Szłam ostatnio z grupą czwartoklasistów po ulicy, zmierzaliśmy do teatru. Chłopcy, by rozerwać się nieco, zaczęli dla wygłupu podśpiewywać piosenkę z "Teletubisiów". Gdy z twarzy zszedł mi już dobrotliwy uśmieszek ("ach, dzieci, a wśród nich to moje"), doszło do mnie, że nie łączy ich żaden produkt współczesnej kultury dla dzieci, który mógłby być podstawą podobnego przypadkowego wygłupu. "Miś Uszatek"? Nasz on. "Reksio"? Też nasz. Może "Wołk i zajac"? Nie chcieliśmy, żeby był nasz, ale jest. To pożywka poprzednich pokoleń.
Samo narzekanie nic nie daje, trzeba działać. Działaniem w państwie demokratycznym jest wymiana myśli, która może być początkiem zmian. W to wierzymy. Jeśli popieracie taką formę działania, podpisujcie. Trzeba spróbować.
Książce dla dzieci "się udało", ale dla wielu jest to produkt luksusowy. Sam dobrostan także nie jest oczywisty, nawet dla tych, którzy dzieci mają, więc są poniekąd naturalnymi odbiorcami tej kultury. Jak mantra powtarzane jest bowiem zdanie sprzed piętnastu lat: "Jak w powodzi bylejakości wyłowić wartościowe propozycje?" Woda już opadła. Można iść dalej.
Petycja, jest dostępna
TU.
Jak powiedział laureat nagrody ALMA, Guus Kuijer:
Prawo do kultury to prawo do wolności od ograniczeń narzucanych przez edukację.
Jeśli dojdzie do spotkania, zaprezentujemy Panu Ministrowi Bogdanowi Zdrojewskiemu ocenę sytuacji, dowiemy się, czy jest wola, żeby to zmienić i ustalimy, czy możliwe jest stworzenie forum eksperckiego w obrębie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.