wtorek, 11 lutego 2014

LAS

Po porannej kawie chadzam na spacery do pobliskiego lasu. Przyjaciółka powiedziała, że sąsiedztwo lasu uszczęśliwia. W badaniach nie sprecyzowano dystansu, więc postanowiłam go na wszelki wypadek zmniejszyć. Nie biorę komórki.

Między stopą a ziemią powstaje napięcie, rodzaj polemos będącego początkiem myśli.*

Podczas pierwszego spaceru w ciągu pierwszych pięciu minut pięć razy pomyślałam o komórce. Potem poświęciłam jej resztę wyjścia, zastanawiając się nad mechanizmami, które stoją za moim przywiązaniem myśli. A było to tak: ruch uwolnił głowę, a ta poszybowała w stronę obowiązków. Odkopałam wszystkich, których w jakikolwiek sposób zawiodłam w ciągu ostatniego tygodnia i od razu chciałam wszystkie sprawy rozwiązać telefonicznie. To chyba było raz i dwa. Trzy. Pomyślałam o tym, jak pięknie i chciałam zrobić zdjęcie, żeby uwiecznić ten stan w jednym z nic nie znaczących za pięć dni kadrów, jednym z pięciu tysięcy tego roku i pięćdziesięciu tysięcy w moim komputerze. Cztery. Zobaczyłam ogłoszenie. Zginął pies. Poruszył mnie nie tyle sam fakt, ciągle coś lub ktoś ginie się wydaje, lecz absurd samego ogłoszenia. Czarno-biały wydruk zdjęcia z cyklu „co widzisz na załączonym obrazku”. Jakiś kształt. Pomyślałam, że to śmieszne i będzie nadawać się na fejsbuka. Pięć. Pamięć. Nie zapamiętujemy, lecz utrwalamy. Wyręczamy się sprzętem. Od tego momentu zaczęłam wiwisekcję.

Nie chciałem prowadzić życia, które nim nie jest, wszak życie to taki skarb; nie chciałem też rezygnować z niczego, chyba, że było to absolutnie konieczne.%

Co zmieniło mnie? Nie komputer i internet, choć poniekąd i naturalnie także, lecz telefon - możliwość noszenia świata w kieszeni. Miniaturyzacja technologii, możesz mieć wszystko, więc nie masz nic: ani zachwytu światem, ani wolności wynikającej z posiadania miniatury w kieszeni, strachem napawa cię jej brak. Dziesięć ostatnich lat to rozwój technologii w galopie, komunikacyjna rewolucja - wychowywałam dziecko w tle nieodwracalnych zmian podejścia do rzeczywistości: porzuciłam analogowe myślenie i w pracy, i w życiu - jak myśleć ma więc ono? Wylądowaliśmy w każdym razie w miejscu, z którego zdaje się nie być wyjścia. Poniekąd dlatego, że zajęci czymś innym, obrabowani zostaliśmy przez „tego trzeciego". Jak mówi w wyjątkowo przenikliwym i przygnębiającym wywiadzie Marcin Król  „Byliśmy głupi”: „Źródłem wszystkich naszych problemów jest upadek myślenia. […]. Myślenia, które traktowało samo siebie nieprawdopodobnie poważnie. Skupić się i przeczytać cztery kolumny czegoś istotnego bez żarcików, przerywników, czegoś, co nie zostało umajone atrakcyjnymi zdjęciami, filmikiem - to jest dziś wyczyn jak wyprawa na Marsa.” Zatem uparcie odmawiam symboli dobrobytu dzieciom, by zastopować choć na chwilę nieuniknione zdawałoby się procesy.


Koledzy syna uważają, że jestem G.Ł.U.P.I.A., bo nie chcę pozwolić mu na komórkę. Na komórkę, na tablet, na komputer, na sprzęt najwyższej jakości, bo tylko posiadanie takiego ma życiowy sens. Temat mojej głupoty i braku szczęścia poruszany jest obecnie codziennie i codziennie powtarzam te same głupoty: synu, uważam, że tak jest dla ciebie lepiej; nie potrzebujesz tego sprzętu, chcę, żebyś nauczył się poruszać w przestrzeni bez wspomagaczy, chcę żebyś patrzył i się nudził, wierz mi tak jest najlepiej (nie wierzy). Codzienność wielkomiejska mnie nie wspiera, choć szkoła, którą wybrałam tak. Przede wszystkim czuję (jednak) zaufanie do siebie. Zanim wpadnie, niech się wzmocni.

Thoreau niestrudzenie przestrzega: "Wszystko czynimy wedle mody, tak jak plemię Płaskogłowych zgodnie z obyczajem spłaszcza czaszki swych dzieci. Pośród wielkich mąk dopasowujemy się na niezliczone sposoby do naszego czasu".*

Moje poczynania właściwie wszystkim, prócz najbliższej rodziny wydają się być dziwne. Dlatego, by umocnić się w przekonaniu o słusznej drodze oraz podbudować podszepty intuicji naukowymi tezami, po ksiażkę Manfreda Spitzera Cyfrowa Demencja. W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci się udałam. De + mens = z (góry na dół) + spadanie. Upadek myślenia.  „Z wszelkich dostępnych dziś rozpoznań naukowych wynika, że komputer jest potrzebny do nauczania tak samo jak rower do nauki pływania [...]." „Rozpoznania naukowe" oczywiście w książce Spitzera - czasami emocjonalne, czasami naukowe.

Wychowanie to także przekazanie wiedzy o schematach, które pomogą w samodzielnym myśleniu, ujawnianie mechanizmów, dekonstrukcja obrazów, drogocenny czas w przestrzeni realnej, w której dzieci się rodzi i chce by żyły.  Dorosłym trudno jest się oprzeć nałogom, nadrabiają w dwójnasób niedobór z własnego dzieciństwa. Sami nie zauważają, że technika przejęła za nich myślenie - GPS sprawił, że coraz trudniej orientują się w terenie, książka adresowa w telefonie, że nie pamiętają nawet telefonu do najbliższych, czytnik lub tablet, że nie czują potrzeby posiadania ani jednej książki, samochód, że się nie ruszają, wielu nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, jak wiele decyzji podejmuje za nich Google. A dzieci? „[…] dziś dzieci stanowią dla strategów wolnorynkowych, zajmujących się nowymi mediami i edukacją, najważniejszą grupę potencjalnych konsumentów.”#

15 lipca 2013 roku Honorata Martin opuściła mieszkanie w Gdańsku, by podjąć wyzwanie „Wyjścia w Polskę", które de facto stało się dojściem do Wrocławia. Zapiski dokumentujące wydarzenie umieszczono na wystawie „Artysta w Czasach Beznadziei" (BWA). Jej artystyczną akcję nazwano „samotną tułaczką". Nie wiem, czy miała komórkę, bowiem w opisie stoiartystka wychodzi [...] dosłownie porzucając wszystko, co definiuje ją jako artystkę i jako taką - jako konkretny "byt społeczny": materialne wyposażenie (bierze ze sobą tylko zmianę odzieży, śpiwór i psa), zawiesza celowość twórczego działania (nie określa założeń ani kierunku marszu), rezygnuje z identyfikacji z jakąkolwiek definicją sztuki, a nawet z mediowania tej definicji w kontakcie z napotkanymi podczas wędrówki mikrospołecznościami".  A przecież są zdjęcia i film, a na nich pot i łzy...

W każdym razie „w czasach beznadziei" wyjście „normalnego człowieka" z domu i bez telefonu często nazywa się zaginięciem...

Na pytanie o drogę, Thoreau odpowie tak, jak Zaratustra w pieśni „O duchu ciężkości": "Taka oto jest moja droga; gdzie jest wasza?"*




*  cytaty z tekstu Tadeusza Sławka Ujmować. Henry David Thoreau i wspólnota świata
% cytaty z książki Walden, czyli życie w lesie
#  cytaty z książki Cyfrowa Demencja. W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci


Cyfrowa Demencja. W jaki sposób pozbawiamy rozumu siebie i swoje dzieci
Manfred Spitzer
tłum. Andrzej Lipiński
okładka miękka
stron 340
format 15 x 21 cm
wyd. Dobra Literatura 2013

Walden, czyli życie w lesie
Henry D. Thoreau
tłum. Hanna Cieplińska
okładka twarda
stron 391
format 13 x 20,5 cm
wyd. PIW 1991

22 komentarze:

ag pisze...

pani zorro - wielkie brawa za wnikliwość! :)

Fantazjana pisze...

Taaak, wyciszanie cywilizacyjnego krzyku i pozorna nuda sprzyjają wyobraźni! Mimo buntu i głosu życzliwych kolegów starszego syna starannie pielęgnuję ich rozkwit u nas. Szczególnie w pobliskim lesie! Wspinanie na drzewa, nadkałużowe przystanki, struganie kolejnych mieczyków... Dopiero trzy dni bez cywilizacji mają siłę wyciszyć pośpiech codziennych dorosłych myśli. Zasięgu zwykle nie ma... Uwielbiam ten stan!!!

Pani Zorro pisze...

Dzisiaj dostałam raport z ostatniego zebrania w przedszkolu pt. „Niepokojące zabawy w grupie":
Niepokojące zabawy naszych pociech. Analiza przyczyn i skutków. Brak harmonii, logiki, spójności, koncepcji – ogólny chaos , rzucanie
przedmiotami, złe słownictwo, narastający dekonstrukcjonizm przejawiający się w każdej formie zabawy. Niepokojące
zachowania dzieci mają ogromny wpływ na całokształt zachowań w grupie –
naśladowanie złych wzorców. Prośba cioć o pomoc w odbudowaniu nastroju
harmonii w naszej grupie.
Doszukiwanie się przyczyn:
-negatywny wpływ mediów na zachowanie dziecka (telewizja, komputery)
– hamowanie kreatywności
- wpływ obrazów na rozwój dzieci.
Apel do nieuczestniczących w zebraniu rodziców o zwrócenie uwagi w domach na ww problemy.
Wszystkim zainteresowanym polecamy lekturę:
• „Teleogłupianie” Michel Desmurget o zgubnych skutkach oglądania telewizji
(nie tylko przez dzieci)
• „Zastygłe spojrzenie” fizjologiczne skutki patrzenia na ekran a rozwój dziecka Rainer Patzlaff
.

-E.W. pisze...

Zapisałam sobie ten tekst żeby do niego wracać.

naczynie gliniane pisze...

Podpisuję się całą sobą. Niby takie oczywiste, a jednak świat wygląda jak wygląda.

poza rozkładem pisze...

Piszesz:
1. >>odmawiam symboli dobrobytu dzieciom<<

Nie traktowałabym chyba tego symbolicznego ajfona, tabletu czy czegoś tam jeszcze w takich kategoriach. Stają się tak powszechne, że większość rodziców (może nawet w większości Ci, których tak naprawdę nie stać) traktuje je jako oczywistość.

Są chyba raczej znakiem przyznależności. Także do grupy. "My" . Zamiast "JA".
To chyba trudne. Choć ja także stawiam dzieci wobec podobnych dylematów.
Więc nie jest to krytyka wyborów rodzica.

2. >>Dorosłym trudno jest się oprzeć nałogom, nadrabiają w dwójnasób niedobór z własnego dzieciństwa.<<

Jak więc będzie z naszymi dziećmi? ;)

Chyba jednak to dzieci są w "gorszej" sytuacji. Oprócz zwykłego "nałogu" dochodzi do tego pragnienie bycia "jak inni" - indywidualiści.
Bo przecież kupując sprzęt (jakiś tam) kupujemy bardziej wizję siebie (markę siebie?) niż technicznie uzasadniony gadżet.

Nie wiem więc jaka strategia jest słuszna. Zgadzam się, że technologia "odbiera" nam - my sobie odbieramy to na własną prośbę - odbieranie świata i po prostu "życie". Tylko czy przymusowy "brak" jest najlepszą drogą? A może krytyczne funkcjowanie wobec tejże technologii?

To mówiłam ja, wychowana w lesie :)

Pani Zorro pisze...

To ja właśnie zupełnie w lesie nie byłam wychowana, a krowę widziałam w kinie. Za to żyło się analogowo, w linii. Zatem tak, dzieci mają nie tyle „gorzej", co o wiele gorzej niż my. Wydaje się mi w tej chwili, że nie ma niczego pomiędzy - jest brak lub posiadanie. Mózg jest plastyczny (i o tym pisze Spitzer), ale my, jako ludzie nie ewoluujemy w tym samym tempie, według psychologów behawioralnych jesteśmy tymi w gruncie rzeczy tacy, jak nasi ziomale z pleistocenu. „Tak jak kształt i funkcje ręki czy trzustki nie zmieniły się zasadniczo od końca plejstocenu [...], czyli od dziesięciu tysięcy lat, tak i podstawowe funkcjonowanie mózgu nie uległo wielkim zmianom w ciągu ostatnich dziesięciu tysięcy lat. [...] Chociaż żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, mamy mózg z epoki kamiennej (tak samo jak ręce i trzustki)." Alan S. Miller, Satoshi Kanazawa „Dlaczego piękni ludzie mają więcej córek?" Co prawda Kanazawa to kolejny „kontrowersyjny naukowiec" („"Kanazawa's bad science does not represent evolutionary psychology""), ale może ma rację. Nie wiadomo.

aneta pisze...

Ja cały czas mam nadzieję.

aneta pisze...

Nie będę pouczać Justyny Sobolewskiej, ale po co dali trzylatkowi iPada??
http://sobolewska.blog.polityka.pl/2013/12/29/co-czytac-z-dzieckiem-ktore-nie-lubi-czytania/

Mała czcionka pisze...

Podpisuję się obiema rękami. Ja również próbuję pozostawić moje dzieci w analogowym świecie jak najdłużej. Próbuję to dobre słowo. Ostatnio odbyliśmy z Najstarszą (11 lat) rozmowę - dlaczego nie potrzebuje smartfona. Przez pół godziny zbijaliśmy jej argumenty i ostatecznie wygraliśmy. Ciągle staram się jednak pamiętać, że trzeba zacząć od siebie. Dlatego my też obywamy się bez smartfonów i gadżetów, bo nam również nie są one potrzebne, a poczucie własnej wartości zaspokajamy w inny sposób. Co jednak zrobić, gdy praca domowa zadawana na następny dzień (np. z historii) wymaga sięgnięcia do źródła (którego chwilowo nie mamy w domowej bibliotece), a w założeniu nauczyciela ma nim być Internet? Dla mnie to wujek Google jest największą plagą współczesności.

aneta pisze...

Temat gadżetów elektronicznych u mnie jest na tapecie także z powodów zawodowych. Ostatnio odkryłam na czym polega bycie dinozaurem (to w kwestii smartfonów) - rodziców, którzy przychodzą do mnie na konsultacje z maluchami pytam także o to, czy dziecko naśladuje codzienne aktywności rodziców, czy np. udaje, że rozmawia przez telefon, niby wciska w nim przyciski. Jakie przyciski?! - czytam w zdziwionych oczach rodziców.

Inna sprawa - dzieci, które trafiają do nas w niemowlęctwie z powodu np. tylko asymetrii ułożeniowej, najczęściej gdy zaczynają chodzić i robią to prawidłowo - żegnamy. Niektóre pojawiają się po kilku latach w pokrewnej poradni rehabilitacyjnej a ich rodzice skarżą się na problemy z grafomotoryką. Zaczęliśmy się zastanawiać czy nie popełniamy gdzieś błędu, może wypuszczamy te dzieci nie całkiem sprawne. Ale stwierdziłam, że umywam ręce. Nie poradzę nic na to, że dziecko, które prawidłowo posługiwało się łapkami w wieku kilkunastu miesięcy - nie dostało potem do zabawy nożyczek, plasteliny, kredek, farb, patyka a klocki ma, ale stoją ustawione na półce w zestawach. Teraz będzie jeszcze gorzej, bo kilkunastomiesięczniakom wręcza się do zabawy tablety. Sprawny będą miały tylko jeden palec.

ag pisze...

@aneta :) to wygląda jak dla mnie na zmowę rodziców i nauczycieli - moje w przedszkolu miały zakaz przychodzenia w spodniach z rozporkiem, swetrze na guziki i butach sznurownaych, tylko gumka, rzepy i suwak. nawet w gimnazjum mój syn dostał uwagę, że za wolno zapina koszulę (a nie jest ipadowym dzieckiem), już nawet nie odpisałam panu profowi, że ciężko na to wszyscy od lat pracujemy, paluszki jak z drewna, a potem pretensje, że nie można się doczytać w wypracowaniu... z tego wszystkiego licealiści w niektórych szkołach we włoszech odrabiają lekcje na tabletach. nie żartuję. sprawa rozwiązana i pal licho las!

Pani Zorro pisze...

Aneto, poruszyłaś bardzo ważną kwestię - tzw. małej motoryki - dokładnie tak wygląda wyrabianie w dzieciach niepełnosprawności. Nie mogę się poszczycić własnymi wnioskami, ale uważnie słucham tego, co mówią wtajemniczeni. Ostatnio wypłynęło to w kontekście gotowości szkolnej. Otóż większość dzieci jest niegotowa, bo ich ręce nie są w stanie sprostać podstawowemu wyzwaniu - pisaniu. W edukacji waldorfskiej przykłada się wagę do pracy rąk, w przedszkolu „ciocie" prócz normalnych prac, bliskich „dawnemu życiu", bawią się z dziećmi w tzw. „zabawy paluszkowe". Często robią to „na występach gościnnych" w szkołach. Dzieci w szkołach nie są w stanie trafić palcem w palec. Ale czy ja się nie powtarzam?

aneta pisze...

Moniko, może i się powtarzasz, ale warto to powtarzać - upośledzamy nasze dzieci na wielu płaszczyznach!!! Jestem terapeutką SI, ale często zamiast sali do terapii zalecam plac zabaw i las.
To jest jeden z powodów, który mnie motywuje do popierania obowiązkowego przygotowania przedszkolnego dla pięciolatków - przy mądrze napisanym programie i zaangażowaniu kadry jest większa szansa, że dzieci będą umiały zrobić coś własnoręcznie.

poza rozkładem pisze...

Aneto, stawiałabym na zaangażowanie kadry (wiemy, ze program to teoria:).

Myślę sobie o wątku "spacer do lasu" cały czas, niestety, nie bardzo mam czas, aby sięgnąć głębiej. Także do rozmowy z Marcinem Królem.

Wracając do wątku "techniki, która przejęła za nas myślenie". Popatrzcie na dane, jaką "awangardą" jest Polska. NIESTETY.

http://wyborcza.biz/biznes/1,101558,15514171,Tablet_i_komorka_dla_dziecka__Czy_to_bezpieczne_.html

Przyczyny: chęć stałej kontroli, "dyscyplina" (dziecko ma smatfon/tablet - dobry argument przetargowy, jest co zabrać...), kupowanie sobie świętego spokoju...

Skutki - lista jest o wiele dłuższa.

Pani Zorro pisze...

Przy okazji, ciekawy tekst i to nawet nie w wymiarze, którego można by się spodziewać. Choć zapowiada się obiecująco, kończy jednak „artykułem sponsorowanym”. Dzisiaj nie wiadomo do końca, gdzie się ukrywa (lub też „ukrywa”) reklama. Wszak to „rynek wart blisko 200 mld dolarów” (och, już nawet nie „miliardy”).
A z argumentami na tak jestem (oczywiście) na nie, nawet jeśli „Anne Degs zapewnia”, że “nie ma lepszego sposobu na zajęcie dziecka w poczekalni u lekarza, restauracji czy w hali odlotów,” oraz że jest „mnóstwo gier, które uczą dużo bardziej efektywnie od podręczników” (o majgat, gdzie w tym wszystkim ludzie?), „coraz więcej szkół używa laptopów, tabletów, inteligentnych tablic”, oraz dyżurne argumenty ze świata złudzeń, czyli technologia to „łatwa kontrola rodzicielska”, “rozrywka ożywcza dla umysłu”, no i na koniec: „smartfon może wskazać nam miejsce pobytu dziecka. A jeśli dziecko umie korzystać z nawigacji, łatwiej odnajdzie drogę.” O, le!

Fascynuje mnie w tym wszystkim motyw „bezpieczeństwa”, który przywiązując dzieci do technologii ociąga od „złowieszczego świata rzeczywistości”. Tam źli ludzie, złe psy, niebezpieczeństwa czyhające w dobrze znanych miejscach i tych teoretycznie niepoznanych. Dzieci, które dodatkowo przemieszczają się pomiędzy placówkami, a zakratowanymi osiedlami w opancerzonych bolidach rodziców, będą za kilka lat płakać jeszcze intensywniej niż „artyści z czasów beznadziei”.

poza rozkładem pisze...

Nie przywiązałam się specjalnie do treści, chodziło raczej o wyniki badań. Argumenty "na tak" - no tak, lekko żenujące.

Motyw "bezpieczeństwa" to raczej opcja kontroli, nadzoru, cyfrowej smyczy. I - chyba - zwalniania z odpowiedzialności...

aneta pisze...

Nasz rodzina nie korzysta nawet z nawigacji w samochodzie. Mamy tam za to plik map i całkiem nieźle orientujemy się w otoczeniu:)

Co do "złowieszczego świata rzeczywistości" - mój czwartoklasista ostatnio odmówił samodzielnej podróży autobusem do szkoły muzycznej. Dlaczego? Bo dzieciaki w szkole straszą się Trynkiewiczem!

Pani Zorro pisze...

Macie to w punktach, czyli za granicą także ostrzegają.

Nieparyż pisze...

Dziś miałam okazję spytać grupę 4-6-latków co sprawia im radość, z czego się cieszą. Odpowiedzi: tablet, gry, smartfon, x-box. Jedno odpowiedziało: zabawki. Jedno z dzieci wyjęło smartfona, żeby zrobić mi zdjęcie. Przedział wiekowy cztery-sześć. Serio.

Pani Zorro pisze...

Odświeżam, bo ostatnio coraz więcej ludzi się dziwi, że mój 12-letni syn SIĘ BAWI.

aneta pisze...

Moi synowie też! Nadal bez tableta, telefon starszy posiada, ale nie smartfon i nie służy do grania. Wprowadziliśmy ostatnio zwyczaj grania raz w tygodniu 1-1,5 godziny na komputerze:)