Burzhud Koad an Dug |
Pierwsza zilustrowana przeze mnie książka to "Burzhud Koad an Dug" ("Cud z Lasu Sowy Uszatki") wydana w 1987 roku w Bretanii i po bretonsku. Męczyłem sie z tymi ilustracjami okrutnie. Historię o wypadku świętego Mikołaja i sowach, które pomogły mu dostarczyć prezenty dzieciom, napisał brat bretońskiego grafika, Fancha Le Henaff, którego poznaliśmy we wrocławskiej PWSSP w połowie lat 80., odbywał tu roczny staż. Tekst opowiada o solidarności i w oczywisty sposób odnosił się do pomocy, jaką Bretończycy i Francuzi nieśli Polsce w czasach stanu wojennego. Autorowi zależało na tym, by zilustrował go ktoś z naszego kraju. Wskazała mnie Mira Aleksiun, żona naszego profesora Jana Jaromira Aleksiuna - do dzisiaj nie wiem w zasadzie dlaczego. Dodam, ze bretoński autor tekstu jest cukiernikiem, historie wymyśla gniotąc słodkie kuigh-amanny. Przyjaźnimy się do dzisiaj.
Pierwszą polską książką z moimi obrazkami były wyliczanki "Ene-due-rabe", wydane przez Wydawnictwo Dolnośląskie rownież w 1987 roku. Książka została wydana w nakładzie 200 000 egzemplarzy (ech, te czasy!) i chyba wtedy pierwszy raz zacząłem się zastanawiać, czy aby nie projektowanie i ilustrowanie książek powinno być moim zawodem. Wcześniej chciałem być plakacistą. "Połknął bocian żabę", druga książka z wyliczankami (wybranymi podobnie jak i pierwszy zestaw, przez Jana Stolarczyka z WD), jest kontynuacją "Ene-due-rabe". Potem był komiks "Dwie podroże Guliwera" (również Wydawnictwo Dolnośląskie), a następnie "Sekrety świętego Mikołaja". Dla Ossolineum zrobiłem potem jeszcze ilustracje do "Księgi tysiąca i jednej nocy" (1992), które uważam za jedną z najlepszych rzeczy, które udało mi się w życiu popełnić. Mniej więcej w tym samym czasie zacząłem współpracę z Siedmiorogiem, który w w 1991 roku wydał z moimi ilustarcjami urocze opowiadania Marcela Aymé "Opowieści kota ze starej wierzby" (dwie książki: niebieskie opowieści i czerwone).
- Czy lubisz wracać do swoich pierwszych prac?
Wśród tych naprawdę pierwszych książek znalazłoby się kilka, na które wciąż patrzę z dużą satysfakcją. Właśnie "Księgę tysiąca i jednej nocy", czy ilustracje do opowiadań Edgara Allana Poe, wydanych w 1995 roku po bretońsku przez HOR YEZH. W wielu przypadkach dominuje jednak dystans. Gdy myślę w ogóle o moich starych pracach, to mam wrażenie, że niezależnie od mojej woli, są zawsze w jakiś sposób tuż obok, trochę jak podpora, trochę jak garb. Jedne pomagają w chwilach, gdy potrzebuję pewnego resetu, powrotu do zapomnianych, a niespenetrowanych do końca ścieżek. Takie ilustracje dają nadzieję i ochotę do pracy. Inne przeszkadzają wtedy, gdy wydawca przywołuje je jako obligatoryjny wzór do naśladowania dzisiaj, albo gdy właściciel praw do ilustracji, o których pewnie z chęcią bym zapomniał, wznawia je, czyniąc to na dodatek w książce, której makieta przyprawia o ból zębów. Z kolei spojrzenie z dystansu na zrealizowane kiedyś książki pozbawione jest bagażu wstydliwych uczuć, które często towarzyszą mi w pracy; oglądając je po latach, zapominam i o przemądrzałym autorze tekstu, i o nieprzespanych nocach, i o wydawcy, który chciał mieć wspaniałą, bogatą ilustrację na każdej z siedmiuset stron ukochanego tomiszcza, a jednocześnie uważał, że mogę taką pracę wykonać za honorarium odpowiadające połowie średniej miesięcznej płacy krajowej. Prace, na które długo patrzyłem przez pryzmat takich emocjonalnych naleciałości, często zaskakują mnie po latach urodą, której nie dostrzegałem wcześniej.
- Czy 'na fali szczerości' możesz zdradzić jak powstały ilustracje do bretońskiego Poe'a?
- Czego nauczyłeś się o sobie i książkach obrazkowych przez te lata od debiutu?
O sobie nauczyłem się wielu rzeczy, o których raczej nie powinienem tu mówić. Ciągle zaskakuje mnie na przykład własna próżność i egocentryzm [śmiech]. Wiem już, że nie jestem rewolucjonistą, wywracanie świata do góry nogami to nie moje zajęcie. Staram się raczej lepiej ułożyć to, co znajduję, to co już istnieje. Wiem, że w takiej najbardziej podstawowej strukturze ilustracyjnego budowania świata, jestem skazany na dużą dawkę realizmu, na przestrzeń, na kształtujace ją światło. Mam wciąż dreszcze, ogladając Rembrandta, Turnera czy "Szczygła" Fabritiusa. Jestem chyba dzieckiem lat siedemdziesiątych i kiepskich reprodukcji w radzieckich albumach z malarstwem. [śmiech] Wiem, że bardziej niż ilustracja, interesuje mnie w tej chwili książka... A książek obrazkowych nie zrobiłem przecież wiele. Takich, w których to obraz dźwiga znaczenie, a tekst go jedynie w tym wspomaga, "ilustruje" słowem, jest pewnie tylko kilka.
W książce obrazkowej słowo przeplata się z obrazem, współdziałając z nim w imię komunikatu, który jest nową wartością, czymś więcej niż sumą tych dwóch elementów, komunikatu, który jest ponad nimi. To medium swoiste, inne niż książka widziana wyłącznie jako nośnik tekstu. Grafika nie jest w niej potraktowana jako dekoracja, czy opakowanie – choćby najpiękniejsze - zawartego w książce przekazu literackiego. Książki obrazkowej nie zamienimy na audiobooka, tak jak to bez strat dla zasadniczego przekazu można uczynić z książką tradycyjną. A wśród książek obrazkowych, są jeszcze przecież i takie, które posługują się tylko i wyłącznie językiem plastyki. Tekst książki obrazkowej musi mieć odmienny charakter, nie może dominować, musi być otwarty, musi zostawiać miejsce na przekaz plastyczny, na obrazy. Nie jest łatwo namówić pisarza do ustępstw, przekonać, że tym razem nie ma większych przywilejów niż ilustrator czy grafik, który w książce obrazkowej współdziała z autorem tekstu na takich samych lub nawet większych prawach. Z kolei sami ilustratorzy, kształceni zwykle na "opakowywaczy" literatury, nie są przygotowani ani do konstruowania książkowego przekazu wyłącznie w oparciu o obraz, ani do pisania tekstów do książek obrazkowych. A w kraju, w którym – w świecie książkowym - króluje słowo, w którym ślepo ufa się wadze przekazu literackiego, a rodzic nie kupi dziecku tytułu, w której jest "zbyt mało do czytania", również wydawca będzie ostrożnie podchodził do idei książki obrazkowej.
- Czy styl, który sobie wypracowałeś, a który zaskarbił Ci sympatię odbiorców jest 'nienaruszalny'? Czy nie boisz się, że odbiorcy nie chcą w nim zmian?
Styl mówisz? Kiedy dla mnie jest to jedynie rezultat porażek w walce z własna inercją, z lenistwem, z nieuważnością, z nawykami ręki i z odruchami wyobraźni. Z tym garbem kilkudziesięciu zrealizowanych książek, które w sytuacji permanentnego braku czasu stają się magazynem sprawdzonych gadżetów. W sytuacjach stresu odruchowo wpadam w stare koleiny, niemal nieświadomie układam się w przytulnych gniazdach wczorajszych rozwiązań. Musiałem sobie kiedyś nad biurkiem powiesić rysunkowe "memento": katalog detali, póz i zabiegów, które często i zbyt automatycznie powtarzam.* Nie na wiele się to zdało... Staram się pracować dla własnej satysfakcji i nie czuję się niewolnikiem cudzych gustów. Boję się własnego bezwładu, tego zacementowania, zakleszczenia, które z zewnątrz wygladałoby na styl. Moim marzeniem byłoby rodzić się na nowo z każdą realizowaną książką. I zaskakiwać się, choć raz na jakis czas.
- Co Cię teraz fascynuje i w jakim kierunku chciałbyś pójść?
To właśnie szeroko rozumiana "książka obrazkowa". Różne pomysły dopominają się, by poświecić im czas. Ale mam poczucie, że ostatnio za dużo na ten temat mówię i za dużo rozmyślam, a realna praca nie posuwa się do przodu. Ponieważ w mojej ocenie ociera się już to o śmieszność, postanowiłem – zanim nie ruszę z miejsca - nie gadać o najważniejszych planach. To mocne postanowienie, wybacz [śmiech]! Chciałbym też nie porzucać ścieżki teatralnej. Od lat projektuję scenografie dla spektakli lalkowych i przejście od samotniczych zmagań z kartką papieru do zespołowej pracy w teatrze jest dla mnie zawsze miłą odmianą (podróż w przeciwną stronę, po męczącym zwykle okresie okołopremierowym, też jest zresztą miłym doświadczeniem). Tym bardziej, że na horyzoncie mogą pojawić się przedstawienia realizowane na podstawie książek, w których maczałem palce.
- I, nieuniknione, pytanie techniczne: jak pracujesz?
Pytasz o ten zwariowany slalom, który odbywa się zwykle w permanentnym stresie, w pośpiechu, pod ostrzałem maili, czy telefonów od wydawców, z zegarkiem, który ciągle pokazuje nie tę godzinę co trzeba? Szkice, szkice, szkice, setki kartek... Pierwsze konfrontacje rysunków z tekstem lub z wyobrażoną wcześniej ideą książki... Znowu szkice, tym razem trochę precyzyjniejsze: postacie, emocje, gesty, sceny, plamy, plany, układy kompozycyjne, światła, pejzaże... Znowu konfrontacja z tekstem lub pierwotnym zamysłem... Znowu szkice... Po pewnym czasie przychodzi moment, gdy obrazy zaczynają objawiać już swój charakter, w dużej ilości zaczynaja snuć własną opowieść. Staram się wtedy w nią wsłuchać, nie tracąc jednocześnie z pola widzenia ani moich emocji, ani tęsknot formalnych, z którymi na danym etapie życia podchodzę do pracy, ani ograniczeń zewnętrznych, zdefiniowanych na przykład przez wydawcę. Jednak w każdym momencie – aż do końca pracy - warto być gotowym do porzucenia wcześniejszych założeń; często to, co rodzi się w trakcie pracy, jest od nich inne, lepsze. Jednocześnie składam szkicową makietę książki, wymyślając dramaturgię stron, następstwo obrazów i kompozycji, próbuję reżyserować czas, który odbiorca podaruje książce; wyobrażam sobie papier i fakturę okładki, typografię, kolory... Gdy czuję, że w tak zebranym materiale jest już potencjał zdolny unieść powstającą książkę, zaczynam pracę nad kompletowaniem ostatecznego tworzywa ilustracyjnego. Maluję, rysuję, ale i szukam, jak w "Nieporadnikach", obrazów już istniejących. Gdy ten materiał jest gotowy, a praca dotyczy książki obrazkowej z tekstem, w tym właśnie momencie jego autor nadaje słowom ostateczny kształt. A potem, myk, myk, montuję po prostu to wszystko w całość. Starannie...
Burzhud Koad an Dug |
Pierwszą polską książką z moimi obrazkami były wyliczanki "Ene-due-rabe", wydane przez Wydawnictwo Dolnośląskie rownież w 1987 roku. Książka została wydana w nakładzie 200 000 egzemplarzy (ech, te czasy!) i chyba wtedy pierwszy raz zacząłem się zastanawiać, czy aby nie projektowanie i ilustrowanie książek powinno być moim zawodem. Wcześniej chciałem być plakacistą. "Połknął bocian żabę", druga książka z wyliczankami (wybranymi podobnie jak i pierwszy zestaw, przez Jana Stolarczyka z WD), jest kontynuacją "Ene-due-rabe". Potem był komiks "Dwie podroże Guliwera" (również Wydawnictwo Dolnośląskie), a następnie "Sekrety świętego Mikołaja". Dla Ossolineum zrobiłem potem jeszcze ilustracje do "Księgi tysiąca i jednej nocy" (1992), które uważam za jedną z najlepszych rzeczy, które udało mi się w życiu popełnić. Mniej więcej w tym samym czasie zacząłem współpracę z Siedmiorogiem, który w w 1991 roku wydał z moimi ilustarcjami urocze opowiadania Marcela Aymé "Opowieści kota ze starej wierzby" (dwie książki: niebieskie opowieści i czerwone).
Ene due rabe |
Połknął bocian żabę |
- Czy lubisz wracać do swoich pierwszych prac?
Wśród tych naprawdę pierwszych książek znalazłoby się kilka, na które wciąż patrzę z dużą satysfakcją. Właśnie "Księgę tysiąca i jednej nocy", czy ilustracje do opowiadań Edgara Allana Poe, wydanych w 1995 roku po bretońsku przez HOR YEZH. W wielu przypadkach dominuje jednak dystans. Gdy myślę w ogóle o moich starych pracach, to mam wrażenie, że niezależnie od mojej woli, są zawsze w jakiś sposób tuż obok, trochę jak podpora, trochę jak garb. Jedne pomagają w chwilach, gdy potrzebuję pewnego resetu, powrotu do zapomnianych, a niespenetrowanych do końca ścieżek. Takie ilustracje dają nadzieję i ochotę do pracy. Inne przeszkadzają wtedy, gdy wydawca przywołuje je jako obligatoryjny wzór do naśladowania dzisiaj, albo gdy właściciel praw do ilustracji, o których pewnie z chęcią bym zapomniał, wznawia je, czyniąc to na dodatek w książce, której makieta przyprawia o ból zębów. Z kolei spojrzenie z dystansu na zrealizowane kiedyś książki pozbawione jest bagażu wstydliwych uczuć, które często towarzyszą mi w pracy; oglądając je po latach, zapominam i o przemądrzałym autorze tekstu, i o nieprzespanych nocach, i o wydawcy, który chciał mieć wspaniałą, bogatą ilustrację na każdej z siedmiuset stron ukochanego tomiszcza, a jednocześnie uważał, że mogę taką pracę wykonać za honorarium odpowiadające połowie średniej miesięcznej płacy krajowej. Prace, na które długo patrzyłem przez pryzmat takich emocjonalnych naleciałości, często zaskakują mnie po latach urodą, której nie dostrzegałem wcześniej.
Ulubiona ilustracja autora do bretońskiego wydania Poe'a. |
Ilustracje do książki "Edgar Poe troet gant Per Denez", czyli "Edgar Poe w tlumaczeniu Pera Deneza" malowane były akrylem (czerń, biel) i... drapane kilkoma ostrymi narzędziami (nożem, żyletką etc.). Sekret tkwi w papierze, który tak naprawdę nie jest papierowy. Arkusze były wykonane z jakiegoś sztucznego tworzywa, co powodowało, że w ich strukturze można było dłubać, skrobać i szorować bez szkody dla integralności podkładu. Razem z kilkoma ryzami innych fantastycznych papierów, dostaliśmy go pod koniec lat osiemdziesiątych od Alaina Le Querneca, wspaniałego francuskiego (i bretońskiego) plakacisty, ucznia m.in. Henryka Tomaszewskiego...
- Czego nauczyłeś się o sobie i książkach obrazkowych przez te lata od debiutu?
O sobie nauczyłem się wielu rzeczy, o których raczej nie powinienem tu mówić. Ciągle zaskakuje mnie na przykład własna próżność i egocentryzm [śmiech]. Wiem już, że nie jestem rewolucjonistą, wywracanie świata do góry nogami to nie moje zajęcie. Staram się raczej lepiej ułożyć to, co znajduję, to co już istnieje. Wiem, że w takiej najbardziej podstawowej strukturze ilustracyjnego budowania świata, jestem skazany na dużą dawkę realizmu, na przestrzeń, na kształtujace ją światło. Mam wciąż dreszcze, ogladając Rembrandta, Turnera czy "Szczygła" Fabritiusa. Jestem chyba dzieckiem lat siedemdziesiątych i kiepskich reprodukcji w radzieckich albumach z malarstwem. [śmiech] Wiem, że bardziej niż ilustracja, interesuje mnie w tej chwili książka... A książek obrazkowych nie zrobiłem przecież wiele. Takich, w których to obraz dźwiga znaczenie, a tekst go jedynie w tym wspomaga, "ilustruje" słowem, jest pewnie tylko kilka.
W książce obrazkowej słowo przeplata się z obrazem, współdziałając z nim w imię komunikatu, który jest nową wartością, czymś więcej niż sumą tych dwóch elementów, komunikatu, który jest ponad nimi. To medium swoiste, inne niż książka widziana wyłącznie jako nośnik tekstu. Grafika nie jest w niej potraktowana jako dekoracja, czy opakowanie – choćby najpiękniejsze - zawartego w książce przekazu literackiego. Książki obrazkowej nie zamienimy na audiobooka, tak jak to bez strat dla zasadniczego przekazu można uczynić z książką tradycyjną. A wśród książek obrazkowych, są jeszcze przecież i takie, które posługują się tylko i wyłącznie językiem plastyki. Tekst książki obrazkowej musi mieć odmienny charakter, nie może dominować, musi być otwarty, musi zostawiać miejsce na przekaz plastyczny, na obrazy. Nie jest łatwo namówić pisarza do ustępstw, przekonać, że tym razem nie ma większych przywilejów niż ilustrator czy grafik, który w książce obrazkowej współdziała z autorem tekstu na takich samych lub nawet większych prawach. Z kolei sami ilustratorzy, kształceni zwykle na "opakowywaczy" literatury, nie są przygotowani ani do konstruowania książkowego przekazu wyłącznie w oparciu o obraz, ani do pisania tekstów do książek obrazkowych. A w kraju, w którym – w świecie książkowym - króluje słowo, w którym ślepo ufa się wadze przekazu literackiego, a rodzic nie kupi dziecku tytułu, w której jest "zbyt mało do czytania", również wydawca będzie ostrożnie podchodził do idei książki obrazkowej.
- Czy styl, który sobie wypracowałeś, a który zaskarbił Ci sympatię odbiorców jest 'nienaruszalny'? Czy nie boisz się, że odbiorcy nie chcą w nim zmian?
Styl mówisz? Kiedy dla mnie jest to jedynie rezultat porażek w walce z własna inercją, z lenistwem, z nieuważnością, z nawykami ręki i z odruchami wyobraźni. Z tym garbem kilkudziesięciu zrealizowanych książek, które w sytuacji permanentnego braku czasu stają się magazynem sprawdzonych gadżetów. W sytuacjach stresu odruchowo wpadam w stare koleiny, niemal nieświadomie układam się w przytulnych gniazdach wczorajszych rozwiązań. Musiałem sobie kiedyś nad biurkiem powiesić rysunkowe "memento": katalog detali, póz i zabiegów, które często i zbyt automatycznie powtarzam.* Nie na wiele się to zdało... Staram się pracować dla własnej satysfakcji i nie czuję się niewolnikiem cudzych gustów. Boję się własnego bezwładu, tego zacementowania, zakleszczenia, które z zewnątrz wygladałoby na styl. Moim marzeniem byłoby rodzić się na nowo z każdą realizowaną książką. I zaskakiwać się, choć raz na jakis czas.
- Co Cię teraz fascynuje i w jakim kierunku chciałbyś pójść?
To właśnie szeroko rozumiana "książka obrazkowa". Różne pomysły dopominają się, by poświecić im czas. Ale mam poczucie, że ostatnio za dużo na ten temat mówię i za dużo rozmyślam, a realna praca nie posuwa się do przodu. Ponieważ w mojej ocenie ociera się już to o śmieszność, postanowiłem – zanim nie ruszę z miejsca - nie gadać o najważniejszych planach. To mocne postanowienie, wybacz [śmiech]! Chciałbym też nie porzucać ścieżki teatralnej. Od lat projektuję scenografie dla spektakli lalkowych i przejście od samotniczych zmagań z kartką papieru do zespołowej pracy w teatrze jest dla mnie zawsze miłą odmianą (podróż w przeciwną stronę, po męczącym zwykle okresie okołopremierowym, też jest zresztą miłym doświadczeniem). Tym bardziej, że na horyzoncie mogą pojawić się przedstawienia realizowane na podstawie książek, w których maczałem palce.
Zarafa Adam Jaromir / Paweł Pawlak // Muchomor 2010 |
Zarafa Adam Jaromir / Paweł Pawlak // Muchomor 2010 |
- I, nieuniknione, pytanie techniczne: jak pracujesz?
Pytasz o ten zwariowany slalom, który odbywa się zwykle w permanentnym stresie, w pośpiechu, pod ostrzałem maili, czy telefonów od wydawców, z zegarkiem, który ciągle pokazuje nie tę godzinę co trzeba? Szkice, szkice, szkice, setki kartek... Pierwsze konfrontacje rysunków z tekstem lub z wyobrażoną wcześniej ideą książki... Znowu szkice, tym razem trochę precyzyjniejsze: postacie, emocje, gesty, sceny, plamy, plany, układy kompozycyjne, światła, pejzaże... Znowu konfrontacja z tekstem lub pierwotnym zamysłem... Znowu szkice... Po pewnym czasie przychodzi moment, gdy obrazy zaczynają objawiać już swój charakter, w dużej ilości zaczynaja snuć własną opowieść. Staram się wtedy w nią wsłuchać, nie tracąc jednocześnie z pola widzenia ani moich emocji, ani tęsknot formalnych, z którymi na danym etapie życia podchodzę do pracy, ani ograniczeń zewnętrznych, zdefiniowanych na przykład przez wydawcę. Jednak w każdym momencie – aż do końca pracy - warto być gotowym do porzucenia wcześniejszych założeń; często to, co rodzi się w trakcie pracy, jest od nich inne, lepsze. Jednocześnie składam szkicową makietę książki, wymyślając dramaturgię stron, następstwo obrazów i kompozycji, próbuję reżyserować czas, który odbiorca podaruje książce; wyobrażam sobie papier i fakturę okładki, typografię, kolory... Gdy czuję, że w tak zebranym materiale jest już potencjał zdolny unieść powstającą książkę, zaczynam pracę nad kompletowaniem ostatecznego tworzywa ilustracyjnego. Maluję, rysuję, ale i szukam, jak w "Nieporadnikach", obrazów już istniejących. Gdy ten materiał jest gotowy, a praca dotyczy książki obrazkowej z tekstem, w tym właśnie momencie jego autor nadaje słowom ostateczny kształt. A potem, myk, myk, montuję po prostu to wszystko w całość. Starannie...
* "Katalog detali, póz i zabiegów" - lista podstawowa wg autora:
Poza "energiczny marsz", z jedna nogą wysoko wysunietą do gory.
Poza "zadziwienie", tułow postaci mocno pochylony do przodu; głowa skierowana w kierunku obiektu, który zadziwia; ręce wyciągnięte do tyłu.
Poza "obdarowanie": jedna ręka - ta z prezentem - wyciągnięta do przodu, druga odrzucona do tyłu; tworzą jedną linię (mam wraęenie, że w ogóle przydaję postaciom zbyt dużo teatralności).
Cienkie, długie i zakrzywione buty.
Szafka nocna ze Swarzędza. Budzik i lampka na niej.
Obsesyjnie rysowane parapety okienne. Okna i drzwi w ogóle.
Karnisze zakończone kulkami i podwiązane firanki w kratę.
©Paweł Pawlak
©Monika Obuchow
ZORRO "w pozie" wg Pawła Pawlaka |
Pawlakiem Zorro się kłania.
Więcej o Pawle Pawlaku na tym blogu w tych wpisach.
Idzie zima! Czas kupić rękawiczki. Przynajmniej jedną.
Są bowiem rzeczy, których nie można odkładać na potem...
Podręczny nieporadnik.
Rękawiczka pięciopalczasta
tekst Wojciech Widłak
ilustracje Paweł Pawlak
wyd. Czerwony Konik 2010
okładka miękka
format 15 x 19
stron 32
6 komentarzy:
Bardzo fajny wywiad. Gratulacje dla Pawła Pawlaka za artystyczną szczerość. Z Katalogu detali, póz i zabiegów najbardziej podoba mi się Szafka nocna ze Swarzędza ;-)
Pozdrawiam Artystę ;-)
Bardzo ciekawy wywiad, dziękuję!
Zacności wywiad. Gratulacje dla obu stron. Marzy mi się ,żeby Szanowny Wywiadowca docisnął czule
>>>Piotra Fąfrowicza<<<<
bo wywiadziczek
http://www.lapbakcyla.pl/wywiad4.php
pozostawia czytelnika na głodzie
A dziękuję wielce!
To głównie zasługa otwartości Pawła. :-)
Zachęcam do zaglądania, bo cały czas napływają nowe skany...
Poe mniamuśności.
Swoje samozwańcze ZAPOTRZEBOWANIE SPOŁECZNE na wywiad z Fąfrowiczem motywuję tym,że niedługo -4 grudnia ma być otwarta wystawa Artysty w Kazimierzu Dolnym
Jako wierna fanka Pawła Pawlaka, wyznająca miłość do jego twórczości nieustająco, wywiadem jestem zachwycona ! Ale już sekundę po przeczytaniu marzę o wywiadzie z Ewą Kozyra-Pawlak... i żeby nie było w nim słowa o Pawlaku Pawle ;)
Prześlij komentarz