czwartek, 16 czerwca 2011

JOANNA CONCEJO

Joanna Concejo  urodziła się w Słupsku w 1971 roku.  Studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, gdzie też obroniła dyplom w 1998 roku.  Od wielu lat mieszka we Francji, publikuje w najlepszych światowych wydawnictwach. Il signor NessunoPan Nikt - autorska książka Joanny Concejo wydana w Topipittori w 2008,  Au Clair de la Nuit / W świetle nocy - ilustracje do wierszy Janine Teisson, wydawnictwo Møtus (2009) - zbiór wierszy o księżycu, L'angelo delle scarpe/ Anioł od butów z tekstem Giovanny Zoboli (ponownie Topipittori 2009, choć także we francuskim Notari),  Entrez!/ Wejdźcie! Sebastien Joanniez, wydawnictwo Rouergue  (2010), Cuando no encuentras tu casa/ Gdy nie możesz znaleźć drogi do domu Paloma Sanchez Ibarzabal i hiszpańskie wydawnictwo OQO (2010).   I cigni selvatici, czyli Dzikie łabędzie - klasyka Andersena  w Topipittori (2011) i Notari, Zimbo Arturo Abad, ponownie OQO (2011).  W 2005 roku wystawiono jej prace w Bolonii, a w 2006 na Ilustrarte w Portugalii.  We wrześniu ukaże się w Polsce książka Humo Antóna Fortesa z jej ilustracjami.  Dym to historia śmierci dziecka w obozie koncentracyjnym.  Joanna, tak jak Iwona Chmielewska, zajmuje się picturebookiem i w tym miejscu pozwolę sobie użyć teminu Iwony właśnie - książka obrazowa.   K s i ą ż k a   m ó w i ą c a   o b r a z e m.  Choć także  w tym przypadku słowami.  Doświadczenie niełatwe, tak jak wstrząsające było to, co działo się w obozach zagłady.  To nie są ''obrazki'', lecz obrazy dla dorosłych i młodzieży. Trudny debiut na naszym rynku wydawniczym, a eksperymentują idealiści z wydawnictwa TAKO - Tomasz i Katarzyna Klejna.  Oryginalnie Humo wyszło w 2008 roku w wydawnictwie OQO.

W oczekiwaniu na książkę zapraszam na rozmowę z polską ilustratorką.

* * *


- Gdzie się urodziłaś i jak to się stało, ze ''ukrywasz'' się pod egzotycznym nazwiskiem, a skrzydła rozwijasz z daleka od Polski?


Urodziłam się w Słupsku, ale na tym mój związek z tym miastem się kończy. Zawsze mieszkałam na wsi. Moja rodzina ''krążyła'' między dwoma wsiami na Pomorzu, Przechlewem i Sąpolnem, oddalonymi od siebie o 6 km. W jednej mieszkali rodzice mamy, w drugiej taty, a świat dla mnie kończył się tam, gdzie mógł nas zawieźć wagon kolejowy linii Człuchów-Miastko, dziś już nieistniejącej. Może i coś istniało poza tym, ale pewności żadnej nie miałam. W pewnym momencie trzeba było jednak sprawdzić. Wyjechałam, gdy zaczęłam naukę w liceum w Koszalinie. Potem studia w Poznaniu. Świat się powiększył, ale mnie gnało dalej. Sama nie wiem co. Widocznie musiałam. Po pierwszym roku studiów wyjechałam do Francji. ''Odpocząć'', mówiłam. Tu dochodzimy do kwestii ''ukrywania się'' pod egzotycznym nazwiskiem. Ja się właściwie nie ukrywam. Tak wyszło. "Concejo" to nazwisko po mężu, który jest Hiszpanem. Po prostu je przyjęłam. Gdy wyszła moja pierwsza książka, nosiłam je już od trzynastu lat. Dyplom z ASP w Poznaniu też jest na to nazwisko. Żeby rozwiać wątpliwości, od razu powiem: z domu jestem Iwankowicz.

I cigni selvatici / Dzikie łabędzie H.Ch.Andersen (2011)

Oczywiście, jak się czyta "Joanna Concejo", to nie przychodzi do głowy, a przynajmniej nie od razu, że mogę być Polką. Jeszcze teraz powoduje to trochę zamieszania wśród tych, którzy chcą dociec skąd jestem. Zawsze jednak staram się dbać o to, żeby w katalogach wystaw, na stronach internatowych i w innych miejscach, było napisane ''Polka''. Absolutnie nie czuje się inaczej, tylko jak Polka. Fakt, że póki co nie mieszkam w Polsce, niczego nie zmienia. Nie mam obywatelstwa francuskiego. Być może niedługo wrócę? Tak się stało, że skrzydła rozwijam z dala od Polski. Coś trzeba robić, jakoś żyć i się realizować. W miarę możliwości, bez względu na miejsce. Mnie przypadło tutaj. A moje prawdziwe miejsce nosze w sobie.


Pamiętnik małej Joanny (1980)

- Jak przebiegała twoja droga twórcza? Czy rysowanie towarzyszyło ci od dawna?

Moje najwcześniejsze wspomnienia związane z rysunkiem to, przede wszystkim fascynacje książeczka Przygody gąski Balbinki i przekonanie, ze ja też tak chcę umieć: tyle wyrazić kreską, tyle uczucia. Moja fascynacja prędko przeniosła się na rysunki mojej cioci. Były to bardzo stylizowane kwiaty, trochę przypominające wzory haftów. No i ciocia przepięknie umiała narysować Kaczora Donalda i Myszkę Miki. Wtedy był to dla mnie szczyt sztuki rysowania. Wiedziałam do czego chcę dążyć… i powielałam zawzięcie wyczyny mojej cioci w pamiętnikach koleżanek z klasy. Jak byłam w podstawówce, było szaleństwo na pamiętniki. Jeszcze jeden taki mam. Coś na serio zaczęło się jednak w liceum plastycznym. Odkryłam, że rysowania się człowiek uczy, że trzeba to robić często, nawet codziennie… Potem były studia i też rysowanie, choć nie tylko. Było tyle nowości, tyle możliwości. Chciałam wszystkiego spróbować. Chciałam robić instalacje, grafiki… Ilustracja jednak zawsze gdzieś tam sobie spokojnie była, czekała aż mi przejdzie. Dyplomy zrobiłam dwa, bo nie potrafiłam wybrać, ale jeden był z ilustracji.

Po dyplomie osiadłam na stale we Francji. Moja córka, która urodziła się podczas studiów, miała 4 lata. Trzeba było się ustatkować i iść do pracy. Mama-artystka. Chwytałam się czego mogłam, byłam nawet przez miesiąc kucharką na plebanii. Nie ma w tym specjalnej chwały. Tymczasem praca twórcza leżała odłogiem. Minęło trochę czasu zanim się odnalazłam w obcym kraju. Próbowałam się przebić instalacjami. Wzięłam udział w kilku wystawach zbiorowych młodych artystów. Rysowałam, wysyłałam ilustracje do wydawców, na konkursy. Nic.

Urodziłam drugie dziecko, poszłam do ''normalnej'' pracy w szkole i znów na parę lat odstawiłam sztukę w kat. Jak ją z tego kąta w końcu wyjęłam, to niezbyt wiedziałam co z nią zrobić. Próbowałam wszelakich technik, malarstwa, kolażu, dużych formatów. Próbowałam naśladować innych i wydawało mi się, że to takie ''super'', …że się w końcu porządnie zagubiłam. Pomyślałam wtedy: wezmę po prostu ołówek i zeszyt, podstawowe minimum, i będę uczciwie rysować wyłącznie to, na co mam ochotę. Zdaje mi się, że wtedy znalazłam moja miarę, mój ulubiony format, papier, ulubione narzędzie pracy, ołówek, do którego potem doszły kredki. Powstała seria ilustracji, z których cześć wysłałam na wystawę do Bolonii. Ku mojemu wielkiemu szczęściu rysunki zostały zauważone i po raz pierwszy pokazane na liczącej się wystawie.


Au Clair de la Nuit / W świetle nocy  Janine Teisson (2009)


- Jak postrzegasz swój rozwój? Od czego zaczynałaś i jak doszłaś do tego, co interesuje Cię w sztuce ilustracji teraz?

Najważniejszym punktem w moim dotychczasowym rozwoju bym moment otrząśnięcia się z naleciałości, rzeczy nie moich. Tym, w którym był tylko ołówek i kartka z zeszytu. Jak już mówiłam wcześniej były próby, szukanie własnej drogi, tzw. ''własnego stylu''. Wydawało mi się, że im więcej będę miała środków plastycznych do dyspozycji tym lepiej - tym lepsze będą ilustracje. W pewnym momencie zrozumiałam, że to nie kwestia ilości środków, że może on być jeden. Wszystko zależy od tego jak ja go użyję

Przestałam też po jakimś czasie przejmować się tym, czego ktoś – wydawca lub czytelnik - ode mnie oczekuje. Zdobyłam się na wyrażenie siebie, zwracając się do tego czytelnika, który zechce moja książkę wziąć do reki. Niekoniecznie do dzieci. I nie chodzi tu o to, że nie zależy mi na tym, żeby czytały i oglądały moje książki dzieci. Jasne, że mi zależy, ale nie za wszelka cenę. Teraz zależy mi, żeby w ilustracji działo się coś niespodziewanego, niespokojnego, zachwycającego i jednocześnie destabilizującego nasze dotychczasowe przyzwyczajenia wizualne. Oczywiście, ilustracja idzie w parze z tekstem, cała rzecz w tym, żeby ona w tej parze nie szla zbyt grzecznie. Nie za rączkę, krok w krok za tekstem też nie. Ilustracja może mieć swoją ''osobowość'', a tekst swoją. I mogą się od siebie ''pięknie różnić'' (to nie moje określenie, ale świetnie pasuje do tego, co chce wyrazić).


- Co wpłynęło na ciebie najbardziej? W niektórych pracach widać echa polskiego folkloru, czy polskość jest istotna w tworzeniu?

Bez wahania, dzieciństwo na wsi u dziadków. I babcia. Miała na imię Ludwika i już to wydawało mi się niezwykle. Wszystko umiała, piec chleb, doić krowy, wybrać jajko spod kury, szyć, szydełkować, ale przede wszystkim wspaniale opowiadać bajki i rożne inne historie. Uformowała mnie wiejskość - rytm wsi. Oczywistość każdej rzeczy, które tam robiłam. Prostota. Przyroda. Wszystko, co rośnie, ogrody, las, łąka. Zwózka siana, wóz z koniem, praca w polu, zbieranie ziemniaków i pieczenie ich w popiele… Taki prosty porządek rzeczy, który zapewniał poczucie bezpieczeństwa. Zima wszystko na wsi zwalnia. Trzeba jakoś zająć długie wieczory. Dziadek czytał, babcia i ciocia szydełkowały, robiły na drutach, haftowały, szyły. Czasem przychodziły jeszcze sąsiadki, jak było trzeba drzeć pióra na pierzyny. Uwielbiałam słuchać jak rozmawiały. Opowiadały, albo zwyczajnie obgadywały jakaś babę z drugiego końca wsi. Ja robiłam oczywiście to samo co one, lub przynajmniej próbowałam. Do tej pory mam jesienią odruch, tak to nazwę ''drutowy'' - chce mi się coś udzierać.  Stąd właśnie te echa polskiego folkloru. Hafty, przede wszystkim kaszubski - babcia urodziła się na Kaszubach, a ciocia była w tej dziedzinie mistrzynią. Miała mnóstwo kolorowych nici. Często przesiadywałam z nosem w jej pudelku i przekładałam je bez końca w rożne barwne kompozycje. I wyszywałam.

I cigni selvatici / Dzikie łabędzie  H.Ch.Andersen (2011)

U babci wiele przedmiotów miało długa historie. Nic nie było wyrzucane - znajdowało nowy użytek, było przerabiane, a gdy już nie nadawało się do czegokolwiek to kończyło żywot we wnętrzach poduszek. To było jak opowiadanie, wymyślanie historii, prawie każda rzecz miała życiorys. Dajmy na to, kawałek czerwonej wełny w babcinej kamizelce poprzednio był częścią mojej skarpetki, a jeszcze wcześniej, dziadkowego swetra… Myślę, ze ja trochę w taki sposób pojmuje ilustracje. Dla mnie, właśnie to jest moja polskość. Ważna - Najważniejsza - Ta wiejska. Z dzieciństwa.

Zimbo  Arturo Abad (2011)

- Co zaoferowała ci nowa ojczyzna?

Prawdę mówiąc nie przyjęłam Francji jako mojej drugiej ojczyzny. Mimo wielu przeżytych tutaj lat, czuje się przejazdem i zdaje mi się, że lada moment wrócę na swoje miejsce… Tym niemniej, cenię doświadczenia, które mnie tutaj spotkały i spotykają, a najbardziej, codzienne doświadczanie różnorodności kultur, zadziwianie się nimi i ludźmi o zupełnie innym wyobrażeniu o życiu, o innej religii, innym spojrzeniu na świat. To pasjonujące.


- Jak doszło do zilustrowania pierwszej książki?

Najpierw sprostuję rozbieżność, którą wnikliwi mogliby zauważyć. Jakiś czas temu, chyba w 1999 roku, wyszła książka z moimi ilustracjami w wydawnictwie Fresk, zatytułowana Komu, komu buzi? Oczywiście można powiedzieć, że to ona była pierwsza. Tymczasem, nie ma ona nic, absolutnie nic wspólnego z książkami, które robię teraz. Lepiej jej nie szukać, przyniosłaby tylko rozczarowanie. Powstała krótko po studiach, w okresie gdy jeszcze się szukałam, do tego pod dużym wpływem wydawcy (jeśli chodzi o styl i zawartość ilustracji). Ja się do niej oczywiście przyznaje, potrzebowałam ją zrobić, ale się już z nią nie identyfikuję.




Książka, którą uważam za pierwszą jest Il Signor Nessuno / Pan Nikt. Wyszła w 2007 roku, w wydawnictwie Topipittori we Włoszech. A było to tak... Tekst Pana Nikt spał w szufladzie od dobrych kilku lat. Nie tylko tekst, cała książka była gotowa: ilustracje, okładka… Jakoś to nikogo nie brało. Widocznie nie nadszedł czas.


Il signor NessunoPan Nikt  Joanna Concejo (2008)

Mówiłam już, że sporo czasu zabrało mi odnalezienie się w nowym kraju, nowym języku. Kiedy wreszcie, po długim czasie wróciłam do rysunku i nareszcie zostałam zakwalifikowana do wystawy Bologna Ilustrators Exhibition, ruszyło wszystko. Wzięłam odział w konkursie ''Calabria Incantata'' i krotko potem dostałam mail od Paolo Cantona z wydawnictwa Topipittori z prośbą o przesłanie portfolio. Wysłałam też tekst Pana Nikt i Paolo okazał się być zainteresowanym. Nie podobały mu się gotowe już ilustracje i zapytał, czy zrobiłabym książkę od nowa. Spodobała mi się ta możliwość. Mogłam przecież zrobić to lepiej. Była druga szansa. Książkę już miałam w sobie, wystarczyło rysować… A rysowanie ilustracji do Pana Nikt było dla mnie jednym z najprzyjemniejszych, spełniających doświadczeń, które do tej pory były mi dane.  Nie było presji, obrazki prawie same się narzucały, nic nie musiałam poprawiać. Oddalam wszystko 3 miesiące przed terminem. Wydawca był zadowolony, ja z siebie też.

Il signor NessunoPan Nikt  Joanna Concejo (2008)

Kiedy otrzymałam egzemplarze autorskie siedziałam i cały czas je kartkowałam. Nie mogłam się oderwać. Znałam każdą ilustrację, a mimo to przyglądałam się wnikliwie każdemu detalowi. Nie wiem czego szukałam. Chyba niczego, po prostu nie mogłam się nacieszyć, że mam tę książkę w rękach.


- Co podoba ci się w sztuce ilustracji książkowej i dokąd twoim zdaniem ona zmierza?

Podobają mi się książki osobiste, niepowtarzalne. Takie, które od momentu wzięcia ich do ręki powodują u mnie automatycznie myśl: kurcze, czemu ja na to nie wpadłam, przecież to takie proste i piękne! Z takimi już nie umiem się rozstać. Nie wiem czy to zazdrość, może? Trudno, przyznaje, że czasem jestem zazdrosna. Ale gdy już przebrnę przez ten etap, potrafię z niego czerpać inspiracje. Te momenty są dla mnie bardzo cenne i przydatne w tworzeniu.

L'angelo delle scarpe / Anioł od butów  Giovanna Zoboli (2009)

A dokąd sztuka ilustracji zmierza? Nie wiem. Ale podobałoby mi się, gdyby książka ilustrowana wyzwoliła się z przypisywania jej tylko dzieciom i młodzieży. Mam nadzieję, że właśnie w tym kierunku zmierza.



- A tak w ogóle: robisz książki dla dzieci czy dla dorosłych?

Tak naprawdę, to przestałam myśleć o tym, dla kogo robię książki. Kiedy czasem mam nawroty takiego myślenia, z reguły rozpraszam się tylko i gubię. Nie chcę decydować o kierunku książki, a kalkulacje, strategia wydawnicza, planowanie, zawsze wymagały ode mnie zbyt dużo energii. Teraz już jej nie mam na takie myślenie. Jak robię obiad, to wiem dla kogo. Książka jest bardziej skomplikowana. Być może robię ją dla siebie? Faktem jest jednak, że większość czytelników moich książek to osoby dorosłe. Bardzo mało dzieci przychodzi mnie prosić o dedykacje w książkach. Zdarzają się, ale najczęściej są to młodzi dorośli, mamusie, tatusiowie, babcie, dziadkowie… Może to znaczy, ze robię książki dla dorosłych? Dorośli też mają w sobie dziecko. Robię książki dla dziecka, które siedzi w dorosłym. I dla dziecka, które siedzi we mnie.

Au Clair de la Nuit / W świetle nocy  Janine Teisson (2009)


- Czy posiadanie dzieci wpłynęło na twoja prace twórczą?

Pozwolę sobie powiedzieć, że ja dzieci nie ''posiadam''. One ze mną żyją. Jest ich dwoje: Marysia i Mateusz. Wpłynęło to głownie na tryb mojej pracy. Syna bardziej interesują japońskie mangi, córkę też, aczkolwiek mówi, że jest moją fanką i regularnie umieszcza komentarze na moim blogu. Po prostu, jak trzeba to najpierw zajmuje się dziećmi, a potem praca. Czasem praca odchodzi całkiem na drugi plan.

Może dzieci pomogły mi zauważyć, że interesują się niekoniecznie tymi rzeczami, które my proponujemy im jako interesujące. Na przykład, kupujemy drogą, przemyślaną, kolorową, rozwojową zabawkę, dajemy dziecku, a ono woli pobębnić drewnianą łyżką w garnek, lub godzinami przebierać w szafce kuchennej, albo w pudelku z guzikami.  Myślę, że dzieci są otwarte na wszystko, że nie ma rzeczy, które powinny interesować je bardziej niż inne. Nie chce proponować czegoś ''specjalnie na dziecięcym poziomie''. Nawet nie wiem jaki to poziom.


Entrez!/ Wejdźcie! Sebastien Joanniez (2010)


- Jak pracujesz i co jest ci absolutnie niezbędne przy twojej pracy?

Pracuję w domu i absolutnie niezbędne jest mi trochę miejsca. Nie mam specjalnego ''biura''. Na stole, na którym ''się rozkładam'', jemy także obiady i kolacje. Trochę to męczące, bo za każdym razem zbieram papierki, ołówki itp. Czasem mam dość, ale tak po prostu jest. Potrzebne są mi też moje kajety z notatkami i szkicami. Zapełniam je w dużym tempie wszystkim, co przychodzi mi do głowy i lubię je przeglądać jak pracuję - a nuż coś się przyda, coś będzie jak znalazł. Kajety są moimi kopalniami pomysłów.


- Czy masz motywy bądź zabiegi, przed którymi nie możesz się opędzić przy każdym projekcie?

Mam taki wewnętrzny przymus zrobienia czegoś w ''międzyczasie''. Szczególnie jak ilustracje posuwają się zbyt szybko do przodu. Zmywam naczynia, odkurzam, wychodzę kupić chleb. To takie bezpieczniki. Albo hamulce.  A odnośnie motywów, do ktorych lubię wracać - to raczej motywy wracają i się narzucają, nic nie mogę na to poradzić. Motywy haftów, stylizowane kwiaty, rośliny... Są też osoby patrzące przez okno, odwrócone tyłem do oglądającego, chmury na niebie, polne drogi z topolami, pejzaże... Może jest ich wiecej,  ale te powracają na pewno.


Cuando no encuentras tu casa/ Gdy nie możesz znaleźć drogi do domu  Paloma Sanchez Ibarzabal (2010)



- Co dla ciebie znaczy dobra ilustracja? Czy śledzisz to, co się dzieje w branży? Czy inspirują cie inni?

''Dobra ilustracja"…  Nie wiem, czy jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Trudno jest mi być obiektywną. Ja od razu coś lubię, a czegoś nie, i zdaje mi się, że jak lubię to znaczy, że dobra. Być może to taka, która pozwala tekstowi na głębszy oddech, na otwarcie w nim sekretnych drzwi na coś więcej? A może to ta, która może obyć się bez tekstu? Może istnieć samodzielnie...

Oczywiście, śledzę to, co się dzieje w branży. Jest tak wiele książek, wydawców, ilustratorów, autorów, że niełatwo się wszystkiemu przyjrzeć. Na targach w Bolonii zwykle ograniczam się do wystawy ilustratorów, wystawy zaproszonego kraju i stoisk krajów europejskich. Zwykle jestem tam jeden dzień i dosyć szybko mam przesyt wrażeń.

Au Clair de la Nuit / W świetle nocy  Janine Teisson (2009)

A czy inspirują mnie inni? Tak. Jest wielu ilustratorów, artystów, których cenię i podziwiam w wielu dziedzinach sztuki. Wśród ilustratorów podobają mi się prace Camilli Engman, Pablo Auladella, Alicii Baladan, i wielu wielu innych. Czasem zdaje mi się, że wszystko, co widzę mnie inspiruje. Nie wiadomo tylko w jakim momencie się to ujawni i w jaki sposób.



- Prowadzisz także kursy – co chcesz w ich trakcie przekazać?

W kursach biorą udział bardzo rożni ludzie, niekoniecznie zawodowi ilustratorzy. Różny jest ich poziom i różne oczekiwania. Najtrudniej jest odkryć właśnie to, czego oni ode mnie potrzebują, czasem sami tego nie wiedzą. To jest jak wspólne szukanie drogi, otwieranie oczu i patrzenie. Staram się pomoc im w znalezieniu najlepszego sposobu wyrażenia tego, co naprawdę chcą wyrazić. Żeby było to interesujące, osobiste, żeby sprawiało im radość, a przede wszystkim, żeby potem umieli radzić sobie sami. Teraz myślę, że chciałabym, żeby uczestnicy kursów wynieśli z nich to, że można wykraczać poza racjonalne, zgadzać się na niewytłumaczalne.

Cippola / Cebula


- Niedługo wyjdzie w polskim wydawnictwie twoja pierwsza polska książka Dym, to trudna lektura jak na pierwszy polski rzut. Opowiedz o jej powstaniu.

Tak, Dym to trudna lektura, trudno także było zrobić ilustracje do tej książki. Gdy dostałam od hiszpańskiego wydawnictwa OQO propozycję z tym tekstem, od razu wiedziałam dwie rzeczy - będzie ciężko, ale nie mogę odmówić. Projekt był po prostu zbyt ważny, żeby powiedzieć nie. Otwierała się nowa kolekcja pod nazwą ''Contextos'', w której miały znaleźć się książki-świadectwa. Mowa w nich o trudnych, bolesnych zdarzeniach ze światowej historii. Książka Dym miała być pierwszą w tej właśnie kolekcji. Wydawcy zależało, żeby nic nie ułatwiać i nie kryć za metaforą. Przynajmniej nie za bardzo.



Sama praca nad story-boardem trwała długo. Każdą ilustrację trzeba było uzasadnić, przedyskutować z autorem i wydawcą. Chyba najwięcej dyskusji było wokół ostatniej strony książki. Trzeba było pokazać śmierć. - Bez ogródek- powiedział wydawca. Długo się wzbraniałam, proponowałam rożne rozwiązania, nie chciałam zakończyć książki tak czarno. Ale tak chyba było trzeba.




Szukałam tez cały czas nawiązań do prawdy historycznej, a to oznacza zagłębianie się w dokumenty z czasów, z obozów koncentracyjnych - w zdjęcia, filmy. Atmosfera powstania tej książki była naprawdę ciężka.



Już same ilustracje końcowe zrobiłam dość szybko. Może chciałam spędzić nad nimi jak najmniej czasu… Na koniec byłam wyczerpana i trochę rozbita. Miałam duże trudności z zaczęciem następnej książki. Potrzebowałam czasu, żeby odreagować.


- Która książka jest dla ciebie najważniejsza?

Il Signor Nessuno / Pan Nikt - już o niej sporo powiedziałam. Do tej pory jedyna, w której także tekst jest mojego autorstwa. Jest mi bardzo bliska. Dlatego,że pierwsza. Od niej wszystko się zaczęło. Dlatego, że wyjątkowo dobrze mi się nad nią pracowało. Wszystko świetnie się układało, nie było szybkiego terminu oddania do wydawcy, nie musiałam się spieszyć, byłam w błogim stanie samozadowolenia. Coś takiego do tej pory już się nie powtórzyło.

©Joanna Concejo
©Monika Obuchow 2011


Il signor NessunoPan Nikt  Joanna Concejo (2008)


Zdjęcia pochodzą od autorki.
Za pomoc dziękuję także łączniczce z Grudziądza.


Dym
tekst Antón Fortes
ilustracje Joanna Concejo
oprawa twarda
format 26 x 31
stron 40

wydawnictwo: TAKO 2011





Więcej prac Joanny Concejo na jej blogu oraz w galerii, która znajduje się w sąsiednim wpisie.


6 komentarzy:

fotokadra, Ola pisze...

szczery wywiad, wyjatkowa osoba od zawsze
Dzięki Monika:)
Pzd
Ola

Z Innej Bajki pisze...

odkąd pokazałaś zdjęcia prac Joanny Concejo jestem pod ogromnym urokiem ich delikatności ,subtelności a jednocześnie niesamowicie silnego przekazu jakim emanują... myślę ,że to w dużej mierze zasługa szczerości i odnalezienia własnej drogi ....
a siłę kaszubskich doświadczeń dziecięcych doskonale rozumiem ;-)

B.L.O.G. pisze...

Baardzo podziwiam. Czuć szczerość...

Agata pisze...

Dzękuję za ciekawy wywiad z panią Joanną. Jestem pod ogromnym wrażeniem jej dojrzałości i piękna ilustracji. Niesamowite, że po długich zawirowaniach życia, o których tak otwarcie potrafi mówić, znalazła jednak spełnienie w rysowaniu. Czasami mi się wydaje, że artyści to są od urodzenia zajęci tworzeniem ;-D a jednak czasem trzeba przeżyć pół życia zanim się znajdzie siebie.
Pozdrawiam serdecznie.

Pani Zorro pisze...

Joanna jest bardzo wzruszona pozytywnym odzewem. Dziękuję!

bloggerka: niespa pisze...

O mały włos, a przegapiłabym ten wywiad! Intryguje mnie ta nowa książka Dym. Bardzo podoba mi się Pan Nikt. Gratuluję autorce! ;-)