wtorek, 19 lipca 2011

BAROK KONTRA BARAK

O palmę pierwszeństwa w kategorii ''najbrzydsze miejsce w kraju" bito by się zacięcie, a walka zakończyłaby się prawdopodobnie wielopoziomowym remisem.   Ot, wakacyjna konstatacja. Jednocześnie doskonały punkt wyjścia do dywagacji na temat (nie)powodzenia pewnego typu ilustracji, polskich gustów i zaprezentowania w pełnej krasie książki, o której wcześniej tylko wspominałam, a która nie ma nic wspólnego z literaturą oraz kulturą dla dzieci.  Pozornie.






Jeśli piękno to dobro, a brzydotą zło nazwiemy (co oczywiście jest nieprawdą, ale dobrze brzmi i fantastycznie sprzedaje się zarówno w tekstach jak i ikonografii), to w tym miejscu dobro walczy ze złem.


Świeci słońce, na niebie malownicze chmury, zło jakby lekko przyczajone.  Zatem prezentuję odsłonę drugą -  zło od podszewki. 


Pikanterii dodaje fakt, że dobro jest na sprzedaż, podczas gdy zło zachowuje ciągłość własności, służy społeczeństu lokalnemu, cieszy się przestrzenią i życiem tętniącym.

Architektura szczęścia Alaina de Bottona próbuje odpowiedzieć na pytanie, czy w swoim rozwoju jesteśmy ograniczeni poprzez miejsce, które zamieszkujemy i nie chodzi mu bynajmniej o dostęp do zdobyczy techniki, przybytków edukacji, lecz mówiąc prostacko kolor tapet.  Niewątpliwą zaletą jego wywodu jest sposób w jaki prezentuje wiedzę na temat architektury i człowieka -  nie onieśmiela laika, nie nudzi erudyty. Polacy dodatkowo odkryją odpowiedzi na pytania, które być może nurtowały ich od lat, choć nie o nas myślał autor, pisząc tę książkę.  O dziwo.

Nie jestem w stanie przesądzić, czy ludzie tu i teraz stadnie żyjący dostrzegają fatalność otoczenia, czy na co dzień myślą, jak brzydkie obrazy przewijają się przed ich oczami.  Zakładam, że świadomie, nie.  Ale zbiorowy polski gust, niechęć do sztuki współczesnej, kolorów "smutnych",  a upodobanie do ''radości'' i ''baroku'' sugerują, że jednak narodowy wybór najprecyzyjniej określa odniesienie zbiorowości do brzydoty rzeczywistości.  Mylnie kojarzy się nam ascetyzm z prostackością, monochromatyzm z brakiem, a brak ze smutkiem.  Wtedy, gdy kolorów brakowało, do śmiechu wielu nie było.  Teoretycznie wielkim uproszczeniem jest ciągłe zrzucanie odpowiedzialności za teraźniejszy barok-barak na ten przeszły "najweselszy barak", jednak w praktyce właśnie w nim najłatwiej znaleźć kojące uzasadnienie tego, z czym zmagać przychodzi się teraz.

Konieczność obrony przed perspektywą permanentnego cierpienia może doprowadzić nas do zamknięcia oczu na większość otaczającego nas świata - bo nigdy nie jesteśmy dość dlatego od plam wilgoci, popękanych sufitów, zniczonych miast i rdzewiejących stoczni.  [...]  te deklaracje obojętności wynikać będą nie tyle z braku wrażliwości na piękno, ile raczej z obawy przed smutkiem, z którym musielibyśmy się zmierzyć, otwierając się na wszystkie przejawy jego nieobecności.

Tak było kiedyś.  Uciekało się od tego za granicę kraju lub wyobraźni, reszta zamykała oczy.  Wielu przerobiło sobie tę brzydotę w uciechę i zgrywę.  W zasadzie każda z tych strategii sprawdza się i dzisiaj.  Tym trudniejsza wydaje się być droga dotarcia do tych, co oczy zamknęli i boją się otworzyć.




Porażka architektów niepotrafiących stworzyć przyjemnego otoczenia jest odzwierciedleniem naszej niezdolności do znalezienia szczęścia w innych obszarach życia.

Przepraszam wszystkich, że tak się uczepiłam i namolnie wracam do jednej książki.  Niestety najważniejszym odkryciem dorosłości było dla mnie uzmysłowienie sobie, że życiem, w ogóle, a moim w szczególe, nie rządzi tajemnicza dobra siła, porządkująca świat, która ma na stanie jeszcze wiele pozytywnych niespodzianek, lecz przypadek i chaos.  Brzydota, w której przyszło nam żyć wydawała się być  zatem irracjonalnym wrzodem, którego żadna maść nie wypleni.  Dlatego też tezy z Architektury szczęścia prawie że wytatuowałam sobie na wszystkich odnóżach w ostatnim przebłysku nadziei na celowość i sens - jednak coś za tym wszystkim stoi, da się wytłumaczyć i ogrodowe krasnale i zuchwałe szczęki, straszące z głównych ulic i wątpliwej urody urodziwość, która stara się z tego szamba wybić.  Wszystko. Po prostu wszystko.  Nawet, jeśli i tak nic dobrego nie wynika z mojego olśnienia dla naszego pokolenia, jest nadzieja, że gdzieś - kiedyś - ktoś:  dzięki pracy u podstaw, dzięki namolnemu powtarzaniu, dzięki przejrzeniu na oczy.

Tymczasem straszy duch czasów.  Taki on jest.  I nie ma się czemu dziwić:  to jasne, że niewielu spodoba się uroda-brzydoty, wyrafinowaność-szarości i minimalizm-tematu.   Musi być kolorowo, radośnie, z rozmachem.  Stać nas na farbę i błysk!  Książki dla dzieci wybierają  ludzie-rodzice, którzy cierpieli z powodu źle dobranych butów (tylko ten rozmiar rzucili na wakacjach w Suwałkach), poliestrowych fartuchów (upolowanych w pocie czoła przez prababkę) - mieszkańcy pociotków Le Corbusiera o poprzypalanych windach i niedorobionych detalach.  Niewielu potrafi się zdystansować od estetycznej traumy z tamtych lat.   Ale my im pomożemy!




Nawet jeśli nie jesteśmy w stanie zdobyć się na entuzjazm w stosunku do wyborów innych ludzi, powinniśmy potrafić postawić sobie pytanie o to, czego im brakuje, skoro dostrzegają piękno w tej właśnie rzeczy, i zrozumieć wymowę owej deprywacji.


Architektura szczęścia
Alain de Botton
tłumaczenie Krzysztof Środa
wydawnictwo Czuły Barbarzyńca 2010
stron 282
okładka miękka
format 13 x 19

6 komentarzy:

-E.W. pisze...

Masochistycznych przyjemności nurzania ócz w koszmarach architektury można zaznać tu: http://raider55.blox.pl/html
i panie dziejku antik, i styl sarmacko- wołomiński, i zauroczenie renesansem, dziełami Walta Disneya, a także realizacje: stać nas naraz na wszystkie style.

Pani Zorro pisze...

A ile radości dostarcza wszystkozle.pl
!

-E.W. pisze...

aaaaAAAaaaaaauć...zapodałam sobie dawkę wszystkozle.pl, która estetycznie znieczuliła by mastodonta. Dyszę, rzężę, idą mi iskry z obudowy...aaa...

Monika pisze...

Dzięki za ten wpis, choć taki uczepiony i namolnie powracający do jednej książki :) Mam ostatnio fizyczne bóle w kwestii reklam w przestrzeni naszej, bo jeśli nawet coś się uchowało architektonicznie pięknego i spójnego, to jest pieczołowicie zakrywane, obwieszane, zaklejane LED-ami, sloganami, autami z promocji i innymi wytworami agencji reklamowych. odpoczęłam w czasie wiejskich wakacji na odludziu... Pozdrawiam pourlopowo.

Pani Zorro pisze...

W zderzeniu z przyrodą (jak zawsze zaskakująco idealną) brzydotę w wykonaniu ludzkim widać jeszcze lepiej...

Agata pisze...

Zapragnelam romantycznych wakacji w PL...po przebyciu drogi z Łodzi do Darlowa, dogorywam od nadmiaru ogladanej i odczuwanej 'piękności' naszego kraju. Całe szczęście ze chociaż pogoda jak na razie dopisuje.