środa, 23 października 2013

PRAWDZIWA BAJKA

Dawno dawno temu, tak mniej więcej w 1991 roku Molly Bang napisała książkę, z którą czytanie obrazu staje się jaśniejsze. I choć prochu nie wymyśliła, zebrała wiedzę rozproszoną po sztukach wizualnych. O napisanie przedmowy poprosiła Rudolfa Arnheima, prawdopodobnie dlatego, że w swoich pracach krytycznych starał się obalić krzywdzący podział na racjonalny tekst i irracjonalny obraz. Całość Molly Bang zadedykowała Monice. To nie ja, ale w swoim mitomaństwie poczułam się poniekąd „zaadresowana”.

"Nothing but abstract shapes” this is what invites the curiosity of the browsing book-store visitor. But the word „abstract” has a double meaning. It repels because it deprives us of the subject matter we consider indispensable for entertainment and instruction. By the same token, however, abstraction also leads us beyond the daily distractions, the practical particulars, to the elements from which they all derive.  //  Foreword by Rudolf Arnheim //Tylko abstrakcyjne kształty", myśli sobie człowiek w księgarni. Ale „abstrakcyjny" ma podwójne znaczenie. Odrzuca, bo pozbawia nas czegoś, co uznajemy za podstawę zabawy i nauki. Z tego samego powodu, abstrakcja wynosi nas ponad trudy codzienności, zbliża do istoty, z której wyłaniają się rzeczy. 
Przez całe lato jeździliśmy naszym czarnym Volvem.

Molly Bang mówi:  widzimy kształty w kontekście, od niego zależy nasze ich postrzeganie. Zatem czym jest czarny kwadrat wobec ogromnego żółtego okręgu określa jedynie tekst.  Tekst jest malutki, na uboczu, być może po to, żebyśmy najpierw dali szansę obrazowi, spróbowali go rozszyfrować, zanim dowiemy się po co został stworzony. To właśnie robią nieczytające liter dzieci. Czytaja obrazy.

W tym kontekście patrzę na książkę Mikołaja Łozińskiego i Marty Ignerskiej. Przez chwilę wahałam się, czy to nie książka Marty Ignerskiej i Mikołaja Łozińskiego.  Trudno o dokładne rozgraniczenie przy picturebookach pełną gębą, gdy obie strony opowieści uzupełniają się i nie istnieją bez siebie. Bo bez tekstu, opowieść Ignerskiej byłaby tylko popisem graficznym; czym byłby tekst Łozińskiego bez ilustracji Ignerskiej? Wyobraźcie sobie cokolwiek - nową książką.



Przejechaliśmy Lazurowe Wybrzeże

Molly Bang mówi: są zasady.  Gładkie poziome linie dają poczucie spokoju i stabilności. Krągłości uspokajają. Poziome figury buntują się przeciwko przyciąganiu ziemskiemu.  Skos to ruch i napięcie.    Ostre końce bywają straszne. Małe delikatne.  Duże dominujące. Górna część kadru daje wolność, przedmioty w dole przywiązane są do podłoża, ograniczone, środek to absolutne centrum uwagi, nie da się oderwać od niego wzroku, nie da się wręcz już niczego zrobić z tym faktem. Tylko przesunąć.  Granica kadru jest granicą świata ilustracji.

Z tą wiedzą zyskujemy drugie dno opowieści, to, czego Łoziński nie napisał o podróży dwojga młodych ludzi.  Ignerska zaplotła w obraz swoje przeżywanie relacji ja-nieznany świat, jednocześnie nie nazywając go otwarcie, bo abstrakcja idzie dalej niż prostota komiksowych postaci, które mogą być każdym - doświadczenie „oderwane" (łacińskie abstractio) jest i doświadczeniem twórcy i twoim własnym.  Może być konkretem (autora lub twoim), może być uczuciem (przede wszystkim twoim).  Na przykład tym, co się czuło, gdy otwarto granice Polski i zamknięto drzwi szkolnictwa obowiązkowego. Ciśnienie wypchychało wtedy w Europę.  Czuliśmy się jeszcze mniejsi niż mały czarny kwadrat.  Nie mieliśmy Volva.  Był 1992 rok.





Po co to? Dla przyjemności twórców? Snobizmu rodziców? W to mogą wierzyć tylko ci, którzy w myśleniu o książce obrazkowej są na początku drogi. To bowiem rzecz, która po prostu daje do myślenia - na poziomie uczucia i energii, ale także intelektu, ponieważ zaklęcie treści w sztukę niefiguratywną wymaga nie lada precyzji. Uniformizuje wszystkie opowieści do kształtu uniwersalnych zależności, ale żeby coś znaczyło, musi posiadać myśl.  Marta Ignerska jest jedną z inteligentniejszych ilustratorek, tą książką udowadnia, że się rozwija, tą książką zawojowała mnie, tak jak pozostałymi być może się nie udało.

She [Molly Bang] shares this evocative talent with children, who profit from the same eloquence with the elements in their own pictures and who are known to accept “nonobjective” works of art without the prejudices that hamper some of their elders. They take the things they see at face value, and what they see speaks to them. //  Foreword by Rudolf Arnheim // Moly Bang sugestywnie dzieli się wiedzą z dziećmi, które same także potrafią cieszyć się sztuką nieprzedstawiającą na różne sposoby bez przesądów charakterystycznych dla dorosłych.  Przyjmują rzeczy jakimi są.

Rzadko powołuję się na doświadczenia rodzicielskie, ale tym razem doświadczenie wdarło mi się do tekstu o pozwolenie nie pytając, zza pleców. 
- Chcę malować.
- Co ty. Już za późno, nie ma miejsca, nie ma czasu, jestem zmęczona, zaraz trzeba jeść kolację, nie wiem, gdzie farby, na samą myśl robi mi się słabo.
- Ale ja chcę malować.
Odwracam się w końcu.  Z książką na kolanach, pośród innych książek siedzi moja pięcioletnia recenzentka. Prawdziwa bajka. 
- Jak myślisz, o czym jest ta książka?
- Nie wiem.
- Ale i tak ci się podoba?
- Tak.
Zaproponowałam kredki i papier.  Zatem jeśli ktoś pyta, z pełnym przekonaniem odpowiadam: dla ludzi, dla wrażliwych, dla ciekawych, dla twórczych, dla spragnionych, dla otwartych. 




Kultura Gniewu weszła tym wydaniem na terytorium Wytwórni. Ciekawa jestem, czy na długo. To pole minowe.

Prawdziwa bajka
Mikołaj Łoziński
il. Marta Ignerska
okładka twarda
format 22 x 28 cm
wyd. Kultura Gniewu 2013



Picture This. Perception & Composition
Molly Bang
okładka miękka
format 20 x 16 cm
wyd. A Bullfinch Press Book 1991

19 komentarzy:

Unknown pisze...

świetne! Poza tym jestem zdania, że każdy z nas w okresie dzieciństwa rozumie abstrakcje. Albo inaczej - czuje ją. Potem zapominamy o tej naturalnej predyspozycji w tłoczeni w 'dobre-złe', 'czarne-białe', 'ładne-brzydkie' itp. A potem niektórym udaje odkryć ją na nowo. I to jest piękny moment.
Cudowna książka. Tak jak prosta i interaktywna 'Naciśnij mnie' H. Tullet. Abstrakcyjna. Prosta. A jak dzieciaki szaleją za nią!
świetne publikacje - dziękuję i pozdrawiam
Blog wpisuję w stałą prasówkę.
Nadia

marpil pisze...

Też mi się tak wydaje - z tym "czytaniem abstrakcji" - bo Dzieci nie oceniają w taki sposób jak dorośli, nie starają się na siłę zrozumieć. I w tym chyba tkwi sedno.
Ja się czasem męczę z abstrakcją, bo nie potrafię wyjść poza zrozumienie... Nie mogę po prostu patrzeć i myśleć, "ładne to" - szukam sensu, węszę i zastanawiam się, czy nie jestem za głupia na sztukę. A Dzieci - patrzą i mówią "chcę rysować!"

Pani Zorro pisze...

Dobry wieczór, lakurro!

Dorośli straciil po prostu umiejętność widzenia w kawałku gałązki pięknego księcia, a w śrubce rączego konia. Dzieciom nie przeszkadza (jeśli nie zostaną zaprogramowane przez dorosłych), że czarny kwadrat to samochód, a czarne kółko jest pająkiem. Kupują i emocje, i wiedzę, i opowieść. Dorośli często potrzebują podanej wiedzy (i tu ją serwuję szczątkowo) do tego, by rozszyfrować, a na emocje nie mają czasu, bądź chęci, bo to książka dla dzieci (więc mówią, że nie dla dzieci, bo sami nie rozumieją). Ale gdy się tak zastanowić, właściwie czujemy to, co wyłuszczają w podręcznikach kompozycji kadru. Tylko sobie tego nie uświadamiamy.

Unknown pisze...

Dzień dobry, Pani Zorro
Chciałoby się tylko złapać ten moment kiedy przestajemy ''widzieć rzeczy takimi, jakimi są'', co powoduje, że wyobraźnia kurczy się ze strachu, albo kuli i staje w miejscu bezpiecznych schematów? Często jest to mentorski ton, przekazywany w nieznoszącym sprzeciwu imperatywie, jak taka scena - niestety nie taka znowu rzadka, aż prawie kalka :
Dziecko widząc czarny kwadrat radośnie obwieszcza swoje odkrycie rodzicom, oczy błyszczą -''Mamo Tato patrzcie to samochód!'' - w odpowiedzi dostaje karcące ''Nieprawda! to nie jest to, tylko tamto''. Posądzenie o kłamstwo, szybka korekta, wytłumaczenie świata. Nie mamy pojęcia jak ważnie jesteśmy w tym momencie, bywa, że mamy siłę większą niż ten kwadrat. A przecież może nastąpić taka piękna wymiana, możemy zapytać ''Dlaczego?Na czym jeździ to auto, ile osób może przewieźć?''Niby te pytania odwołują się nadal do rzeczywistości, ale jest już miejsce na dialog.
Dziękuję za poruszenie tych aspektów, może bym nie zaczęła nawet dnia od tej myśli. Bardzo chętnie tu wracam.
Pozdrawiam
Nadia
Ps. Jest ogromny plus późnego odkrywania fajnych blogów, tzn. jest jeszcze tyle ciekawych postów przede mną do przeczytania. CZekają w rządku jak w bibiotece.

Bebe pisze...

Zastanawiam się, czy "dorośli straciil po prostu umiejętność widzenia" czy ich do niewidzenia wychowano?

Joanna pisze...

Podoba mi się pytanie postawione przez bebeluszek- bo sama się nad tym zastanawiam. Widzę, że moje dziecka ( wiek niecałe dwa lata) abstrakcje uwielbia- pochłania ją dosłownie. Ja- mam do niej raczej dalej niż bliżej...i tu to pytanie dlaczego? I tak sobie myślę, że pomimo odebrania pewnej edukacji artystycznej nikt mnie rozumieć czy doceniać abstrakcji nie nauczył. Mam wrażenie, że była ona traktowana po macoszemu, czasem wręcz wyśmiewana ( bo przecież każdy może narysować niebieski kwadrat). Na plastyce w szkole liczyło się wierne odzwierciedlenie rzeczywistości, a wszelkie 'bohomazy' były gnębione

Madam pisze...

Ha! Doświadczenie abstrakcji trudem jest wielkim podszyte. Zetknęłam się z poglądem, że jest ona dla tych, co podstawy opanują do perfekcji i wykształcenie stosowne odbiorą. Czyli - nie każdy może. Ba, nawet jeśli chce niechaj na wysiłek się nie sposobi gdyż i tak klęskę ponieść musi! Z jakiejkolwiek strony na problem nie spojrzeć przychylam się do tego, żeśmy "systemowo" w niewidzeniu hodowani.

Pani Zorro pisze...

Być może to naturalne z wielu względów. Przede wszystkim spowodowane dojrzewaniem mózgu, procesem eliminacji wiadomości, do którego z czasem dochodzi u dorosłych osobników i edukacją wprowadzającą nas do „normalności". Z drugiej strony talent utożsamiany był z umiejętnościami figuratywnego odwzorowywania świata. Niewielu danymi, więc tym bardziej hołubionymi. Taką „abstrakcję" teoretycznie machnąć mógł każdy, ponieważ odmawiamy jej jakiejkolwiek wartościowej myśli. To z kolei prawdopodobnie spuścizna edukacji artystycznej. Z trzeciej strony... współczesna akademia zdaje się preferować myśl i osobowość ponad warsztat, zatem coraz mniej tych, co jeszcze potrafią „narysować kotka".

Joanna pisze...

Nie wiem czy mieszałabym w to dojrzewanie mózgu, bo to, że mózg już w okresie dzieciństwa zaczyna eliminować informacje aby wzmocnić te, które są mu najbardziej potrzebne i je uporządkować to akurat normalny, zdrowy proces zachodzący u wszystkich.
A co do mózgu jeszcze to od razu skojarzyła mi się postać Carla Schoonovera, który w odpowiedni sposób barwiąc tkankę mózgu tworzy małe, wręcz abstrakcyjne dzieła sztuki.
http://www.carlschoonover.com/#
i http://domek-z-ksiazkami.blogspot.com/2013/08/fascynujaca-podroz-w-gab-mozgu-dla.html

Pani Zorro pisze...

Jak najbardziej mieszałabym w to mózg. Tym bardziej, że jest on istotną częścią systemu percepcji. Najwyraźniej pewna ustalona już specjalizacja dojrzałego mózgu (także lateralizacja) dodatkowo wzmacniana jest sytemem naszej edukacji. Faktem jest też, że dzieci mają inny wzorzec skanowania obrazu, inaczej przemieszczają się u nich gałki oczne, najmłodsze słabiej dostrzegają kontrast, inaczej postrzegają barwy, odczuwają ruch, a i to różni się w zależności od ich wieku. W mózgu ludzkim znajduje się ponad 30 stref odpowiedzialnych w ten lub inny sposób za widzenie. U różnych ludzi rozwinięte one są w mniejszym lub większym stopniu. Jak zatem możemy jednoznacznie wykluczyć jego udział w postrzeganiu abstrakcji? Przy tym naukowcy zajmujący się psychologią i fizjologią widzenia jednoznacznie nie określili, co bardziej wpływa na postrzeganie - natura czy nauka, robiono bowiem tylko doświadczenia na zwierzętach. Zapewne można jednak swobodnie wysnuć jeden wniosek: jeśli w dzieciństwie nie spotkamy się z pewnym obrazowaniem rzeczywistości, będzie on dla nas także obcy w życiu dorosłym. Chyba, że edukacja zmieni ten stan rzeczy.

Joanna pisze...

Ano właśnie- wszystko sprowadza się do edukacji. Pytanie: jaka jest edukacja artystyczna w Polsce?
Albo czy jest w ogóle?

Co do kontrastów to badania pokazują, że niemowlęta widzą je lepiej niż osoby dorośli (właściwie to głównie skupiają się na kontrastach, krawędziach i ruchu stąd może ten pociąg u nich ku abstrakcji)

Z tym czy natura czy doświadczenie w percepcji- to u osób dorosłych percepcja to przede wszystkim doświadczenie, tu naukowcy raczej nie mają wątpliwości

Pani Zorro pisze...

To z chęcią poczytam. Podrzuć tu, proszę tytuły.

Unknown pisze...

Dobry wieczór
Włączę się znów w tą ciekawą dyskusję. Myślę, że poruszamy teraz kilka różnych wątków, które mają ze sobą jakiś związek i wcale nie muszę się wzajemnie wykluczać. Ja doświadczyłam w Polsce ponad 10 lat edukacji artystycznej i mogę powiedzieć, że powtarza się jeden, nie do końca nieuzasadniony schemat. Nadmienię jeszcze, że wychowałam się w ciepłym, ale bardzo przeciętnym domu, jakich wiele, czyli bez szczególnej troski o mój wczesny rozwój w tym aspekcie. Poza tym dla dzieciaka paproch porzucony na podłodze jest częstokroć ciekawszy, niż podsuwane zabawki. Taki etap pewnie radosnej eksploracji świata. W szkole podstawowej ta edukacja jest faktycznie prawie zerowa,'' pani od plastyki'' boi się nieoczywistych rozwiązań i gloryfikuje co sprawniejszych uczniów, którzy pomogą chętnie w szkolnej gazetce - ciężko o jakiekolwiek wspomnienia z tego okresu. W plastyku natomiast zaczyna się faktycznie walka o tzw. ''solidny warsztat'', co się przydaje na egzaminach na Asp, które od lat wyglądają identycznie, czyli Martwa natura, kompozycja, postać. Studia natomiast są czasem poszukiwań własnego języka plastycznego, a pod koniec ich rodzi się w głowie tęsknota za utraconym syntetycznym widzeniem świata - co oznacza, że gdzieś to nadal czytamy. Uwierzcie mi, przeżyłam to. W 99 proc. przypadków, tak własnym jak i reszty plus minus wyglądało to w podobny sposób. Rozpisałam się, bo to ciekawe, ale podsumowując: Abstrakcja jest obecna w edukacji, wprawdzie sami nawet prof.reagują często z lękiem, ale kto chce, ten się z nią spotka. Oczywiście, mówimy tu o uczelniach artystycznych, a przecież nie chodzi o światki zamknięte, tylko o dostępność dla wszystkich. W tej sprawie jest blado, bo się kończy na nieszczęsnej podstawówce, a kogo to wtedy interesuje?pomijane, omijane.
Pozytywne jest to, że w każdym momencie możemy się przecież zdecydować, że chcemy poznać, wiedzieć coś więcej na ten temat i zmienić to , co kulturowo wdrukowane. Naprawdę nie trzeba iść do Muzeum po tą wiedzę, chodzi bardziej o próbę innego widzenia rzeczywistości, w wycinkach i kadrach np. świat jest pełen abstrakcyjnych obrazów, wystarczy zmienić na sekundę chociaż konwencjonalne widzenie całości, skupić się na jakiś szczególe, fragmencie. A może chodzi po prostu o otwartość, o ciekawość - czym jesteśmy hojnie obdarowani w dzieciństwie. Efekt posta jest niezły, ludzie chcą o tym rozmawiać!
Pozdrawiam
Nadia

Joanna pisze...

pozwolę sobie więc wrzucić książki:
- o postrzeganiu u niemowląt solidnie jest napisane w The cradle of knowledge. Development of perception in infancy. Philip J. Kellman i Martha E. Arterberry. wyd. The MIT Press- rozdział o object perception

fajną i przystępną lekturą jest też Naukowiec w kołysce, czego o umyśle uczą małe dzieci. A. Gopnik, A. Meltzoff, P. Kuhl. wyd. Media rodzina

- o roli doświadczenia i kontekstu w naszym odbieraniu rzeczywistości fajnie pisze Chris Frith Od mózgu do umysłu, jak powstaje nasz wewnętrzny świat. wyd wuw

Pani Zorro pisze...

O. Świetnie. Dziękuję. Angielska wygląda na kopalnię wiedzy o niemowlętach. Czytałam o nich jedynie rozdziały w ogólnych książkach o wzroku („Basic Vision”).

Ciekawe rozważania się nam tu w każdym razie wykluły. Zapytam jeszcze a) czy interesujesz się rolą mózgu w postrzeganiu sztuki?
b) dlaczego uważasz, że istota dojrzewania mózgu nie ma nic do rzeczy przy niechęci do abstrakcji?

Mózg bowiem dostosowuje się do rzeczywistości, której mamy sprostać. Jeśli abstrakcja jest jeno ekscentryczną rozrywką niewielu, szukanie przyjemności w realizmie, quasi-rzeczywistości, zdaje się być naturalnym krokiem. Prawdą jest, że edukacja nie posiłkuje się mnogością odwzorowań, chociażby by pokazać mnogość dróg prowadzących do podobnych rozwiązań, nie skupia się także na wielości, zatem dodatkowo bez sensownych zajęć artystycznych oddalani - my dorośli - jesteśmy od możliwości pojęcia, o co chodzi w sztuce niefiguratywnej. Ciekawie mnie na przykład zacięcie z jakim ataktują abstrakcję jako „nie dla dzieci” właśnie absolwenci szkół artystycznych, faktem tym w pewnym sensie autoryzując swoje kompetencje do w prawdę obfitujące swoje wypowiedzi. O dziwo, jeszcze nikt tutaj nie wypowiedział się w tym tonie, a zdawało mi się, że tędy potoczyć się skazana jest ta tematyka u nas w Polsce.

Lakurro, ten paproch na podłodze jest znakomitym przykładem. Myślę, że celowo postrzegamy go przedmiotowo jako dorośli. Zwariować by można w innym przypadku. ;) Jednocześnie będąc nieszczęśliwym z powodu paprochów, dzięki paprochom także jesteśmy szczęśliwsi, moglibyśmy być, gdybyśmy sobie uświadomili, że mając je nie musimy kupować zabawek.

Pani Zorro pisze...

„Niektórzy twierdzą, że dziecko szuka w ilustracji bardziej realistycznego odwzorowania świata. Nie podzielam tego poglądu. Wierzę, że dziecko lepiej czuje skrót, znak. W lot chwyta umowność i metaforę."
Adam Kilian w wywiadzie dla Kultury Liberalnej.

Unknown pisze...

Podpisuję się pod tym cytatem każdą kończyną. I również w to wierzę.
Pozrdrawiam i do wywiadu chętnie sięgnę.
Nadia

Pani Zorro pisze...

W każdym razie kwestia „abstrakcja czy realizm" otwarta.

Unknown pisze...

,, Pozostaje nam wiara, że rodzice wychowani na pięknych książkach zatęsknią do podobnych dla swoich dzieci… Że ambitna ilustracja wciąż znajdzie swoich odbiorców. Tak się chyba znowu dzieje. Co rusz, młodzi, ambitni ludzie zakładają wydawnictwa, żeby publikować piękne książki. '' - Adam Kilian z wywiadu dla Kultury Liberalnej. Faktycznie tak się dzieje, mamy w Polsce kilka niesamowitych wydawnictw, które rodzą perły, książki unikaty. I nawet jeśli zawsze gdzieś czai się pytanie, czy są to książki dla dzieci, czy ich rodziców, to zawsze jednak obstawiam przy tym, że akurat ta kwestia nie jest taka istotna. Istotniejsze jest to, że po jej zakupie nie wyląduje na kolekcjonerskim regale nietknięta, tylko będzie pretekstem do wspólnego przeżywania. Dziecko zawsze znajdzie sobie fragment dla siebie. Chodzi o poszerzanie wyobraźni, o to, że jest możliwość kontaktu z pięknem, o kontakt i interakcję z rodzicem. ''Paproch z podłogi'' w ciągu dnia, wieczorem wspólne przeżywanie fajnej bajki - albo w odwrotnej kolejności ;-) Ten zestaw miksu tego co my możemy zaproponować z tym, co dziecko może dalej z tym zrobić, bardzo mi się podoba.

Pozdrawiam i życzę dobrego dnia

Do kolejnej rozmowy

NAdia