkole zapomina się, że małe dziecko powinno mieć możliwość rozwijania się na wielu frontach. Już samo przystosowanie się do wymagań szkolnych zabiera mu sporo energii, jednocześnie dzieje się tyle innych rzeczy.

MAMATYKA pisze...

Wpadłam tu dziś przypadkiem i zostaję!
Chciałam namówić rodziców: bawcie się w matematykę z dziećmi od najmłodszych lat, liczcie z dziećmi szystko co się rusza (zgodnie ze wskazówkami Pani Gruszczyk - Kolczyńskiej), nie czekajcie aż zrobią to za Was inni. Dziecku w szkole będzie łatwiej. Potem też nie przestawajcie, proszę!

Pani Zorro pisze...

Witaj! Twoje pseudo w oczywisty sposób zasugerowało zainteresowania i nie myliłam się. Świetna robota. Zaglądajcie TAM!