wtorek, 7 maja 2013

BABAR

Pierwszą książkę o słoniu Babarze opublikowano w 1931 roku we Francji. Jean de Brunhoff (1899-1937) opisał i narysował to, co ich synom - Matthew i Laurentowi, opowiadała co wieczór jego żona, a ich matka, Cecille. De Brunhoff był urodzonym w rodzinie wydawców malarzem, więc z wydaniem opowiastek nie było większych problemów. Przygody małego słonia Babara przetłumaczono na angielski w 1933, wstępem opatrzył je A. A. Milne.

If you love elephants, you will love Babar and Celeste.  If you never loved elephants, you will love them now. You you who are grown-up have never been fascinated with a picture book before, then this is the one which will fascinate you. [...]

The Story of Babar (1933/1999)
Jean de Brunhoff

Dla pokolenia Amerykanów urodzonych na przełomie lat 50/60. Babar, na równi z Madeline Bemelmansa i Where the Wild Things Sendaka tworzy amerykańską dziecięcą wspólnotę kulturową - język tekstowo-wizualny, łączący pokolenie. Podobno tradycja nakazuje, by sekretarz czytał dzieciom Babara na Easter Egg Roll (jajkowa taczanka) w Białym Domu,  a Laura Bush umieściła go na swojej dziecięcej liście czytelniczej. Współcześni amerykańscy rodzice wiedzą swoje i mówią, że to imperialistyczna propaganda - francuska imperialistyczna propaganda, podkreślił Chilijczyk, Ariel Dorfman w  książce The Emire's Old Clothes.  Czy powinniśmy spalić Babara?, zastanawiał się w latach 90. reformator edukacji, Herbert Kohl.

Mommy gets killed, kiddo gets fancy new duds, and one elephant eats mushroom and dies.
 Zachęciłam was?

Pewnego razu w bardzo wielkim lesie urodził się mały słonik.
Ma (!) imię ma Babar. Jego mama bardzo go kocha.
Do snu kołysze go na trąbie i cichutko nuci mu kołysanki.

T a k   z a c z y n a    s i ę    p o l s k i    t e k s t.    Błąd na pierwszej stronie (!), niefortunna niezgodność czasów i słaba typografia na okładce powinna była mi od razu dać do myślenia.  Zanadto jednak na początku byłam zaaferowana chęcią przekazania historycznych niuansów opowieści, by choć przez chwilę zadumać się nad znajomo wyglądającymi łąkami, które w rezultacie okazały się gęsto zaminowanym polem. Ale o innych atrakcjach polskiej wersji dalej.  Słoń bowiem traci mamę ("mommy gets killed"), a uciekając w popłochu przypadkiem dociera do miasta. Właściwie od razu mięknie pod urokiem (wielko)miejskiej elegancji (w końcu to Paryż), a że szybko znajduje sobie możną mecenaskę, jest w stanie zaznać przyjemności cywilizowanego życia ("kiddo gets fancy new duds"). UBIERA SIĘ (punkt zapalny w dyskusji o imperializmie), zaczyna zachowywać jak człowiek, żyje życiem bogatego światowca do momentu, gdy pojawiają się jego pobratymcy (goło biegający po parku). Cywilizuje ich i razem wracają do rodzinnej słoniowej wioski, której od tej pory z braku dotychczasowego władcy ("one elephant eats mushroom and dies") miłościwie królować będzie doświadczony Babar.



Jean de Brunhoff zmarł młodo. Słoniową serię podjął po wojnie jego syn i adresat pierwszych wieczornych opowieści, urodzony w 1925 roku Laurent. Zachowując charakterystyczny styl ojca (czarne słoniowe kontury wypełnione akwarelą, prostota, wynikająca z fascynacji naiwnością dziecięcych rysunków, Matissem i Derainem), dopisywał kolejne przygody Babara. Właściwie w imię pamięci ojca nauczył się podrabiać jego dzieło. Trudno na pierwszy rzut oka odróżnić, który słoń wyszedł spod czyjej ręki. Wielu nie wie nawet, że seria ma dwóch autorów, a przecież Laurent napisał i narysował czterdzieści nowych książek (ojciec sześć). W 1985 roku przeprowadził się ze słoniem do USA.  De Brunhoff syn nie zaprzecza, przyznaje w wywiadach, że niektóre rysunki ojca z lat 30. wprawiają go w zakłopotanie, ale co kłopocze dzisiaj, było normalką w czasach kolonialnych.  Podkreśla, że to część historii.  Jednak, by nie drażnić opinii publicznej usunął z amerykańskiego reprintu Podróży Babara w 1981 scenę rozgromienia czarnoskórych wojowników-kanibali przez słonie. Wcześniej, w latach 60 wycofał z druku Piknik Babara (1949) po proteście Toni Morrison, wtedy redaktorki w Random House.

The Story of Babar (1933)
Jean de Brunhoff


To prawda: Babar jest historią. Nie tyle w sensie, w którym widzą go oponenci, czyli obrazem złego świata, którego już nie ma, lecz elementem, który tworzy ciągłość gatunku,  historią picturebooka, książki obrazkowej takiej, jaką jest ona dzisiaj. Bez niego nie byłoby być może innych zwierzęcych bohaterów, kolorowych opowieści zintegrowanych z tekstem - Babar przetarł szlaki, nie tylko z dżungli do miasta. Świat się jednak zmienił i problem Babara to problem całej literatury, która w ten, czy inny sposób odzwierciedla dawne myślenie (na przykład taki George Ciekawski, kolejny amerykański klasyk wydany w Polsce za późno, także nasz "Murzynek Bambo"). Wiedzą o tym jednak przecież tylko dorośli, wiedzą i chcą wytłumaczyć dzieciom, zanim jakakolwiek (niewłaściwa) myśl zaświta w ich mózgach.  A może by tak dać tym dzieciom pomyśleć? Posłuchać samemu, co mają do powiedzenia?  POPATRZEĆ razem z nimi?  Przecież de Brunhoff stworzył książkę obrazkową. W oryginalnym Babarze, tym z lat 30., de Brunhoff ojciec wymyślił tekst, który pisany odręcznie tworzył spójną estetyczną całość. Wplótł go w obrazkową część opowieści tak, żeby nawzajem sobie nie przeszkadzały - obraz i słowa. Odebrano tę spójność nowym wydaniom starych opowieści jeszcze w amerykańskich wersjach, zastępując odręczne pismo autora krojem pisma z automatu.    Szkoda.  Wielka szkoda. W polskim wydaniu tragiczne zmiany poszły dalej:  nabazgrolony przez przypadkową osobę wtręt w opowieści, zepsuta przez banalnie słaby krój pisma strona tytułowa. To i tak nic.  Polskie wydanie bowiem boryka się z o wiele poważniejszymi problemami.

Przygody małego słonia Babara (2012)
Jean de Brunhoff


* * *
Komentarze na amerykańskim Amazonie skłaniają do zadumy. Te negatywne.  To temat na osobny i niezwykle pojemny traktat, roboczo nazwę go "Dzieciństwo: wyobraźnia, a rzeczywistość".

Kupiłam tę książkę dla dwuletniej wnuczki, bo pamiętałam, że sama czytałam ją swoim dzieciom. Po pierwszym czytaniu byłam w szoku. Mama Babara ginie z rąk myśliwego! Uważam, że ta książka nie nadaje się dla dzisiejszych dzieci - pisze "Dolores".

"Klientka" mówi:
Pretty scarry for young children.  Straszne.  Kupiłam tę książkę, bo myślałam, że Babar jako klasyk literatury spodoba się mojemu czterolatkowi. Całe szczęście przeczytałam pierwsza. Babarowi ginie matka.  Wyobrażacie sobie, jak straszne musi to być dla małego dziecka? Jednak Babar, w pojedynkę wyrusza do miasta, w którym ma wspaniałe przygody (ta część książki jest w porządku), by wrócić i poślubić swoją kuzynkę.  To nie są rzeczy, którymi chciałabym karmić swoje dzieci. 

Jeszcze Jeanette:
Klasyk, czy nie, mam to gdzieś.  Jeszcze jedna książka z zabitą matką - tak jak wszystkie opowieści Disneya. Nie sądzę, żeby nadawało się to dla naszych milusińskich dzisiaj. Nie takie rzeczy czytuję swoim dzieciakom do poduszki.  

To nie jest książka, którą trzeba by usunąć (choć i takie pomysły mieli inni użytkownicy Amazona). Po prostu uważam, że nie nadaje się dla maluchów. Można z niej korzystać w starszych klasach przy dyskusjach nad różnymi zagadnieniami historii (francuskiej historii, kolonializmu, rozwoju miast itepe), ale musi temu towarzyszyć dyskusja, dodaje "Czytelniczka".

Podróż Babara (1934/2012)
Jean de Brunhoff
I na deser zdesperowany pan (wisienka na torcie):
Czy rodzina Babara uchroni się przed rewolucją? Czy on i Celeste zostaną pojmani na oczach milionów telewidzów jak, nie przymierzając, Ceaușescu? A może zamordują go jak króla Iraku (sic!) Fajsala? A może powieszą go jak Saddama, a strażnicy będą się śmiać? Będzie musiał uciekać, jak szach Iranu, czy też straci głowę jak Ludwik XVI?  Nie czytaj tego dziecku, jeśli bliska ci demokracja. Babar nie jest monarchą konstytucyjnym, nie zauważyłem, żeby prosił parlament o pozwolenie na jakiekolwiek działanie. Ciekaw jestem, czy Babar trzyma pieniądze w rajach podatkowych?  Powienien, jeśli chce ocalić swoją rodzinę.

Jeśli wydawało Wam się, że wszystkie łakome kąski rzuciłam już na pożarcie, muszę Was zaskoczyć! Babar jednak zginął na tym szafocie. Polski wydawca, tak odważny przy innych tematach (wiadomo, to przecież ta Czarna Owieczka), tragiczną scenę śmierci matki Babara z książki... usnunął (brakujące strony 6 i 7). Można je zobaczyć na wystawie (w oryginale) lub w anglojęzycznej wersji.  Dalsze porównanie z anglojęzyczną wersją nieoczekiwanie wprowadziło mnie w całkowite osłupienie.  Wydawnictwo nie tyle wycięło "szokujące strony", co wykastrowało samego Babara. Okaleczone zwierzę wyje, tak jak łkają przycięte rozkładówki, wyrzucone ilustracje oraz towarzysząca im narracja, słaba jakość odwzorowania ilustracji oraz dowolnie potraktowany zamysł kompozycyjny książki. Bylejakość tłumaczenia jest przy tych zarzutach niczym, doprawdy, bowiem życia samego Babara pozbawiono.  Poprosiłam czterolatkę, by przeczytała mi obrazki z polskiej wersji.
- O czym to jest, córko? 
- O słoniu, który pobiegł do miasta w poszukiwaniu żony.
Jak mogło do tego dojść?!


Zatem powiedzmy sobie prawdę:  Przygody małego słonia Babara to polska wersja przygód Babara. Znanymi z innych wersji ilustracjami i fragmentami tekstu - powiedzmy sobie: meblami po zmarłym dziadku - umeblowano po prostu zupełnie inny pokój, niepodobny do tego, co  82 lata temu stworzył Jean de Brunhoff.  Nie wiadomo nawet jakiej wersji językowej zawdzięczamy to nowe lokum. W sumie słusznie.  To nie jest ten Babar.

Histoire de Babar, le petit éléphant (1931)
Jean de Brunhoff

A miało być o tym, jak "zwykłe książeczki z obrazkami" tworzą historię i są obiektem w dyskusji o kulturze.  Miało być o tym, dlaczego Czarna Owieczka wydała sobie takie cudo cichcem rok temu i nawet nie skorzystała z możliwości jakie niesie. O tym, że przecież nie tylko rozbryzganą kupą i tęczowymi rodzinami można wywołać zamęt.   Miało być o tym, że z drugiej strony, nie ma przecież w polskich mediach miejsca do prowadzenia dyskusji na podobieństwo tych, które latami ciągną się na angielskich czy amerykańskich uniwersytetach, w angielskich i amerykańskich dziennikach opiniotwórczych, w amerykańskich i angielskich głowach.   Ale przecież w naszym kraju przez rok nikt nie zauważył, że wydany klasyk nie jest tym, czym powinien być.  Zatem anglojęzycznym polecam dyskusję o Babarze w New Yorkerze.  I animacja jest z przełomu lat 80/90. Anglojęzycznym w ogóle polecam anglojęzycznego Babara, francuskojęzycznym - francuskiego. Oraz obejrzenie sobie Babarów na obrazkowej odnodze zorro. Rozumiem, że trzeciej części, znaczącej dla całości, Babar królem po polsku już nie będzie?  Może to i lepiej.   A Babar to historia światowego picturebooka.  TRZEBA mieć przynajmniej jedną część. Szkoda, że nie pierwszą, szkoda, że nie po polsku.

Przygody małego słonia Babara
Jean de Brunhoff
tyt. oryg. nieznany
tłum. Karolina Sikorska
wyd. Czarna Owieczka 2012
format 19 x 26 cm
okładka twarda
stron 32


Podróż Babara
Jean de Brunhoff
tyt. oryg. Le voyage de Babar
tłum. Karolina Sikorska
wyd. Czarna Owieczka 2012
format 19 x 26 cm
okładka twarda
stron 46





Wydawnictwu dziękuję za udostępnienie egzemplarzy.

6 komentarzy:

zakładka pisze...

Miałam Babara na przeźroczach... Muszę poszukać, czy bajka się zachowała.

Pani Zorro pisze...

Ciekawe. Skąd miałaś?
Były też słuchowiska przeróżne na płytach winylowych.

zakładka pisze...

Mam. Wspólna sprawa. Podróż słonia Babara cz. I i II, tekst i ilustracje wg Jean de Brunhoff.
Numer bajki 41. Cena: całe 86 złotych;-)

Kobieta blogująca pisze...

Na słoniu Babarze uczyłam się francuskiego. Duży sentyment mam. M. zna Babara z kreskówek, ale mam zamiar przejść się do Instytutu Francuskiego i pożyczyć oryginał. Te komentarze to jakiś szok...

Pani Zorro pisze...

Kolejny przejaw nadopiekuńczości.

ab pisze...

Mam oryginalne wydanie Babara z lat trzydziestych :). Książkę dostałam jak byłam mała od babci. Do dzisiaj jest dla mnie skarbem i uwielbiam ją. To naprawdę smutne, co teraz z nim zrobili...