Ilustratorka i architektka urodzona w 1949 roku w Warszawie. Absolwentka warszawskiej ASP (1967-1974 Projektowanie Wnętrz). Autorka ilustracji do ponad 30 książek i podręczników, wydawanych w kraju i za granicą. Artystka o wyjątkowo różnorodnym stylu. Jedna z osób, które przyczyniły się do tego, jak wygląda dzisiejsza literatura dla dzieci. W Korei mówią na nią tak: 크리스티나 립카.
'Mała syrena' H. Ch. Andersen il. Krystyna Lipka-Sztarbałło zdjęcia z wystawy w ursynowskim Domu Kultury |
Debiut: Grzyby. Książeczka obrazkowa dla dzieci w wieku przedszkolnym Jan Brzechwa; WOSI Wspólna Sprawa, 1989 (nakład 100 000 + 100 egz.)
Najciekawsze książki:
Przygody Sindbada Żeglarza Bolesław Leśmian (Prószyński, 1998)
Mała syrena H. Ch. Andersen (Prószyński, 1999)
Sen, który odszedł Anna Onichimowska (Ezop, 2001)
Balloon Sailors Diane Swanson (Annick Press, 2003)
Moje - nie moje Liliana Bardijewska (Ezop, 2003)
Nie wiem kto Danuty Wawiłow (GWP, 2004)
Żółta zasypianka Anna Onichimowska (Fro9, 2005)
Ale ja tak chcę! Beata Ostrowicka (Literatura, 2006)
Nic Maria Marjańska-Czernik (Stentor, 2008)
Mały wiking (꼬마 바이킹) Lee Hyo Jin (Yeowon, 2008)
Dokąd iść? Mapy mówią do nas Heekyoung Kim (Entliczek, 2012)
Dziś dawno obiecany (przeze mnie sobie to już chyba rok będzie) wywiad.
* * *
- Pierwsze wspomnienie obrazowe?
Cienie na ścianach, światło przebijające się przez liście. Wspomnienia z poziomu. Dużo chorowałam...
- A pamiętasz swoje pierwsze lektury?
Moje pierwsze doznania: biblioteczka starszej siostry, była na ten czas już moją własnością. Spora różnica wieku (12 lat) powodowała, że rozdzielność naszych terytoriów była oczywista. Starsza siostra mogła mi co najwyżej poczytać – z dużą niechęcią. Ale chorowałam, więc czytano mi sporo, prócz lektur dziecięcych także Prusa, Sienkiewicza, Kraszewskiego i Maya - te książki były już bez ilustracji lub z nielicznymi. Stąd zapewne mój szczególny szacunek do tych bogato ilustrowanych. W każdym razie, należę do pokolenia, które identyfikuje się poprzez tytuły lektur. Ogromne nakłady Naszej Księgarni spowodowały, że nasze wspomnienia pokoleniowe są wspólne: Baśnie H. Ch. Andersena, Księga Papugi (zbiór baśni perskich), Lokomotywa J. Tuwima, wszystkie z ilustracjami J. M. Szancera. Lubiłam magię książek popularnonaukowych i wszelkiego typu encyklopedii. Zresztą na urok takich książek jestem mało odporna i dzisiaj. W latach 80. ukazała się książka Władysława Kopalińskiego Opowieści o rzeczach powszednich z ilustracjami Katarzyny Czerner-Wieczorek, do której powracam najczęściej.
- Co cię ukształtowało?
Przekonanie, że najlepsza zabawa jest za rogiem, tylko trzeba tam dojść. A plastycznie: forma. Zwiewność Szancera przegrywała z dopowiedzeniami Majchrzaków, a później plakat, plakat, plakat... Nie miałam zadatków na malarza. Za kolorem tęskniłam, ale nigdy nie udało mi się z nim zaszaleć. W książkach jest dla mnie sojusznikiem kontraktowym. Najchętniej wciągam go w zadania narracyjne (nawet, jeśli nie jest czerwienią). Przy komponowaniu książki dialog z potencjalnym czytelnikiem jest dla mnie najważniejszy. Jemu podporządkowuję koncepcję i interpretację. Stąd może zauroczenie plakatem. W latach 70 plakat jako obszar spekulacji, gdzie każdy z użytych środków miał być podporządkowany przekazowi zachwycał mnie siłą wyrazu, umiejętnością przekonywania no i nieustająco wyciągniętą ręką do widza. W tej grze można było poczuć się partnerem.
"Grzyby" Jan Brzechwa il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Zaczęłaś od architektury wnętrz - 1974 rok - dyplom z wyróżnieniem, co to było?
Ściana uczuć – moje sprzeniewierzenie się idei funkcji w wydaniu akademickim. Praca teoretyczna jakim był mój dyplom stanowiła dla komisji egzaminacyjnej proceduralny kłopot. Na szczęście profesorowie jak zwykle objawili macierzyńskie uczucia, przy ocenie mówili o problemach i rozwiązaniach typu kwadratura koła. Z mojej strony była to demonstracja koziej przekory. Zamiast projektu produktu, co stanowiło obligatoryjną formę aplikacji magisterskiej, teoretyczne dywagacje. Przedstawiłam dokumentację i analizę funkcyjną wielu miejsc pracy (prywatnych i instytucjonalnych). Przykłady ilustrowały intensywne starania użytkowników o nadanie miejscu indywidualnego charakteru. Zaprzeczało to tezie, że dobrze rozwiązana funkcja broni się sama. Indywidualna walka użytkownika z unifikacją, powodowała ograniczenie komfortu fizycznego, ale podnosiła komfort psychiczny. Wydało mi się to ważne.
Taka myśl korciła mnie równolegle z innymi pomysłami. W czasach studenckich wszyscy entuzjazmowaliśmy się książką dziecięcą. Po zgrzebnych latach drugiej połowy lat 60. wybuchło nowe. Warsztatowo zdezaktualizował się informel, a w jego miejsce nastał kolorowy zawrót głowy pop-artu. Płaski kolor, śmiałe zestawienia barw, mocna, wibrująca kreska dominowały w plakacie, periodykach i książkach dla dzieci. Zachwyt żywiołowością takich rozwiązań był powszechny. Ze stylistyką pop-artu flirtowała większość ilustratorów - nawet guru taszyzmu w książce dziecięcej, Józef Wilkoń. Tak więc książka dziecięca w tamtym czasie była nośnikiem nowego – i wszyscy entuzjaści estetyki kultowego filmu animowanego Żółtej łodzi podwodnej The Beatles, w tym i ja, radośnie kolekcjonowali publikacje NK, KAW innych wydawnictw. Chciałam studiować i architekturę wnętrz, i grafikę użytkową równolegle. Mimo zgody prof. Józefa Mroszczaka, moja prośba została przez dziekanat odrzucona. Otarłam łzy, w architekturze też było ciekawie. Konkursy realizowane ze studentami architektury z Politechniki Warszawskiej, później wspólne opracowania dla budującego się Ursynowa, stanowiły fascynującą rekompensatę. Działo się. Dla mnie architektura wnętrz nie była pomyłką. Mentalnie dalej pozostaje bardziej architektem niż ilustratorem. Architektura Wnętrz podobnie jak Formy Przemysłowe – to kierunki z zakresu sztuk użytkowych. Tu liczy się zdolność do analizy i syntezy, empatia, wyobraźnia przesuwająca granice przyzwyczajeń. Projekt, o ile jest realizowany, oceniają nie tyle elity, co tłumy. Praktyka wydaje cenzurkę. Indywidualność artysty nie zajmuje czołowego miejsca na liście priorytetów którym podlega praca projektanta. Ważniejszy jest odbiorca.
"Ale ja tak chcę!" Beata Ostrowicka il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Czy czułaś potrzebę posiadania mistrza? Spotkałeś takowego na swojej drodze zawodowej? Czy w ogóle trzeba mieć mistrzów?
Mistrzów na swej drodze spotykałam nieustanie. Ciągle chodziłam w stanie totalnego zauroczenia. Te zauroczenia częściej dotyczyły malarzy i twórców plakatu. Oczywiście ilustratorzy i ich książki zachwycały mnie też - jak dziecko. Zachwycały mnie zwłaszcza książki wydawane za granicą. Fascynował mnie fakt, że narracja plastyczna w nich była oczywistym elementem budującym książkę. Moje zagraniczne wycieczki zaczynały i kończyły się w księgarniach. Szukałam też bibliotek, gdzie wreszcie do ręki mogłam wziąć opracowania niejednego medalowego mistrza. No i muzea książki dziecięcej. W latach 90. takie placówki miało wiele miast europejskich. Teraz cyfryzacja dała nam nowe możliwości poznania, ale dalej chcemy książkę dotykać, widzieć papier, na którym została wydrukowana, zetknąć się z jej ciężarem, rozmiarem. Te cechy również współtworzą przekaz. Pytasz, czy żałowałam kiedyś, że nie spędzałam 4 lat w pracowni prof. Józefa Mroszczaka, czy prof. Janusza Stannego – tak, żałuje ogromnie. Ale moja inna droga dała mi inne obszary swobody i inny punkt widzenia. To też sobie cenię.
Moje zainteresowania tym tematem tak naprawdę ukonkretniły się wraz z urodzeniem syna, Kuby. Jako ilustratorka zaistniałam dopiero w 1989 roku wraz z główną nagrodą poznańskiego Biennale Twórczości dla Dzieci. To było opracowanie Pinokia. Na chwilę przed skończeniem 40 lat. Projekt nie został zrealizowany. W ilustracjach zaproponowałam notatnik malarski przymierzając się jednocześnie do narracji komiksowej. Coś takiego: ni pies, ni wydra. Na dodatek chciałam, aby fragment ilustracji sumarycznej stanowił winietę rozdziału. Rozdział miał się rozwijać jak zrolowany obraz. Mimo, że Pinokio z moimi propozycjami nie ujrzał światła dziennego, zleceń było w bród. Niestety, te lata nie dały mi satysfakcji. Czytelnikom myślę również. Ilustracje do antologii, opracowania zbiorowe ograniczały apetyt. Tu bardziej był potrzebny określony obrazek, niż spektakularne rozwiązania, podtrzymujące dialog miedzy autorem, artystą, a czytelnikiem. Dopiero po paru latach przytrafiły mi się zlecenia większe.
"Pinokio" (okładka) Carlo Collodi il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Mam wrażenie, że cały czas odnosisz się do siebie-ilustratorki z rezerwą?
Po roku 1974, jeszcze przez długi czas, bawiłam się architekturą, trochę wystawiennictwem, teatrem, modą. Książka przyszła najpóźniej – pod koniec lat 80 jako wynik mojej włóczęgi zawodowej. To prawda, odnoszę się do swojej działalności ilustratorskiej z rezerwą i przy tym pozostanę. Gdybym była wydawcą, niechętnie podejmowałabym współpracę z ilustratorem o niedookreślonej osobowości artystycznej. Żywię przekonanie, że twórca winien wnieść w świat dziecka indywidualność rozpoznawalną na pierwszy rzut oka. To dla młodego czytelnika klucz do rozszyfrowywania rzeczywistości i gwarancja miejsca dla siebie samego. Moje anorektyczne ego, okolicznościowa sprawność warsztatowa i łatwość popadania w stan oczarowania (a to urodą źródeł, a to nowościami technicznymi, a to kolejnymi narzędziami) spowodowały, że moje realizacje często bardzo się miedzy sobą różniły. Nie budziło to we mnie szczególnego niepokoju, ponieważ hierarchia wartości stawiająca książkę na piedestale pozwalała dyplomowanemu architektowi i ilustratorowi amatorowi w jednej osobie, na budowanie każdego zadania od zera. Dopiero na etapie książek non-fiction, które łatwiej znoszą eklektyzm poczułam wiatr w żaglach. Komplementy, które usłyszałam chociażby przy okazji Dokąd iść pozwoliły mi w tym amalgamacie sprawności dostrzec nietypowe zaplecze.
"Bajka o piosence i nutkach" Lidia Bajkowska il. Krystyna Lipka-Sztarbałło (PWN 1995) |
- A którą ze swoich książek lubisz najbardziej?
Wiele z nich dało mi przeżycia, które już w innych się nie powtórzyły. Za to je lubię. Ale też ciągle się jeszcze z nimi o coś kłócę. Myślami często powracam do Nie wiem kto Danuty Wawiłow. Teraz czule patrzę na Dokąd iść? Mapy mówią do nas Heekyoung Kim, bo ciekawa jestem jak zostanie przyjęta.
"Nie wiem kto" Danuta Wawiłow il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Nie wiem kto Danuty Wawiłow będzie dla mnie zawsze książką symboliczną. To była pierwsza i długo jedyna rzecz warta uwagi w czasach posuchy, czyli na początku dwudziestego pierwszego wieku. Moja bezdzietna przyjaciółka skwitowała: - To nie dla dzieci. Był 2004 rok. Wtedy się zbuntowałam.
No tak: abstrakcyjny bohater w wierszu jednej z najznakomitszych poetek piszących dla dzieci, to nic dziwnego, ale ilustracja podejmująca pałeczkę to karygodne nieporozumienie. Ta nieadekwatność w oswojeniu słowa i obrazu musi dziwić. Skąd to się bierze? Czy decydują zaszłości (?): tradycje literackie, sprzeciw wobec propagandy politycznej, a może odwrotnie strach cenzury przed wielowymiarowością obrazu i w związku z tym spychanie ilustratora do roli rzemieślnika-dekoratora – to pytania czekające na odpowiedź. Stanowią jedno z ważniejszych zagadnień, niestety notorycznie zarzucane zarówno przez fachowców i amatorów. Dziecko z partnerem jakim jest dorosły może wiele. Może zaskakująco wiele. Wydaje mi się, że dziecku obca jest rutyna, dopóki dorośli do niej go nie przyuczą. A i później niekonwencjonalność myślenia dziecka bywa dla dorosłych nie do zniesienia. To dorośli, aby oswajać świat potrzebują konwencji. Dzieci potrzebują przyjaźni.
"Nie wiem kto" Danuta Wawiłow il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
Nie wiem kto jest dla mnie bardzo ważną książką. Prawie tak ważna jak Dokąd iść? Mapy mówią do nas. O opracowanie tego wiersza poprosiła mnie Małgorzata Domańska, na ten czas redaktor Gdańskiego Wydawnictwa Psychologicznego. Zaakceptowała interpretacje wiersza, kompozycję książki i dezynwolturę wobec estetyki opracowań tak zwanych "bliskich dziecku". Jak się później okazało jej decyzję dyrektor naczelna oceniła jako działającą na niekorzyść wydawnictwa. Opracowanie miało iść na przemiał, nie wychodząc na rynek. Na szczęście do tego nie doszło. To jedna z najbardziej uniwersalnych książeczek jakie mi przyszło zrealizować. Najmłodszym entuzjastą okazał się pewien dwulatek, który przy kwestii … na nogi włożył nie wiem co, odpowiadał: - A ja wiem, a ja wiem: kapcie. Najbardziej zaskakującą grupą zakolczykowani gimnazjaliści, którzy po godzinie rysowania pytali: – A jak pani to rozwiązała? A najmilszym zaskoczeniem, że mimo upływu tylu lat (i po wyczerpaniu nakładu) stanowi przedmiot analizy na wykładach UW. Książka wiele zawdzięcza Joasi Gwis, która wprowadzała do ilustracji tekst. Absolutne porozumienie co do idei (że cichym bohaterem utworu jest słowo / książka, stanowiąc obszar wolności, o którym mówi poetka) spowodowało, że skład tekstu wyszedł poza schemat zdobniczy. Stworzył z ilustracją nierozerwalną tkankę komunikatu. Książka wzbudziła wątpliwości nie tylko u macierzystego wydawcy. Wywołała potężną polaryzacje stanowisk również wśród jurorów konkursu PTWK. Teraz, po tylu latach, trudno sobie to wyobrazić.
"Nie wiem kto" Danuta Wawiłow il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Czym dla Ciebie jest książka ilustrowana?
Sposobem opowiadania. Ale także czytania. Obraz i litera, która jest jego zredukowanym odpowiednikiem, mają wywoływać skojarzenia. Kiedy narracja bazuje na obrazie, oprócz znaczeń i relacji między ilustracjami, trzeba znaleźć słowa, by wszystko nazwać. To dla dziecka nie lada wyzwanie. Artysta ma sprawić, aby chciało je podjąć.
- Jak skonstruować dobrą książkę obrazkową? Masz swoje na nią pomysły?
Na tym terenie jestem tylko amatorem. Działam intuicyjnie. Kiedy próbuje stworzyć książkę autorską - od specjalistki Jiwone Lee otrzymuje ostrzeżenie – za dużo tekstu! A więc mogę tylko powiedzieć o czym marzę: o formie otwartej będącej zaproszeniem, któremu się trudno oprzeć, o wypowiedzi, w której czytamy zarówno tekst jak i obraz, o tekście, który na każdej stronie nie ma więcej niż 6 linijek, a mówi tyle co cały rozdział, o ilustracjach, które za każdym odwróceniem strony zaskakują, o tematach, których nikt jeszcze nie omawiał w taki sposób, o książce, która rosłaby razem z dzieckiem, o tym, żeby książka wywoływała potrzebę dzielenia się emocjami i szukania wiedzy z przyjemnością, o książkach, przy których w czasie wspólnego czytania dorosły i dziecko stają się partnerami.
'Mały Wiking' Lee Hyo Jin il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Jak pracujesz?
Jestem stylistycznym włóczykijem, ale ołówek zderzony z innymi szarościami zawsze cieszy mnie od nowa. Sympatie estetyczne powodują, że trudno się od siebie oderwać. To ograniczenie może być zbawienne, ale częściej przeszkadza osiągnąć satysfakcjonujące rozwiązanie. Nad książką pracuję długo. Trzymając tekst, muszę odpowiedzieć na kilka pytań: czy chce opowiedzieć dziecku tę historię, a jeżeli tak, to dlaczego? Potem szkice, szkice, szkice... Nigdy bym z tej fazy nie wychodziła, gdyby nie zobowiązania wobec wydawcy. Wraz z zaawansowaniem pracy, narasta poczucie porażki. Trzeba z nim walczyć na równi z uciekającym czasem. Zaakceptowanych kompromisów nigdy nie można być pewnym. Kończąc mam poczucie, że chciałabym zacząć od nowa.
- Jesteś osobą niewiarygodnie wszechstronną, czy jest jakaś wspólna cecha, która łączy wszystkie prace Krystyny Lipki-Sztarbałło?
Niewiarygodną? Wszędzie jestem na zasadach amatora – w każdym tego słowa znaczeniu. A moje wypady w teorię to tylko prowokacja. Staram się przede wszystkim odpowiedzieć na zadania w polu widzenia. Hasło patrzę, wiec widzę w odniesieniu do lektur dla dziecka ciągle czeka na konsolidację specjalistów z różnych dziedzin. Na pytanie: Co nowego wnosi dana lektura w świat dziecka? odpowiadać powinien nie tylko historyk sztuki, krytyk literacki, ale również psycholog, dydaktyk, badacz kultury, no i praktycy: pedagog czy bibliotekarz. Złożonej ocenie powinna być poddana każda książka dla dziecka. Wierzę głęboko w celowość takich działań. Dlatego jak umiem, upominam się o miejsce dla problemu informacji o książce dziecięcej i w teorii, i w praktyce. Lektura dla dzieci jako atrybut przestrzeni miedzy dzieckiem, a dorosłym jest niedoceniana. Brakuje profesjonalnej krytyki nowości rynkowych, informacji o nagrodach wraz z omówieniem uzasadnienia itd. W oficjalnym obiegu informacji kulturalnych nie dba się o świadomego odbiorcę ani na poziomie rodzica, ani dziecka. Na szczęście wiele dobrego dzieję się w internecie. Niestety wiedza o takiej możliwości nie jest powszechnie wykorzystywana. Ogromna ilość książek dla dzieci powoduje, że jesteśmy zdani na przypadek. Biorąc pod uwagę jak mało czasu możemy spędzać z dzieckiem na przypadek stać nas najmniej. Książka też nie jest tania. Niewłaściwe wybory są bolesne. W swoim czasie apelowałam poprzez list otwarty o stworzenie pogotowia książkowego – swoistego katalogu problemowego. Problem zazwyczaj powstaje nagle i możliwość znalezienia książki (jeżeli tu szukamy pomocy) bardzo pilna. Problemów, gdzie książka może pomóc jest znacznie więcej niż przewiduje zestaw tak zwanych trudnych tematów: przyjaciel z podwórka, mycie głowy, granice moje-twoje, odpowiedzialność na poszczególnych etapach samodzielności, itd. Książki są, ale jak ich odszukać. Trzeba znaleźć nie tylko te, które podejmują dany problem, ale też wybrać tę która odpowiada wiekowi dziecka. Jeżeli książka ma być dalej ważnym elementem naszego życia, to w informacji o niej muszą nastać nowe standardy. Książka nie jest już obiektem kolekcjonerskim, tylko narzędziem. Etyka w szkole i przedszkolu, programy autorskie nauczycieli – to przykłady gdzie dobór książek powinien odgrywać kluczową rolę. Nie boje się, że książka dla dzieci zniknie przegrywając z innymi mediami, boję się że zostanie wyeliminowana.
Co czuję? Zaskoczenie! To początki mojej pracy ilustratorskiej. Przygody Sindbada Żeglarza Bolesława Leśmiana jest pierwszą książką, w której pozwolono mi być interpretatorem. Wydawca pragnął mieć coś niedrogiego, w formacie a5. Moja propozycja, aby była to książka czarno-biała, sprzyjała założeniom. Dlaczego czarno-biała? Chciałam odczarować jej konwencjonalną bajkowość, przeszeregować, wyjmując z zestawu lektur dzieci młodszych. Praca nad niezwykłą opowieścią o dojrzewaniu emocjonalnym korespondowała z moimi doświadczeniami rodzinnymi. Byliśmy świeżo po wypierzaniu się naszej latorośli... Przyjęte przez wydawcę założenia dały szanse na umieszczenie w książce dużej ilości ilustracji , a to pozwoliło na zrytmizowanie całej opowieści. Zgodnie z kompozycją literacką mogłam zwrócić uwagę na powtarzalność pewnych sytuacji. Powtarzalność jako element muzyczny czy typograficzny stanowi o strukturze utworu, jako element ilustratorski nie będący ozdobnikiem staje się formą dialogu z czytelnikiem. Mam sentyment do tej pracy - dała mi poczucie współtworzenia wypowiedzi.
A warsztatowo? Dalej ulegam fascynacjom u źródeł. Podróże po historii czy kulturach narodowych to wielka przygoda. Moja interpretacja plastyczna? No cóż dzisiaj być może próbowałabym przekazać to inaczej. Patrząc na ilustracje do Sindbada widzę w niektórych miejscach już dawno pożegnane sympatie do Aubrey’a Beardsley, tak modnego w późnych latach 70. No i kreska też jakby z estetyki lat 70. - tępa, określająca plamę waloru czy koloru (narzędzie kreślarskie). Charakterystyczna dla komiksu z tamtych lat, mimo nienajlepszej jakości papieru i druku, stanowiła gwarancje czytelnego rysunku. Niestety i wtedy, i teraz jest dla mnie porażką, przypomina o polu nieprzepracowanym. Mój bagaż z lat 70. nieustanie daje znać o sobie. Skłonność do budowania przekazów metaforycznych, czerpanie z realizmu, kompozycje przyciasne angażujące całą przestrzeń jakby w kadrze zoomu krótkowidza, to reminiscencje często powracające bez mojej woli... Natomiast dalej jestem zafascynowana szarością – jej utajonym niekrzykliwym bogactwem wynikającym z narzędzi: pędzel kontra ołówek czy piórko, plama kontra linia, czerń farby zderzona z czernią tuszu, skala otwarć na biel, gra pozytyw/negatyw. To skrajne rozwiązania które zapalają i gaszą światło – odbite…
"Przygody Sindbada Żeglarza" Bolesław Leśmian il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
A warsztatowo? Dalej ulegam fascynacjom u źródeł. Podróże po historii czy kulturach narodowych to wielka przygoda. Moja interpretacja plastyczna? No cóż dzisiaj być może próbowałabym przekazać to inaczej. Patrząc na ilustracje do Sindbada widzę w niektórych miejscach już dawno pożegnane sympatie do Aubrey’a Beardsley, tak modnego w późnych latach 70. No i kreska też jakby z estetyki lat 70. - tępa, określająca plamę waloru czy koloru (narzędzie kreślarskie). Charakterystyczna dla komiksu z tamtych lat, mimo nienajlepszej jakości papieru i druku, stanowiła gwarancje czytelnego rysunku. Niestety i wtedy, i teraz jest dla mnie porażką, przypomina o polu nieprzepracowanym. Mój bagaż z lat 70. nieustanie daje znać o sobie. Skłonność do budowania przekazów metaforycznych, czerpanie z realizmu, kompozycje przyciasne angażujące całą przestrzeń jakby w kadrze zoomu krótkowidza, to reminiscencje często powracające bez mojej woli... Natomiast dalej jestem zafascynowana szarością – jej utajonym niekrzykliwym bogactwem wynikającym z narzędzi: pędzel kontra ołówek czy piórko, plama kontra linia, czerń farby zderzona z czernią tuszu, skala otwarć na biel, gra pozytyw/negatyw. To skrajne rozwiązania które zapalają i gaszą światło – odbite…
- Twoja listopadowa premiera, niesamowicie nośna książka Dokąd iść? Mapy mówią do nas powstała do tekstu Heekyoung Kim. O czym starałyście się w niej opowiedzieć i czy każda z was o tym samym?
Do jakiego stopnia moje propozycje pokrywają się z wyobrażeniami i intencjami Heekyoung Kim, pewnie nigdy się nie dowiem. Mam nadzieję że literacki duch książki, która erudycyjnie ukazuje drogi i bezdroża myśli, a czasem zaklęć towarzyszących nam w poznawaniu świata, skutecznie zachęca do samodzielnych wycieczek ku źródłom. Równolegle opracowanie na różne sposoby uczy umiejętności patrzenia ze zrozumieniem. Bo obraz trzeba umieć czytać. Nie sposób tutaj wyliczyć wszystkie tematy jakie mogą być wywołane dzięki tej książce: historyczne, geograficzne, filozoficzne, humanitarne… Dla wydawcy ważne było, aby książka stanowiła formę otwartą, którą dopowiada ostatecznie czytelnik. W książce obrazkowej autor tekstu i formy plastycznej współtworzą na równych prawach. Interpretacja jest nie tylko przywilejem, ale i obowiązkiem ilustratora. Nawet przy książce non-fiction opisy tematów powstają na końcu. Ja otrzymałam tekst bez żadnych sugestii czy wskazówek.
"Mapy mówia do nas" Heekyoung Kim il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Jak w ogóle doszło do powstania książki Mapy mówią do nas?
Książki edukacyjne były zawsze moją cichą namiętnością. Nie wiem jak to odkryła Jiwone Lee. Za jej namową podjęłam temat. Jiwone Lee od dawna uważnie przygląda się polskiej książce. Najpierw w Polsce jako studentka i doktorantka historii sztuki. Teraz w Korei, jako tłumacz, animator kulturalny, pedagog i redaktor inicjujący. W krajach azjatyckich ma opinie specjalisty i Chiny, czy Japonia zasięgają jej opinii, zapraszają do współpracy. Ma niezwykłą zdolność odkrywania twórczych indywidualności - to jej studentki zdobyły Grand Prix i Złote Jabłko na ostatnim biennale w Bratysławie, to za jej namową Heekyoung Kim zadebiutowała (Dokąd iść) i napisała kolejny tekst (Dom duszy - MAUM), to ona odkryła potencjał twórczy Iwony Chmielewskiej i pozwoliła go rozwinąć konsekwentnie wspierając latami. Nie byłam pierwszym plastykiem, który się z nim próbował. Moja poprzedniczka, Koreanka chciała, aby tematy były wywoływane poprzez przedmioty zgromadzone w pokoju dziecięcym fikcyjnego bohatera książki. Rozwinięcia stron okazały się jednak nieatrakcyjne plastycznie i wydawnictwo zrezygnowało z kontynuacji. Moja interpretacja treści – wyselekcjonowanie konkretów, układ, rytm, rozpisanie na podmioty, a zwłaszcza zdolność do utrzymania stylu indywidualnej wypowiedzi mimo rozległego historycznie tematu, okazała się dla wydawcy rokująca. Dla mnie było odkryciem, że wiedza zwana obiektywną, może być źródłem tak indywidualnej wypowiedzi. Mapy są moim najważniejszym doświadczeniem zawodowym.
Najpierw musiałam zbudować wiedzę o zagadnieniach, które przywołuje autorka. Zanim umiałam odpowiedzieć sobie na pytania, jak chcę poprowadzić narrację i do jakiego stopnia chcę być widoczna jako współautor, minęło wiele tygodni. Każda rozkładówka miała wielostronicową dokumentację zebraną głównie za pomocą internetu. Najtrudniejszy był wybór obiektów – wszystkie znaleziska porażały urodą. Pierwszą makietę zmontowałam ze szkiców. Na tym etapie wydawca oceniał interpretację tematu. Mimo akceptacji koncepcji książki i poszczególnych rozwiązań stron, nie obyło się bez konfliktów. Kompromisy uzgadnialiśmy w pocie czoła ( na przykład trudno było mi zdystansować się do faktu, że wielowiekowy symbol buddyzmu to swastyka lewoskrętna). No i specyfika naszych czasów – prawa autorskie. Przy książkach non fiction przedmiotem szczególnej strategii wydawcy jest eliminowanie dodatkowych kosztów związanych z wykupieniem praw do zdjęć czy reprodukcji. Dla nas wychowanych na książkach popularnonaukowych w latach 60/70 ( czyli w czasach kiedy edukacja była priorytetem ) to sytuacja zaskakująca.
- Czyli da się połączyć edukację ze sztuką?
W wypadku dziecka w ogóle nie czuję tej rozdzielności. Wydaje mi się że dziecko uczy się nieustanie. Zanim nauczy się czytać, komunikuje się z nami i konfrontuje ze sobą poprzez obraz. To krótki okres, ale bardzo intensywny. Aby go dobrze wykorzystać w procesie wychowawczym potrzeba sztuki.
"Sen, który odszedł" Anna Onichimowska il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Ostatnio niewiele ilustrujesz, premierowe Mapy mówią do nas to książka sprzed 3 lat. Stałaś się jurorką i dobrym duchem środowiska...
Powołanie pierwszej w Polsce samodzielnej Sekcji Ilustratorów, wymyślenie konkursu Pro Bolonia, organizacja narodowych prezentacji we Frankfurcie i Bolonii - to wydarzenia, które do tej pory napawają mnie dumą. Teraz najpilniejszą potrzebą jest wydanie historii polskiej książki ilustrowanej dla dzieci. Znakomity fundament stanowi obroniony w Polsce doktorat Jiwone Lee. Opracowanie pozwoliłoby na wpisanie naszych osiągnięć w dorobek europejski, a młodym adeptom uniwersytetów i akademii wspólne zjednoczyć siły wokół książki dla dzieci...
Wiary w czytelnika i odpowiedzialności za to, co nowego lektura ma wnieść w jego życie.
- A oceniając siebie?
Wiarę w czytelnika mam niezłomną, poczucie odpowiedzialności – nie narzekam. Chciałabym wnieść coś nowego.
"Żółta zasypianka" (wersja polska i niemiecka) Anna Onichimowska il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Dzieci zawsze pytają o ulubiony kolor, co odpowiadasz w takich sytuacjach?
Dla mnie są dwie prawdy o kolorze. Jedna to ta, która wynika z przyjemności bycia z nim. I tu najczęściej ulegamy złudzeniu, że mamy ulubiony kolor, gdy tymczasem mamy ulubione zestawienia kolorów. Bo czy np. niebieski jest tym samym kolorem w zestawieniach z żółtym, zielonym, czy amarantem? Ale mam kolor, od którego oczekuje, że rozwiąże moje problemy - to czerwień. Tu do przyjemności czysto sensualnej dochodzi wiara, że dzięki czerwieni uda mi się powiedzieć coś więcej. Nie zawsze czytelnik z przedszkola, czy pierwszych klas szkoły podstawowej odkrywa to jako informację równorzędną z przekazem słownym, ale zapytany akceptuje takie rozwiązanie bez trudności. Ośmiolatka zastanawiając się, dlaczego lubię czerwień powiedziała: bo to jest kolor którym można pokazać i miłość, i gniew… Też, ale częściej mówię: zwróć uwagę - to tajemnica, którą może uda ci się odkryć, pomyśl i o tym. W książkach, teraz bardziej niż kiedyś, zależy mi na prostszych rozwiązaniach w kreowaniu dialogu i być może dlatego czerwień częściej dochodzi do głosu (Mapy - okładka, kula z rozkładówki i wyklejki, Nic – okładka, wyklejki itd.)
"Nic" Maria Marjańska-Czenik il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
- Przyszłość?
Chciałabym pozostać przy książkach obrazowych. Aktualnie pracuję nad swoją książką autorską. Mam pomysły i wstępne scenariusze na trzy następne. Ten gatunek jest niezwykle dla twórcy i odbiorcy inspirujący, a w naszym życiu edukacyjno-erudycyjnym poniekąd nie występuje. Wydaje się, że to problem nie tylko samowolnie przyjętego ograniczenia, ale również lekceważenia roli jaką ten rodzaj książki może, czy nawet powinien, odgrywać. A wnosi w relacje twórca-animator-dziecko wiele. W czasie, gdy zwraca się uwagę na to, że język dzieci niepokojąco ubożeje, one same tracą zdolność formułowania wypowiedzi, myślenia syntetycznego, a i rozumienia - innych i samych siebie - książka obrazowa może stać się nieocenionym remedium. I jeszcze coś na miarę naszych czasów: w dobie nadmiaru informacji, najważniejszym w procesie nauczania staje się wykształcenie umiejętności konstruowania ścieżek prowadzących do pożądanego zasobu wiedzy. W tym kryje się i umiejętność rezygnacji, i zdolność do przewrotnego spojrzenia, i konstruktywny krytycyzm. Aby być gotowym do takich rozmów z dzieckiem na początek warto wziąć do ręki książkę obrazkową. Tu dziecko może być odkrywcą, a dorosły nie zawsze wiedzieć - z pożytkiem dla obu stron. Taką mam nadzieję.
©Krystyna Lipka-Sztarbałło
©Monika Obuchow
Krystyna Lipka-Sztarbałło na ZORROBLOGU i w KSIĄŻKACH OBRAZKOWYCH.
NAGRODY
©Krystyna Lipka-Sztarbałło
©Monika Obuchow
Krystyna Lipka-Sztarbałło na ZORROBLOGU i w KSIĄŻKACH OBRAZKOWYCH.
"Moje - nie moje" Liliana Bardijewska il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
NAGRODY
1989
- Złote Koziołki (I nagroda) na Biennale Sztuki dla dziecka, za ilustracje do opowieści Pinokio Carlo Collodiego (Poznań) 2001
- Medal BIB’01 (Bratysława) za ilustracje do opowiadania Sen, który odszedł Anny Onichimowskiej (wyd. Ezop)
- Nagroda PS IBBY Książka Roku za ilustracje do opowiadania Sen, który odszedł Anny Onichimowskiej (wyd. Ezop)
- Wyróżnienie w konkursie PTWK Najpiękniejsze Książki Roku za ilustracje do opowiadania Sen, który odszedł A. Onichimowskiej (wyd. Ezop)
2002
- Wpis na Międzynarodową Listę Honorową IBBY 2002 (Bazylea) za ilustracje do opowiadania Sen, który odszedł A. Onichimowskiej (wyd. Ezop)
- II nagroda w konkursie Pro Bolonia 2002 (Warszawa) za ilustracje do opowiadania Żółta zasypianka A. Onichimowskiej
2004
- Wyróżnienie PTWK w konkursie Najpiękniejsze Książki Roku za ilustracje do opowiadania Moje – nie moje Liliany Bardijewskiej (wyd. Ezop)
- Wyróżnienie w konkursie PS IBBY Książka Roku za ilustracje do wiersza Nie wiem kto D. Wawiłow, oprac. graf. J. Gwis (GWP)
2005
- Wyróżnienie w konkursie PTWK Najpiękniejsze Książki Roku za ilustracje do wiersza Nie wiem kto D. Wawiłow, oprac. graf. Joanny Gwis (GWP)
- Wyróżnienie w konkursie Świat Przyjazny Dziecku (Warszawa) za ilustracje do wiersza Nie wiem kto D. Wawiłow, oprac. graf. Joanny Gwis (GWP)
- Wyróżnienie w konkursie PS IBBY Książka Roku za ilustracje i opracowanie graficzne opowiadania Żółta zasypianka A. Onichimowskiej (wyd. Fro9)
2006
- Bestsellerek Roku – dla książki A ja tak chcę B. Ostrowickiej (wyd. Literatura)
2008
- Wyróżnienie w konkursie Książka Roku PS IBBY za ilustracje do utworu NIC Marii Mariańskiej-Czernik (wyd. Stentor – Kora)
2009
- III nagroda w konkursie im. Haliny Skrobiszewskiej i wpis na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej książki NIC M. Mariańskiej-Czernik (wyd. Stentor – Kora)
2010
- Wyróżnienie koreańskiego Ministerstwa Kultury dla książki Mapy mówią Heekyoung Kim (Nonjang 2009)
2011
- Wpis na międzynarodową listę 100 finalistów koreańskiego konkursu 4th CJ Picture Book Festival
- Tytuł książki miesiąca Buch des Monats, Dt. Akademie für Kinder und Jugendliteratur dla niemieckiej edycji Wo geht's lang? (Dokąd iść?)Heekyoung Kim (wyd. Gerstenberg Verlag)
2012
- Nominacja Wo geht's lang? Heekyoung Kim do nagrody Deutscher Jugendliteraturpreis w kategorii picture book non-fiction
Za pracę na rzecz książki dziecięcej:
2004 Złota Odznaka PTWK
2006 Srebrny Medal Gloria Artis MKiDN
2012 Nagroda IBBY za całokształt twórczości
'Żółta zasypianka' (wersja polska i niemiecka) Anna Onichimowska il. Krystyna Lipka-Sztarbałło |
2 komentarze:
Na bieżąco, podczas czytania (świetnego! Zorro :) wywiadu robiłam sobie notatki, choć pewnie i tak zapomnę o tysiącu przemyśleń, które wzbudzają słowa Krystyny Lipki-Sztarbałło.
> Po pierwsze
Chce się rzec-do roboty! uczyć się! korzystać, śledzić tropy, pomysły, teorie, które wypłynęły podczas rozmowy...
> Po drugiej
Intrygujące, że dwie najciekawsze osobowości artystyczne z ambicjami tworzenia prawdziwych książek obrazowych podkreślają, że są "tylko" amatorkami... Czemu cała rozmowa z jedną z nich całkowicie zaprzecza ;) Cenię bardzo jednak pokorę, która (pouczające!) daje świetne rezultaty
> Po trzecie - wątpliwość...
"Indywidualność artysty nie zajmuje czołowego miejsca na liście priorytetów którym podlega praca projektanta. Ważniejszy jest odbiorca" (o sztuce użytkowej)
"...twórca winien wnieść w świat dziecka indywidualność rozpoznawalną na pierwszy rzut oka" (o pracy ilustratora)
czy faktycznie?
Myślę, że zmorą niektórych ilustratorów jest właśnie kurczowe trzymanie się tej "rozpoznawalnej indywidualności", która nie zawsze kryje cokolwiek pod spodem...
Słuchając wykładu K.L-Sz. o poswtawaniu "Dokąd iść?" myślę, że jednak równie ważna jest ta pierwsza zasada; czy ktoś rozpozna w tej książce twórczynię "Snu, który odszedł"?
> Po czwarte: uwielbiam te wszystkie smaczki i rodzynki w stylu "stylistycznego włóczykija" :) książki, które "pozwalają dorosłym nie-wiedzieć"...
życzę sobie i innym, aby było jak najwięcej okazji do czerpania z mądrości i przenikliwości "Dobrego ducha środowiska".
Pani Zorro, wielkie dzięki za wywiad :)
Dzięki.
Myślę, że z jednej strony to dojrzałość skłania do pokory, człowiek już tyle wie, że nic nie wie. Z drugiej strony dystans, pomaga zobaczyć więcej. Architekt w świecie ilustracji. Ma swoje spojrzenie na sprawy.
Prześlij komentarz