niedziela, 4 listopada 2012

O KURZE, KTÓRA OPUŚCIŁA...

Muszę się przyznać, że miałam z tą książką pewien problem.  Z jednej strony frapująca sama w sobie, koreańska opowieść o zwierzęciu, które dąży do wolności - spełnienia marzeń.  Z drugiej strony to zwierzę to kura, z którą wiąże się w naszej kulturze dalekie od literackich oczekiwania kulinarne.  Z trzeciej strony język - Koreańczycy podobno pragną jak najwierniej oddać istotę swojej kultury, myślenie zakotwiczone w języku.  Podobno wpływają na tłumaczenia, a wpływy te przekładają się na odbiór tekstów.   Zatem jest to opowieść o kurze koreańskiej, nie polskiej.  O kurze, która opuściła podwórze.   Napisała ją Hwang Sun-mi (1963), a Kim Hwang-young (1959) zilustrował.

Pierwsze dwa rozdziały nie pozwoliły mi poczynić podstawowych założeń, z kurzego strumienia świadomości wysnuć zbyt  wielu stałych wniosków.  Mgliste miałam do niedawna pojęcie o drobiu, a początkowo nie do końca zrozumiała struktura opowiadania nie ułatwiała mi zadania.  Jak mówi w posłowiu krytyk literatury dziecięcej, Kim Seo-jeong (takie posłowia są wpisane w tradycję współczesnych koreańskich książek dla dzieci), kury wstępnie można bowiem podzielić na trzy kategorie:  a) kury uwięzione w drucianej klatce, jedzące do syta, znoszące jajka, których nie mogą nawet wysiedzieć (żyjące bezrefleksyjnie), b) kura, która wiedzie szczęśliwy żywot na podwórzu z kogutem i pisklętami (i bardzo martwi się tym, by nikt nie zburzył tej sielanki), c) kura, mająca silne pragnienie wysiedzenia jaja (z którego wykluje się pisklak).   Właściwie nie pomogłoby mi nawet, gdybym drzewiej spędzała wakacje na wsi.  Bohaterkami są nie tyle kury, co kury kategoryzowane wg kilku schematów, w tym gatunkowo-epistemologicznych. "Kury myślące", "kury refleksyjne" (oraz ich przeciwieństwa "kury bezrefleksyjne"), "kury należące do gatunku koreańskich tradycyjnych kur ozdobnych", jest "phyegye", "bezużyteczna kura", która nie znosi jaj i nie nadaje się na mięso.  Są także przeróżnej maści kaczki oraz "kaczor, należący do gatunku kaczek krzyżówek" oraz jego syn, Zielonogłowy.  No i jest Ipsak. Prawie "ipsagwi", prawie "liść".  Liść jest matką kwiatu.  Oddycha, trwa w deszczu i na wietrze, chroni przed promieniami słonecznymi [...]

Im bardziej Ipsak się emocjonowała, tym mocniej popadała w świat fantazji.

Bohaterska "kura fantastka", niespiesznie snująca, myśli odważnie formułująca, swoje marzenia werbalizująca, o lepszym życiu marząca. Porywają się z motyką na słońce.



Podobno powieść zrodziła się w głowie autorki na fali przemyśleń wywołanych chorobą i późniejszą śmiercią jej ojca.  Zwróciła się wtedy ku rozważaniom o życiu i śmierci.  Historia Ipsak, której zamarzyło się wyjście do świata, wolność i macierzyństwo, do którego nie doszłoby na fermie to cykl wydarzeń, w których bohater jest w pewnym sensie tylko katalizatorem.  Choć początkowo postępuje wbrew naturze (jednak "domesticus"), sprawia by dokonały się prawa natury.  Wychowuje dziecko (ale nie swoje), godzi się z odrzuceniem (poświęcenie), cierpi (bo jest w tym cel), oddaje swoje życie (bo ktoś go potrzebuje).  Ginąc, nie ginie.  Wpisuje się w koło przemian.

Ten wschodni optymizm nie jest w naszej kulturze oczywisty.  Choć cenimy wolność jednostki, ekscentryczne marzenia, które trzeba przypłacić życiem, nie będą pożądanymi wzorcami do naśladowania.  Z tej perspektywy zrealizowane marzenie fermowej kury zbytkiem jest jedynie.  Trzeba znać swoje miejsce.  Trudno także docenić bohaterstwo wzgardzonego obiektu, jednej z najbardziej pomiatanych istot naszej wysublimowanej cywilizacji zachodniej.

Trudne są także ilustracje Kim Hwang-younga.  Z jednej strony nawiązujące do tradycyjnego malastwa koreańskiego, z drugiej epatujące niepokojem rodem z obrazów Muncha.  Łatwiej byłoby nam kibicować komuś ładnemu, nie oskubanej kurze, budzącej obrzydzenie, choć o dziwo dzieci nie mają z tym większego problemu.

I tak jak Ipsak zastanawia się i decyduje, jak chciałaby żyć jako kura, tak waszym zadaniem jest zastanowić się, kim jesteście i jak powinniście żyć jako ludzie. [wspomniane wcześniej posłowie Kim Seo-jeong]




Książka stała się w Korei przebojem - sprzedała się w milionowym nakładzie. Od razu powstał też film (i wersja obrazkowa książki), który można było na początku tego miesiąca obejrzeć w ramach 1. Festiwalu Filmów Koreańskich.  Choć pozornie zupełnie odmienny estetycznie od wersji u nas wydanej, o dziwo zachowuje dość wiernie klimat i przesłanie oryginału. Na plan pierwszy wysuwa się jednak macierzyństwo, relacja pomiędzy matką i synem, która kulminację swoją osiąga w wyciskającej łzy z oczu scenie pożegnania.  Tego w surowszej jednak książce nie ma.  Nie ma także elementów anegdotycznych, żartu oraz koloru, który stwarza pozory "bezpiecznego świata" (wierzymy w tę moc wielobarwności).  Tymczasem Koreańczycy pokazują, że i tu nie da się schronić przed nieuchronnym.  Kupuję zatem ten świat, mimo że nosi piętno amerykanizacji, dość dosłownie odwołując się estetycznie i treściowo do pewnych wzorców (chociażby wprowadzenie rozładowującego napięcie bohatera, wydry, bliskiego krewnego obcego świstaka z disney'owskiego "Kubusia Puchatka").  Koreańczycy zachowują jednak coś, czego Amerykanie już nie potrafią, mianowicie wiarę w najprostsze środki, w siłę prostych uczuć.  Nie wierzą w to już także i dystrybutorzy, zatem filmu o przygodach kury zapewne nie obejrzycie w polskich kinach.





Właściwie książkę tę należałoby czytać w parze ze studium Tristrama Stuarta Bezkrwawa rewolucja. Historia wegetarianizmu, w którym autor śledzi przemianę stosunku człowieka do zwierząt od 1600 roku do współczesności, rozwój idei, która usunęła nas z centrum wszechświata.  Pouczające to lektury dla obu stron, jedzących mięso, bądź też nie.


O kurze, która opuściła podwórze
Hwang Sun-mi
il. Kim Hwan-young
tłum. Edyta Matejko-Paszkowska i Choi Sung Eun
wyd. Kwiaty Orientu 2012
okładka miękka

format  14,5 x 22, 5 cm

Bezkrwawa rewolucja. Historia wegetarianizmu
Tristram Stuart
tłum. Jarosław Mikos
wyd. WAB 2011
okładka twarda
format 14, 5 x 21 cm










Wydawnictwom dziękuję za udostępnienie egzemplarzy.

2 komentarze:

aneta pisze...

Słuchałam wczoraj w Klubie Ludzi Ciekawych Wszystkiego programu o myślistwie. Zadzwoniła babka z pretensjami co to w ogóle za głupoty zastanawiać się nad bólem zwierząt (bo według niej cierpienie zwierząt nie dotyczy), gdy giną nienarodzone dzieci (tu nie chcę się wdawać w dyskusję na temat aborcji). Według tej pani Wiadomo, że zwierzę jest tylko elementem ewolucji. Jak widać gdzieniegdzie nie dotarły idee usuwające nas z centrum wszechświata.
http://www.polskieradio.pl/8/405/Artykul/716387,Nawrocony-mysliwy

Pani Zorro pisze...

Mnie w dzieciństwie ból bohatera zwierzęcego dotykał nawet bardziej niż ludzkiego. Wiedziałam już wtedy, że jest to swego rodzaju "bohater bezsilny", zdany na łaskę ludzi, ktoś z wiecznego marginesu. Sympatyzowałam więc z nim jeszcze bardziej.

PS. W latach 60. byli tacy, co uważali, że nowonarodki nie widzą i nie czują bólu.