Nie wiemy, czy słyszeliście kiedyś o Smętowie. Jeśli nie, spytajcie o nie swoją babcię, która w młodości jeździła do Smętowa leczyć płaczem swoje chore serce.
Nie wiem, dlaczego w dzieciństwie nikt nie powiedział mi o Smętowie. Doprawdy tego nie rozumiem, albowiem rodzina moja po kądzieli jeździła tam od zawsze. Można by powiedzieć: 'rodzina ze smętowskimi tradycjami'. Smętowo ulic ma siedem, a wszystkie przygnębiające: Łez, Płaczących Kotów, Łzawych Jaskółek, Smutnych Krokodyli, Deszczową, Garbatych Wierzb i Dziurawych Butów. Jest jeszcze Plac Zgubionych Kluczy i Park Zwiędłych Kwiatów. Urocze. Tam nawet mąka była... ze smutnych gołębi (w weselszych miasteczkach pewnie z wesołych). Ulubionym zajęciem dzieci w takim Smętowie jest oczywiście zabawa w króla Płaksę. Było jednak dwoje wyrzutków - szlochać nie chcieli, śmiali się głośno, a żeby nie było za wesoło, rodziców nie posiadali i mieszkali u babci (dobrej). Dorotka i Filip. Co ich mogło spotkać? Oczywiście coś złego. Babcia poszła do nieba, a dzieci do złego młynarza (piekła). Szczęście w nieszczęściu, młynarz mieszkał w (zaczarowanym) młynie. Czarnym (w środku też). Na dnie tego młyna czarnego leżały dwa kamienie - jeden czarny (a jakże), drugi biały. Wystarczy trzy razy zapukać w biały (oczywiście), a młyn... odfruwa. Prawdopodobieństwo, że doleci do weselszej krainy jest duże. Nigdzie nie może być tak źle, jak w Smętowie.
Trudno uwierzyć, że Alina i Jerzy Afanasjewowie pisali tę powiastkę bez podtekstów. Pierwszy raz wydało ją Wydawnictwo Morskie w 1961 roku. Autorem ilustracji do tego wydania nie była jednak Teresa Wilbik, lecz autor, Jerzy Afanasjew. Dopiero drugie wydanie, z 1970 roku, zostało zilustrowane przez Teresę Wilbik i wyglądało mniej więcej tak, jak to, co zaserwowały w tym roku dobre kobiety z Wydawnictwa Dwie Siostry w cyklu Mistrzowie Ilustracji. Afanasjew (1932-1991) był postacią ekscentryczną: poeta, reżyser, architekt niedoszły, współzałożyciel (z Cybulskim) teatrzyku Bim-Bom i Cyrku Rodziny Afanasjeff, wielbiciel absurdu ("afanasjewami" określano absurdalne historyjki). "Czarodziejski młyn" napisał wraz z żoną Aliną, scenografką, scenarzystką, ogólnie rzecz biorąc - artystką.
Ale wracając do młyna, który mi tu po drodze odleciał. Przede wszystkim widać w nim wpływ Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Poczynając od imienia bohaterki (Dorotka), poprzez motyw latającego domu (u Franka Bauma porwanego przez tornado, tu uruchomionego przez magiczne siły), podróży po dziwacznych krainach, a kończywszy na znaczącym towarzystwie zwierząt. Powieść Franka Bauma interpretowano na wiele sposobów, komentarz polityczny do parytetu złota, rządów (Teodora) Roosevelta oraz innych postaci amerykańskiej polityki końca XIX wieku z Dorotką, jako biednym i uciśnionym ludem. Jeśli przyjmiemy ten punkt widzenia, lektura 'Czarodziejskiego młyna' nabiera kolorów. Tylko kogo interesowałyby te dywagacje w roku 2010? Tym, których jednak, podpowiem tylko, że do krainy szczęśliwości leciało się na wschód.
Czarodziejski młyn
Alina i Jerzy Afanasjewowie
il. Teresa Wilbik
wyd. Dwie Siostry 2010
format 15 x 19
okładka twarda
stron 109
Dziękuję wydawnictwu za udostępnienie tytułu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz