Pierwsza książka o Basi pojawiła się, gdy miałam syna. Syna cały czas mam, ale mam i córkę. Przy córce człowiek z jednej strony przewartościowuje informacje, które zdobył przy synu, z drugiej - zakładając, że córka o wiele młodsza od syna - jest starszy i mądrzejszy - cały czas się uczy, dzięki sobie i dzieciom.
Innymi słowy - oświeciło mnie: to najlepsza seria dla młodszych dzieci, która powstała w ciągu ostatnich nierównych dwudziestu lat, czyli w "nowej poprzemianowej Polsce". Opowiada o małej Polce z klasy średniej, stara się opisać problemy wieku przedszkolnego, robi to w wyjątkowo atrakcyjnie połączonej formie obrazkowo-tekstowej z przewagą tekstu (nie jest to więc typowy picture book), jest dowcipna, nie podlizuje się, nie pieści, jak statek wśród raf walczy, by się nie rozbić na ważkich tematach. Pokazuje świat tu i teraz, nie romantyczne przypowieści z pogranicza kwiatów i zwierząt.
Czego więc nie lubiłam w Basi, zanim się nie nawróciłam? Nie podobało mi się (i do dziś mam z tym problem, choć zaakceptowałam) wizualne przeładowanie kadrów, czyli walka obrazu z tekstem, który wydrukowany charakterną czcionką na wypełnionej po brzegi rozkładówce sprawia, że ogarnia mnie niepokój. Krój to bowiem jakiś kanciasty, "courieropodobny", duży - jest bohaterem sam w sobie. Czasem zresztą fragmenty dialogów zintegrowane są z ilustracją, tym bardziej żyją wyróżnione czerwienią. Z czasem więc uznałam, że "żywotność tekstu" jest znakiem charakterystycznym Basi, na równi z jej pasiastą bluzeczką (ciekawa jestem, czy w końcu pójdzie do prania choć na jeden odcinek) i przestałam sobie nawet wyobrażać, że mogłoby być inaczej.
Nękał mnie także problem niemożności rozgryzienia istoty tekstów. Miałam ku temu niewiele okazji w czasie wspólnych czytań, ponieważ stereotypowo mój syn odmówił udziału w podobnych projektach (ja, on i Basia). Basia z mojego punktu widzenia jest więc opowieścią czysto genderową. Miało być dla małych polskich dziewczynek i jest. Czytałam sama, żeby zrozumieć i nie tyle nie odnajdowałam tam problemów dziecka (bo choć nie miałam dziecka w tym typie, nie byłam na tyle swobodna, by rzec, że takich dzieci nie ma "gdzieś na świecie"), co rodziców problemy były mi odległe: niby "wyzwoleni", ale dziwnie zaplątani w specyficzne myślenie, którego nie mogłam przypisać do żadnej znanej mi grupy. Byliśmy można by rzec jeszcze "bardziej" niż zakładała ustawa i nie podzielaliśmy trosk, a Basia potrafiła zaskakiwać nie tyle rozwiązaniami, co słownictwem (sławetny "szowinista" w Basia i mama w pracy). Zastanawiałam się, więc do kogo autorki adresują swoją książkę. I doszłam do wniosku, że zapewne do większości, której nie znamy.
I tu do akcji wkracza "czas"...
Nabrałam dystansu, gdy na scenę wkroczyła moja córka i w Basi odnalazła siebie. Nikogo nie pytając, podeszła do półki, wzięła, wyjęła, "czytała", znalazła (tu podkreślę zaletę swobodnego dostępu do półek z książkami). Zrozumiałam wtedy, że właściwie nie ważne jacy są i co mówią ci rodzice. To całkiem wiarygodne tło, którego się nie słucha, więc nie ma sensu spierać się o ich słowa. Ważne, co mówi Basia i w jakich sytuacjach się ją stawia. Te sytuacje każda "Basia" zinterpretuje sobie na swój sposób. Warunek: musi to być jednak "Basia", nie "Janek".
Pierwsza książka o Basi pojawiła się w 2008 roku w wydawnictwie Lektorklett. Historie pisze Zofia Stanecka, rysuje Marianna Oklejak, a duchem i ciałem nad projektem czuwa Marynia Deskur. Kobiety przeszły w pewnym momencie do Egmontu (Egmont Literacki), co na szczęście nie spowodowało artystycznych kompromisów, nie zaszkodziło Basi - dobra jakość wydania plus atrakcyjna cena pozostały, czyli ideał. Jedyne, czego nie mogę wybaczyć Egmontowi to z trudem kontrolowany zastęp tych, którzy lubią i polecają, czyli lóg wszelkiej maści. Loga przeminą razem z instytucjami i firmami, a Basia zostanie. Wyobrażam sobie jakie zmagania z tym musi podejmować autorka opracowania graficznego, Dorota Nowacka.
W pewnym momencie seria zaczęła się rozrastać, w końcu Basia miała dwóch braci - małego Franka i dużego Janka - pojawiły się więc kartonowe książeczki oraz zeszyty do pracy, także audiobooki (które polecam jedynie jako dodatki do książek, nie opłaca się odrywać słowa od obrazu), a wszystko w najlepszym wydaniu. W 2011 roku pojawiła się nawet informacja o tym, że "Basia" doczeka się serialu animowanego. W końcu zapowiadało się coś polskiego i w najlepszym stylu. Brzmiało jak bajka, a skończyło się jak życie: brakiem pieniędzy. Tu historia urywa się w pół słowa, jak i pilot serialu...
Basia i...
tekst Zofia Stanecka
ilustracje Marianna Oklejak
projekt graficzny Dorota Nowacka
koordynator Maria Deskur
wyd. Egmont (wcześniej Lektorklett)
okładka twarda
format 21 x 26 cm
Basiowe materiały do pobrania na stronie wydawcy.
10 komentarzy:
Też myślę, że Basia to dobry, szeroko zakrojony "projekt".
Ciekawe jest też to, jak jednocześnie spełnia oczekiwania przeciętnego dorosłego co do książki dla dzieci (głęboko zakorzenione przekonanie o celach dydaktycznych) i igra z nimi (figury dorosłych i relacje Basi a ich świat).
Czy Basia to projekt genderowy? Nie wiem. Mój syn świetnie identyfikuje się z serią, podobnie zresztą jak z "Zuziami". Ja nieco gorzej. Od początku drażniły mnie wyreżyserowane dialogi, żywcem wzięte z podręcznika psychologii. Czasem mam wrażenie, że to rodzice mają być zakamuflowanym odbiorcą serii. Przykład z "B. i dentysty": "Wiesz, Basiu... - Mama usiadła na podłodze. - Rozumiem, że jesteś zdenerwowana i że nie lubisz, kiedy jestem myślami gdzie indziej. Nie podoba mi się jednak, że krzyczysz na mnie i trzaskasz drzwiami". Nic tylko asertywne komunikowanie w praktyce.
Hmm... Też mi się to nie podobało, sęk w tym, że w pewnym momencie zaczęłam mówić podobnie. Uważam, że "wyreżyserowane dialogi" lepsze są niż "niekontrolowane wybuchy złości". Gdy naturalne opanownie nie jest wpisane w twój charakter, lepiej rzucić się w pewną sztuczność, która staje się po jakimś czasie sposobem na absurdalne z punktu widzenia dorosłego zachowanie dziecka. Może seria ma uzmysłowić to innym dorosłym? Dzieci są zwykłe, czasem grzeczne, czasem nie, to nasz problem, nie ich. Masz racje więc: Basia uczy zachowania złych emocji dla siebie, pokazuje strategie. Jak je wykorzystamy, to już nasza sprawa.
Ja jestem taką matką, jak mama Basi. Absolutnie nie mam w charakterze wyrozumiałego pochylania się nad rozwrzeszczanym bachorem, ale już się nauczyłam przez ostatnie parę lat, że tekst: widzę, że cię to złości ale... albo: nie lubię kiedy krzyczysz, rozmawiajmy spokojnie naprawdę działa. Mam cztery córki i wiem co mówię :-) Moje teksty też czasem brzmią sztucznie, ale kiedy trzylatka do mnie mówi: nie lubię jak krzyczysz, porozmawiaj ze mną, to już brzmi całkiem nieźle. Chciałabym żeby dla nich to było normalne.
Ale jaką matką jest mama Basi? Nie potrafię zbudować jej klarownego obrazu. Drażni mnie trochę jej dystans do dzieci, czuję że patrzy z góry, że to matka z monopolem na rację. Nie wiem jaka jest pod spodem. Co innego tatuś. Ciepłe kluchy, jakich wiele. Ojciec bez inicjatywy, taki niedzielny, nie na co dzień.
Mogę się mylić, ale ja ją widzę tak: energiczna, inteligentna, ambitna. Przed dziećmi miała milion planów i zapędy siłaczki. Kiedy pojawiły się dzieci bardzo jasno zrozumiała, że chce im poświęcić dużo czasu. W miarę jak dzieci rosły budził się uśpiony pieluchami i laktacją intelekt mamy coraz mocniej domagając się jakiegoś działania. Stąd te różne zlecenia, które bierze i które czasem wysuwają się dla niej na plan pierwszy. Lubi swoje dzieci, ale daleko jej do mamusi tarzającej się po dywanie - to zadanie z radością zostawia dziadkowi. Ponieważ jest trochę apodyktyczna i raczej choleryczna z natury stara się jak może stosować inne metody wychowawcze niż wrzaski. W tym celu studiuje poradniki nt psychologii dziecka (typu Juul, Searsowie, Rodzeństwo bez rywalizacji itp.) a potem bardzo się stara stosować niektóre z metod w praktyce, stąd nienaturalne teksty i "dziwny spokój" w jej wypowiedziach. Tata często ją wkurza, bo w sumie czemu ma obsługiwać dorosłego faceta, dlatego czasem coś spada na niego i już (gotowanie, wycieczka do zoo, plac zabaw itd.). Ona wtedy odpoczywa. W sumie jednak widać że się przyjaźnią i lubią wspólnie spędzać czas.
Obie starsze córki lubią Basie. Mamy kilka książek i muszę przyznać, że i ja z chęcią je czytam. Podoba mi się, że jest to sytuacja dziejąca się w Polsce, wiele sytuacji może więc być podobnych.
Nasza przygoda zaczęła się od "Basia i bałagan" ale cenie i inne. Bardzo spodobało mi się w "Basia i przedszkole" pokazanie, że czasem dzieci są inne i przez to prześladowane czy odrzucane przez grupę i że nie trzeba postępować tak jak grupa bo można mieć swoje zdanie i opinie na temat innych.
u nas pod Basiami ugina się regał, a już w koszyku mam kolejne premierowe. podzielam Wasze okołobasiowe różne wątpliwości, ale Basia działa, więc już podobnie jak Zorro nie wnikam, czytam i się cieszę, że po odwołaniu się do zawartości "Basia i przedszkole" mój dzieć pomaga rozbierać się/ubierać koleżance z grupy. Wyszło mi z opowieści, że koleżanka owa jest wyautowana z grupy aż miło, dzięki Basi udało mi się chyba coś dobrego, na sucho nie szło ani ani.
W Basi są gotowe (dzięki, dzięki autorko) schematy rozmów, może i trącą sztucznością, cóż z tego skoro są skuteczniejsze niż to "co ślina na język w stresie przyniesie" :)
hm..opowieści o Basi są jedne.. gorsze drugie lepsze.. moja koleżanka mówi ,że Basia zazwyczaj łapie focha w każdej książeczce :)
ale moja Nika je uwielbia, więc..cóż , ulegam,kupuję, wypożyczam i czytam.obok mamy mu to faworytka u nas.
Basia to także próba zdefiniowania współczesnego rodzicielstwa klasy średniej (a może nie tylko?) - matka, która poświęca dzieciom czas, ale się dla nich nie poświęca, oraz ojciec, który uczy się włączać w życie domowe. Jeśli literatura dla dzieci może uczyć obie grupy - małych i dużych - tym bardziej dopisuję jej plus. Ona nie musi uczyć NAS (bo może rzeczywiście nie jest dla nas), ale pokazuje pewne obecne w polskim społeczeństwie schematy, sygnalizuje je. I dobrze. Nie było takiej próby wcześniej i nie ma serii, która mogłaby konkurować z Basią. Mama w pracy opisywała rzeczywiście pewien typ zaangażowania zawodowego, którego nie ma w większości domów i nieczęsto zdarza się w literaturze.
Przy okazji pozwolę sobie zacytować/ przenieść tu wpis Zuzanny Orlińskiej z FB, bo szkoda, żeby taka ciekawa wymiana zdań się rozczłonkowała na fb i blog:
No pewnie, że nie tylko dla dziewczynek - sama mam w domu niezwykle męskiego pięcioletniego wielbiciela Basi:) Ale nie do końca rozumiem kwestię rodziców: z czego są "wyzwoleni", w co zaplątani? Dla mnie obraz rodziców jest jedną z najmocniejszych stron Basi: z jednej strony ich problemy są dosyć uniwersalne, z drugiej - wydają mi się mocno osadzeni w konkretnym środowisku, a przez to wiarygodni. Poza tym nie są pokazani tylko przez swój stosunek do dzieci(jak np. rodzice żółwia Franklina), mają swoje własne sprawy, prawdziwy jest konflikt między chęcią poświęcenia maximum uwagi dzieciom a potrzebą własnego życia... Piszę to oczywiście z punktu widzenia pracującej w domu matki, dla której np. "Basia i mama w pracy" jest najlepszym znanym opisem szamotaniny, jaką co dzień sama przeżywam. Może z tą różnicą, że jeśli chodzi o model pracy zawodowej, moja rodzina składa się z dwóch "mam Basi" (związek partnerski?;)), więc i konflikty między tatą a mamą przebiegają na innych płaszczyznach. Ale "szowinista" nie jest najmocniejszym słowem, jakiego się u nas używa przy takich okazjach;)
Prześlij komentarz