niedziela, 18 września 2011

RAJDEM

Czyli szybko i po łebkach.  Przepraszam.
1.  Przewodnik po Łazienkach - Kto to widział?
Książka powstała na zlecenie Ośrodka Edukacji Muzealnej Muzeum Łazienki Królewskie.
Autorka: Izabela Koczkodaj
Ilustracje:  Agata Dudek i Małgorzata Nowak
Wydawnictwo:  Dwie Siostry



Łazienki to miejsce przechadzek rodzinnych, rejestrowanych zazwyczaj i umieszczanych w albumach.  Kiedyś wspominało się głównie wielkie karpie (ten niedobór jedzenia!), teraz można obgadać wygląd lokalnego szczura i przeanalizować jego zwyczaje kulinarne. Chodziło i chodzi się tam także ''na pawie''.  Tak czy siak, trzeba być szaleńcem, by wybrać się do głównego warszawskiego parku w słoneczny weekend.  Lub być niezmiernie spragnionym bliskości miejskich współziomków.  W każdym wypadku warto przynieść ze sobą własną ławkę, bo tych parkowych nie starcza dla chętnych.  Mimo tych niedogodności aż zachciało mi się tam znowu pójść.  Wystarczyło przejrzeć przygotowany przez Łazienki przewodnik.  Wielki sukces pomysłodawców tej książko-kolorowanki.

2. Albo dalej w Polskę.  Przewodnik Andrzeja Paulukiewicza z ilustracjami Dominika Cymera i Rafała Szczepanika.  Też Dwie Siostry. Kropka pe el  Polska w ich wydaniu jest baśniowa i arcyciekawa.  Propozycje niebanalnych wycieczek, wyłożone przystępnym językiem.  Jedyny minus:  bardzo niewygodny format.  Niby przewodnikowy, czyli długi i chudy, ale za długi i za ciężki.  Mam dosyć duże dłonie, a ledwo go ucapiłam.

3.  Świerszczyk na zielono.
Bardzo mi się podoba to, co się dzieje z Elą Wasiuczyńską malarsko, no i kocham kolor zielony.  Do tego bliskie są mi idee ekologiczne.  My Polacy jesteśmy szczęściarzami! Mamy pismo dla dzieci, które można określić słowem ''piękne'', dodać do tego ''pożyteczne'', a potem napisać ''Świerszczyk''.

4. Z poślizgiem i przypadkiem kupiłam Chestera. Jako zapalona kociara i książkowa wariatka uważam, że jest to pozycja obowiązkowa w bibliotece mnie podobnych.  Niby nic, a cieszy.  Ilustrowana przepychanka pomiędzy autorką (Melanie Watt), jej kotem (Chester) i zepchniętą na margines myszą (dzięki Chesterowi nie zdążyła się przedstawić).  Wydawnictwo m.  Zeszły rok.  A jak jeszcze dodam, że można się z niej przy okazji nauczyć kilka angielskich słówek?

5. Gdy już pójdzie fama, że się zwariowało, że wydaje się ostatni grosz na 3098 książkę (dla dzieci), że w życiu zreorganizowało się priorytety, ludzie zaczynają się pochylać, przyjaciele współczuć.  Zaczynają kupować prezenty.  Książki.  I tak właśnie dostałam prezent od kolegi z pracy.  Prezent z wojaży po Azji, świeżak z japońskiego Muji, po prostu oryginał.  Żeby to jeden. Dwa. Przecież kolega wie, że mam dwójkę dzieci i trzeba zapobiegać rozlewowi krwi.



6. Nie znaczy to wcale, że sama przestałam kupować. Borka, na którą skąpiłam do tej pory zjawiła się nagle z polskiego źródła i dużo taniej.  Klasyk angielski Johna Burninghama.  The Adventures of a Goose with no Feathers.  Po raz pierwszy wydana w 1963 roku.  Piękna.  Jedna z książek, których nie doceni się, do czasu, gdy nie wejdzie ona w skład naszego księgozbioru.  Te ilustracje słabo sprawdzają się na ekranie komputera.

7.  Wilkoniowy rarytas na pograniczu ''obcy'' / ''swój''.  Obcy, bo wydany był tylko po japońsku i angielsku.  Swój, bo Wilkonia, a jak wiadomo Wilkoń jest nasz.  Little Tom and the Big Cats.  Podobno autor najchętniej wykorzystuje tę właśnie książkę podczas warsztatów z dziećmi.

No dobrze. Siódemka to podobno szczęśliwa liczba.
Tego się trzymajmy do następnego razu!

3 komentarze:

Maki w Giverny pisze...

Rajdem, ale ile treści! Wilkonia zazdroszczę, Borki zresztą też!
pozdrawiam
m.

bloggerka: niespa pisze...

Zorro, nie nadążam ;-DDD Wszystkie piękne!

Pani Zorro pisze...

Szybko, szybko i lecimy dalej! ;-)