Czwórka dwunastolatków zamknięta w kiblu z tabletem (prezent urodzinowy od dziadków, na psa urok). Rechocze. Sześciolatka wije się z zazdrości pod drzwiami.
- To nie dla ciebieeeeeeee!
——
- Ona by się bała, mamo.
[Jestem kompletnie wyrozumiała, fajna i równa babka, a właściwie jeszcze matka, taki plan na najbliższe lata.]
- Jak dobrze, że się martwisz o siostrę, synku.
Tort, trzy rundy po parku i wizyta na cmentarzu dalej.
- Mamo, pokażę ci, co oglądaliśmy, chcesz?
Ojej, opłacało się.
——
——
Mówiąc o podkulturze dziecięcej podkreśla się często, że jest to „kultura śmiecia", w której gromadzą się i nawarstwiają odpady minionych kultur. *
[Jestem kompletnie wyrozumiała, fajna i równa babka, a właściwie jeszcze matka, taki plan na najbliższe lata.]
Czy to już dno internetu? No, nie. Właściwie pierdy podnoszą ten kawałek z dna wijących się w realu dup, okrzykniętych współczesną śmietankę towarzyską. Śmietanka kojarzy mi się w tym kontekście nieodpowiednio do targetu wiekowego, więc nie kontynuuję tematu. Kurde, litościwie się śmieję. Żal mi tego wszystkiego, tych wszystkich ludzi-węży i ludzi-wilków. Przypomina mi się najgłupszy program jaki widziałam w telewizji, a było to 14 lat temu, chyba tv była wtedy nawet dziewicą. Oglądałam go dla jaj, terroryzując otoczenie. W tamtym programie nigdy nie pokazano dna basenu, do którego panienki spychały niechcianych kandydatów. - Takego! - jak powiedziałby prowadzący.
Poznałam więc Niki Minaj i to z najlepszej strony, bo klip pozbawiony był muzyki.
——
Koncept: a więc przemówmy do współczesnych dzieci językiem, który zrozumieją, wypierdźmy to.
Babcia [pierd] rabuś
Babcia, pierd, kapustą jedzie, pierd, pośmiejemy się z niej trochę, pierd, żeby zwrócić na nią w ogóle uwagę, pierd, bo wiadomo, teraz starzy są szarą strefą społeczeństwa. Pierd pierd. Pierdzenie jest ludzkie, wyłania z szarej strefy, zmusza do dostrzeżenia. Patrzymy i co? Nic. Stara baba. Trzeba jej jeszcze coś domalować. Będzie rabusiem, życie jest takie nudne, szczególnie stare życie, zapomniałam, pierdzące upierdliwe smrodliwe życie starca. Kląskająca pośladkami kapuściana babka musi robić coś mega hiper fajnego. Przełamanie: i tak umrze i jak w amerykańskim filmie będziemy ten temat maglować, aż wyciśniemy łzę o smaku kapusty.
——
Sama koncepcja wykorzystania skatodowcipu mnie nie odrzuca, jednak skatowanie dowcipu podchodzi już pod paragraf (a sądzić będą arbitrzy poczucia humoru). Angielski komik lat 43, David Walliams chciał być dahlowski**, ale mu nie dorównał, mimo że przetłumaczono go na 27 języków (ojejku jejku). Chciał jak inni w zręczny sposób przekroczyć tabu, zbratać się z młodym czytelnikiem, dokonując profanacji na wzór tej, która zachodzi w podkulturze dziecięcej. Zbratał się, sprofanował i tak już nadwątloną starość, ale nie udało mu się jej przywrócić godności, choć usilnie się starał (łzawe zakończenie), zaś motywy rodzinne po prostu bezczelnie zerżnął z Roalda Dahla i jak zwykle w takich przypadkach zrobił to bez polotu. Najwyraźniej jest to dzisiejszy przepis na sukces komercyjny (o, ironio, wspomniana wcześniej Niki Minaj należy do wytwórni Young Money Entertainment). Też lubię pieniądze (coraz bardziej). Roalda Dahla uwielbiam. David Walliams mi się nie podoba, nawet na zdjęciu.
——
[Jeju, jesteśmy prawie równieśnikami, ale ja jestem sztywniejsza, choć przecież jestem także: kompletnie wyrozumiała, fajna i równa babka, a właściwie jeszcze matka, taki plan na najbliższe lata.]
Zatem różnica doświadczeń: przecież dzieci nie czytały tych wszystkich książek, których treści ja sama już nie pamiętam. Staram się namierzyć ten literacki świt. Dobrze czytacie: świt.
Fajne książki to takie, które pozbawiono opisów. Kiedyś pozbawialiśmy się opisów sami, teraz usunięte są one zawczasu, bo wiedzą, że tego chcieliśmy (wolny rynek). Drugą potrzebą współczesnej literatury dla dzieci jest jej zawczasu przygotowanie pod scenariusz. Trzask - prask i przy odrobinie szczęścia film robi się od ręki, a z tego niezła kasa (ze sprzedaży, szczególnie do bibliotek człowiek nie wyżyje). Czy ktoś już filmuje Babcię rabusia? Zrobili to i wypuścili w zeszłe Boże Narodzenie (Boxing Day sounds like Box Office)! Ja w każdym razie całe swoje aktorstwo (zawczasu) włożyłam w odczytanie tej kapuścianej opowieści na głos, więc do kina nie pójdę. Wyobrażam sobie, jak świetnie bawiłaby się przy tym moja matka. Wyjaśnię jednak: moje dzieci nie wyły z oburzenia (och, jak szkoda).
——
Za moich czasów babcie jednak jechały naftaliną.
Teraz jadą już matki.
[Jestem kompletnie wyrozumiała, fajna i równa babka, a właściwie jeszcze matka, taki plan na najbliższe lata. Nie, nie podoba mi się ta książka. - To nie dla ciebieeeeeeee!]
[…] the extent to which a person finds something humorous depends on a host of variables, including geographical location, culture, maturity, level of education, intelligence and context.***
Po polsku nie było. No bo przecież tego wpisu nie potraktuję na serio [o, tu].
Nie od dziś znana jestem ze słabego gustu, braku poczucia humoru i nie czajeniu intencji autora, miejcie to na uwadze. Z chęcią dam się wam z tekstem złotego dziecka telewizji, czyli Walliamsa skonfrontować sam na sam. Kto pierwszy się wpisze poniżej, bierze „babcię rabusia”, kto drugi i trzeci, a może czwarty i piąty (wiem, z tym ostatnio trudno, samam sobie winna) - moją uwagę (tak, tak, tylko ją, a może aż ją), jeśli napisze, co sprawiło, że patrzyliście na swoich dziadków litościwiej, a może coś o tym, dlaczego nie śmieszy, gdy powinno, albo może słówko o folklorze dziecięcym i jak go widzicie? W oczekiwaniu na was poczytam sobie Bohdana Dziemidoka O komizmie. Mimo wielu trafnych spostrzeżeń dotyczących komizmu filozofowie podejmując tę tematykę w oczach wielu zasłużyli sobie na opinię ludzi pozbawionych poczucia humoru.****
——
——
Ale ale! Podczas, gdy nie polecam Babci rabusia, namawiam na konfrontację z ciągle świeżą, choć spisaną na przełomie 70/80 ubiegłego wieku wiedzę, wołającą o współczesną weryfikację i adnotacje. Wiedzę zawartą w brzydko wydanej (1981), ale pięknie napisanej książce Joanny Papuzińskiej.
W centralnym punkcie zainteresowań znajdzie się więc pytanie, jakie treści kolportują między sobą dzieci i co te treści wyrażają, jakim zasadom selekcji podlega to, z czym dziecko się styka, to, czego mu dostarcza świat dorosłych zarówno w sposób zamierzony, świadomy (a więc w repertuarze dla dzieci), jak i w sposób nieplanowany, bezwiedny (a więc przez repertuar powszechny), a co z tego społeczność dziecięca przyjmuje, co zaś odrzuca lub przeobraża i przekształca na swój sposób oraz w jakim kierunku zmierzają te deformacje.*
O.
Babcia rabuś
David Walliams
il. Tony Ross
tłum. Karolina Zaręba
okładka miękka
stron 300
wyd. Mała Kurka 2013
Inicjacje literackie. Problemy piewszych kontaktów dziecka z książką
Joanna Papuzińska
okładka miękka
stron 216
wyd. Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne 1981
O komizmie. Od Arystotelesa do dzisiaj
Bohdan Dziemidok
okładka miękka zintegrowana
stron 532
wyd. słowo / obraz terytoria 2011
Bohdan Dziemidok
okładka miękka zintegrowana
stron 532
wyd. słowo / obraz terytoria 2011
* Inicjacje literackie. Problemy piewszych kontaktów dziecka z książką (strony 98 i 111)
** Ilustrator Tony Ross stylem do złudzenia przypomina Quentina Blake'a, z którym zresztą na zmianę ilustrują książki Walliamsa. Nie bez kozery. Blake był nadwornym ilustratorem Roalda Dahla. Ross i Blake na przemian ilustrują więc, w kolejności innej niż by na to wskazywał polski tryb wydawniczy. Gangsta Granny (Babcia Rabuś) to czwarta książka (ilustrował Ross), wydana u nas niedawno Mr Stink (Pan Smrodek) - druga (ilustrował Blake). Pierwsza: Boy in the Dress (Blake), trzecia: Billionaire Boy (Ross). To musi być żyła złota, bo jest jeszcze piąta, szósta i siódma. Źródło: Wikipedia.
*** http://en.wikipedia.org/wiki/Humour
**** O komizmie. Od Arystotelesa do dzisiaj (strona 5)
Wydawnictwu dziękuję za udostępnienie egzemplarza książki dziecięcej.
**** O komizmie. Od Arystotelesa do dzisiaj (strona 5)
Wydawnictwu dziękuję za udostępnienie egzemplarza książki dziecięcej.
26 komentarzy:
Książki nie chcę, drwina dość szybko mnie odrzuciła (od pierwszej strony uderza w niesmaczny sposób), szczęśliwie siedmiolatka również (wtedy, teraz gdy jest starszy mogłoby być inaczej). Po Papuzińską z przyjemnością sięgnę - dzięki za podpowiedź:)
Chciałabym przeczytać, bo czytałam niedawno bardzo pozytywną recenzję tej książki. Ciekawa jestem, do której byłoby mi bliżej...
Dziecko moje dorwało opisywaną książkę w bibliotece i wyjątkowo szybko pochłonęła. Już wiem dlaczego;)
to może i dobrze że nam i do biblioteki i do księgarni daleko....człowiek poczyta i pomyśli zanim dziecku zaproponuje....
Magdo, proszę o kontakt [zorro-nie at o2.pl], książka pójdzie do Ciebie.
Przy okazji: tak się składa, że prof. Dziemidoka zajmuje także starość, zapewne między innymi dlatego, że jest stary, choć nie podejrzewam, żeby to był jedyny powód. Byłam w tym roku na jego ostatnim wykładzie, oficjalnym zamknięciu kariery wykładowcy, przyczyną była rozmowa o metodologii badań. Profesor rozgadał się nie tyle jako naukowiec, co człowiek. Opowiadał o perspektywie człowieka starego. Dla młodych były to ocierające się o żenadę nudy, dla tych 40+ wzruszająca transgresja. Jest taki moment, i datuję go właśnie na okolicę czterdziestki, gdy człowiek nabywa nieoczekiwanej dla siebie samego empatii. Z konieczności poniekąd.
Aby równowaga nie została zwichnięta i odwiedzający ten zakątek wirtualnego świata nie odnieśli mylnego wrażenia, że "Babcia Rabuś" traktuje tylko o fizjologii geriatrycznej i łapie za serce ckliwością - polecamy dla sprawiedliwości osądu osobiste przeczytanie tej książki. Własne zdanie zawsze jest... własne. I obiecujemy, że się nie poprawimy, wydamy "Chłopaka w sukience" :)
„Nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, żebyś miał prawo mówić to, co mówisz."
Prawie Wolter.
A więc dobrze, że nie jestem pierwsza.
Książka ta już była w naszym domu. I wystarczy.
Przyznaję, nie byłam najlepszą gospodynią, ale dość uprzejmą - starałam się wysłuchać co gość mojego dziecka ma do powiedzenia (bardziej dziewięciolatkowi niż mnie).
A że nie rozumiem, co w tym zabawnego?
Wiele rzeczy w tym (takim) świecie jest mi obce. Pozostaje być wierną idei fix nakłonienia dziecka do krytycznego myślenia o wszystkim co bierze do ręki. Choć wolałabym, aby takich pierdów było jak najmniej.
Pamiętasz ruchome chodniki z dużych lotnisk i jak można się poczuć idąc nimi (schodząc z nich) dość szybkim krokiem?
Czasem mam wrażenie, że kultura wchodząc w pewne obszary (> kupa < odmieniana przez wszystkie przypadki) wbiegła na taki chodnik i sunie po dość śliskim gruncie w bliżej nieznanym sobie (i twórcom) kierunku. Z rozpędu i nadzieją na złapanie swoich "5 minut", obojetnie za jaką cenę (najlepiej widziane wysokie honorarium i wysokie pozycje w wyszukiwarkach).
Aha, gwoli ścisłości: Mała Kurka usunęła się sama - zdublowany wpis.
Co do samej książki: właściwie wyczerpałam już temat. Moim zdaniem to komercyjna odpowiedź na ludyczne potrzeby odbiorców. Nie wycofywałabym jej z bibliotek, nie paliła na stosie, ale żałuję, że przeczytałam ją na głos z dziećmi, czym wpisałam w część wieczornego rytuału. Literacko książka mierna, na wielu poziomach. Ciekawa socjologicznie: dorośli bowiem zawładnęli przestrzenią dziecięcą do granic możliwości - wdarli się nawet tam, gdzie do tej pory królowały dzieci, czyli do ich folkloru. Współczesny sposób kontroli. To mnie fascynuje.
Wywołano ducha ilustracji, więc zauważam: Pomylić Tonego Rossa z Quentinem Blake'em można tylko wówczas, gdy uprzemy się,że Edward Lutczyn ma identyczną kreskę jak Bohdan Butenko. Proszę pięknie blogerkę o większą spostrzegawczość i odpowiedzialność za informację.
Pomyliłam ich? Uprzejmie proszę o zwrócenie uwagi, w którym miejscu. Jeśli jednak miała to być uwaga innego kalibru, zachowuję sobie prawo do skojarzeń, które moim zdaniem miał wywołać dobór ilustratorów. Czarno-białe ilustracje TR w „Babci Rabuś" do złudzenia przypominają styl QB w odsłonie dahlowskiej. Niedowiarkom proponuję porównanie „Matyldy" z „Babcią Rabusiem". Pomijając sam dobór środków, czyli „czym" - „lekką ręką" zarysowane postaci, przypominające szkic, kontury pisakiem, bądź ołówkiem, wypełnienie cieniami, ale i „jak" - konkretne postaci, sposób rysowania dłoni. Czy można pomylić? Być może można, trzeba by zrobić quiz. Czy można skojarzyć? Zdecydowanie można, trzeba by zrobić quiz. Czy można skojarzyć Davida Walliamsa z Roaldem Dahlem? Można. Czy można go pomylić z Dahlem? Nie.
Przyznaję,że niejasno napisałem. Poprawiam i przepraszam. Nie myli ich Pani, natomiast pisze ..."ilustrator Tony Ross stylem do złudzenia przypomina Quentina Blake'a". Moim zdaniem po prostu nie. Ale nie mam pod ręką "Matyldy" ani książek Davida Walliamsa z ilustracjami Blake'a i Tonego Rossa, o których mowa w blogowym wpisie. Mam w tej chwili wgląd w "The Twits","Fantastic Mr. Fox", Dr Seuss oraz moją ulubioną"Revolting Rhymes" z rysunkami Blake"a. Tonego Rossa natomiast oglądam w książce po polsku Iana Whybrowa "Małego wilczka szkoła strachu", więc nie jestem w stanie porównac sposobu rysowania dłoni, natomiast mogę łap: Wilczka i np. wilka z opowiadaniu "Czerwony kapturek i wilk" Tak, Obydwaj ilustratorzy mają podobną manierę, obaj współpracowali z R. Dahlem, można więc ich skojarzyć,zgadzam się też, że podobieństwa moga być zamierzone. To powszechne zjawisko w branży ilustracji na usługach wydawniczych. Nie oceniam, czy to dobrze czy źle. Zciekawością przejrzę przy sposobności nowości obu rysowników. Cenię ich jednakowo.
Dorwana w eboooku za 9,90 PLN, jak widzę niekoniecznie do wieczornego czytania, czy też chyba nawet czytania w ogóle. Ot, co znaczy ulec magii pozytywnych opinii na blogach w połączeniu z promocją za dychę. Z drugiej strony w domu wielki sukces jednej z części Pana Pierdziołki, więc ... :P
Ależ ja też do tej pory nigdy ich ze sobą nie wiązałam! Dopiero ta książka, ten tekst, w którym tak wiele tropów prowadzi do jednego nazwiska. Postaram się wrzucić podgląd dla porównania. To moim zdaniem taki ciekawy „zabieg marketingowy".
Mamy tę książkę. Kupiłam zachęcona przez J. Olech w radiowej dwójce. To takie rzeczy tam się teraz poleca?!:)
Mój syn, wtedy 10-latek, przeczytał ją szybko i chętnie, ja nie miałam przyjemności. Ale przeczytam, żeby się odnieść. Nie potępiam bez sprawdzenia.
Syn przeczytał także pierwszą część serii Nesbo dla dzieci, czyli"Doktora Proktora i proszek pierdzioszek". Nie domagał się kolejnych.
Odebrałam ostatnio 7-latkowi "Dziennik cwaniaczka". Nie zdzierżyłam.
Cóż takiego ma w sobie "O małym krecie, któremu ktoś narobił na głowę" oraz "Psia kupa', że temat fekaliów traktują w wdziękiem?!
Aneto, mnie też zaczyna się podnosić się ciśnienie na to, że dorosłym w pewnym momencie wyłącza się myślenie wobec efektywności "marketingowej" pewnych wydawnictw, a może z lenistwa?
"Dziennik cwaniaczka" został ostatnio zakupiony do szkolnej biblioteki. Ręcę mi opadają wobec oporności na tytuły, które tam powinny się znaleźć...
A temat kupa - hmmm ostatnio fala > "Kupa, siku", "Grubsza sprawa" > uch...
„Grubsza sprawna" niestety jest nośnikiem bawarskiego dowcipu, który nie dociera do mnie kompletnie, chyba, że na podwójnym metapoziomie. Trudno mi wręcz uwierzyć, że Siostry nie dostały tego tytułu w prezencie, albo gratis generalnie. Cały czas także podkreślam, że zachęcana przez dzieci uczestniczę wręcz w konstruowaniu dowcipów fekalnych, ale umieszczam tę czynność w obrębie czynności intymnych, prawie tak intymnych, jak sama defekacja. Trzeba nie lada polotu, żeby wznieść się z kupą na plecach. A jako, że co i rusz odnajduję dobre komentarze do tej dyskusji w książce Joanny Papuzińskiej, przytoczę najbardziej odpowiedni w tym momencie, za przeproszeniem, „ustęp":
Na zakończenie należy podkreślić, iż lokalizacja literatury dziecięcej na tle literatury powszechnej nie jest sprecyzowana raz na zawsze. Może ona ulegać zmianom w zależności od celów jakie dane społeczeństwo stawia przed wychowaniem w ogóle. I tak na przykład w społeczeństwach i okresach nastawionych na cele pragmatyczno-socjalizujące rozwija się przede wszystkim literatura dziecięca o przewadze funkcji dydaktycznych mających doraźne zastosowanie. W społeczeństwach i okresach nastawionych konsumpcyjnie-rynkowo literatura nastawiona jest przede wszystkim na zaspokojenie manifestowanych już potrzeb czytelniczych, ze szczególnym uwzględnieniem aspektu rozrywkowego. W społeczeństwach zaś, gdzie dominują intencje wydobycia z jednostki maksimum jej niepowtarzalnych wartości - literatura o przewadze funkcji estetycznych i intelekturalizujących.[...]
Właściwie na przykładzie tej książki ogniskuje się wiele współczesnych prądów/ problemów. Między innymi także ten, o którym wspomniała Ania (poza rozkładem) - „marketing". Tu zacytuję z kolei Joela Bakana (Dzieciństwo w oblężeniu):
[...] dzieci nie są po prostu dorosłymi w miniaturze. Stosują się do nich szcególne zasady marketingu. Główna to zaspokojenie potrzeby „bycia dziećmi". Doradzał [James McNeal, twórca i góru marketingu dziecięcego] marketerom, żeby przez uważną obserwację i testu psychologiczne rozpoznawali czego o n e s a m e naprawdę chcą (w odróżnieniu od tego, czego pragną ich rodzice), a następnie opracowywali kampanie i produkty odpowiadające tym pragnieniom.
Stąd więc także wkroczenie dorosłych do dziecięcego folkloru, podszycie się pod niego.
Książka zresztą budzi także mój sprzeciw na poziomie samej historii, treści, nie tylko języka, którym operuje, bowiem podświadomie obarcza dziecko odpowiedzialnością za - powiedzmy to sobie - chore relacje między dorosłymi, oraz dorosłymi i dziećmi. Chłopiec odkrywa „fajność" babci zbyt późno, poniekąd „dzięki temu”, że babcia słyszy, jak negatywnie ją spostrzega, trudno więc uciec wrażeniu, że w zamian ta babcia, także „za karę”, „mu umiera”. Takich zabiegów nie było u Dahla, choć w gargantuiczny sposób przedstawiał i dorosłych, i życiowe historie. Walliams miesza zresztą niekonsekwentnie rzeczywistości - z jednej strony uwiarygodnia niewiarygodne motywy (babcia rabusia udaje), z drugiej strony umieszcza ją w akcji niemożliwej (umierająca staruszka pcha się kanalizacją na skok). Moim zdaniem dobra literatura nie wszystko zniesie. Albo tłumaczymy wszystkie zabiegi konwencją (bajkową, oczywiście), ale wtedy możemy lecieć wyżej, albo trzymamy się ziemi i nie udajemy nagle, żeśmy kosmici. Zresztą i tu widać, że autor i ekipa za nim stojąca (nie mam złudzeń, że stoi za nim sztab redakcyjny) to pilni uczniowie guru marketingu dziecięcego (tego samego, który przede wszystkim działa w uzależniających grach i stronach internetowych) - dozowanie nagrody i kary - odkrywasz babcię, ale za późno, więc za karę ci umiera. Było się nią zainteresować wcześniej. A ja powtarzam: to oczywiście sprytny zabieg władzy (o relacjach władzy ciekawie pisze wielu, w tym Joseph Zornado), ale za relacje z dorosłymi odpowiadają dorośli, nie dzieci.
Tu {kliknąć proszę} link do wymiany zdań via FB. Uzupełni rozmowę, takie to już czasy, że rozchodzą się one na kilka kanałów.
Niestety dyskusja niedostępna z poziomu strony ZNAK ZORRO. Być może dlatego, że w tym samym czasie opisałam historię pornograficznych smsów premium wysyłanych w sieci Plus na tablet mojego syna? Tak, czy siak, cały podgląd do 9 i 10 listopada zniknął.
Przeczytałam. Książka jest dość nudna. Raczej nie dla równolatków bohatera - jedenastolatków, tylko 3-4 lata młodszych. Bo cóż tam może zafrapować nastolatka? Przygoda? Morał?
Dahlowskie (Matylda) odniesienia oczywiste, przy czym Walliams stchórzył i na koniec rodzice okazali się jednak zainteresowani dzieckiem. Dobrze, Moniko piszesz o obarczaniu dziecka odpowiedzialnością za złe relacje - rodzice bardzo tutaj młodego bohatera do babci zniechęcają, a i sama babcia także nie próbuje go sobą zainteresować. Jedenastolatek to nie człowiek, który może być zainteresowany babcią tylko dlatego, że są spokrewnieni (zwłaszcza, że rodzice...j.w).
Nie odstraszył mnie motyw wiatrów puszczanych przez babcię, bo też czy dziecko mogą rozśmieszyć gazy babci? Rozumiem - dzieci, zwierzęta, ale staruszka? Nie słyszałam, żeby mój syn czytając tę książkę się śmiał, jak robi to np. przy Fistaszkach. Mam wrażenie, że to oczko puszczone do rodzica czytającego dziecku. Staruszki chyba bardziej śmieszą dorosłych. Mnie nie, ale znam kilka osób, u których ten motyw mógłby wzbudzić wesołość.
Co do nieprawdopodobnych wątków - najlepszy jest ten, w którym babcia, która w końcu okazuje się jednak nie być rabusiem, ucieka z 19 piętra szpitala spuszczając się na prześcieradłach. Ale to jakoś mój syn wybaczył. Myślę, że się po prostu książką nie przejął. Bo np. nie może wybaczyć Szczygielskiemu kilku miejsc w "Czarnym młynie" i twierdzi, że konwencja horroru nie usprawiedliwia nieścisłości tekstu. A Szczygielskim się przejął.
Podsumowując - potraktowałabym tę książkę jako przestrogę dla babć i dziadków - chcecie być z wnukami zaprzyjaźnieni? Postarajcie się, bo jeśli tego nie zrobicie - ostatecznie będziecie musieli zrabować królewskie klejnoty.
O! Motyw spotkania z królową mi się spodobał. Pokazanie przez nią majtek - mniej.
No tak, zapomniałam o akcji szpitalnej.
Zastanawiałam się czym zastąpić "Dzienniczek cwaniaczka". Pomyślałam o "Okropnym Maciusiu", ale Nasza Księgarnia zachęca mnie takim cytatem:
Namolna Niania miała brodawkę na brodzie. Z brodawki wyrastały trzy czarne włosy. Jeden włos był wyjątkowo długi i zakręcony.
"Czekaj, ty morderco moli! Zaraz spotka cię zasłużona kara!" – pomyślał gniewnie Okropny Maciuś. Złapał za najdłuższy włos. Szarpnął z całej siły. I wyrwał go z brodawki Namolnej Niani!
– Cha! Cha! – zaśmiał się okropny rabuś morski.
– O LUUUDZIE!!!!!! – ryknęła dziko Namolna Niania.
Do pokoju Maciusia i Michasi przybiegli ludzie, czyli mama Sabina i tata Sebastian. Za ludźmi wpadły rude koty Mruczki. A nad łebkami kotów przeleciał pies Pirat. Pies nie miał skrzydeł, więc spadł na Namolną Nianię.
Namolna Niania łupnęła o podłogę.
ŁUP!!!
Grube nogi niani wystrzeliły w górę. A pluszowe kapciuchy wpadły pod łóżko. I wtedy wszyscy zobaczyli bawełniane majtki Namolnej Niani. Białe, w wielkie czerwone serducha.
Świetna seria na yt: kids/ teens/ elders react.
Widać, że jeśli dzieciom udziela się głosu, słucha, uczą się wyrażać swoje opinie w dojrzały sposób.
To tego inteligentne zderzenie tematów. Tu o wspomnianej przeze mnie NM: cymes!
https://youtu.be/1Uf7UpkbfmY?list=PL23C220A2C5EC0FDE
Prześlij komentarz