sobota, 4 października 2014

BLEXBOLEX

B l e x b o l e x    
(1966)
urodzony Bernardem Grangerem.

Inspiracje: Jacques Tati i kryminały, Włodzimierz Lebiediew i rosyjscy plakaciści, zatem nie bez kozery kojarzyć się może z dobrze nam znanym drukiem niedoboru. Skąd ten raster? Z sitodruku.

Poza tym? Ligne claire, czysta linia, w tym przypadku płaski druk szablonowy z nutą dadaistyczną w dowcipie zestawień, art-deco w syntetyzmie. Warstwowość opowieści na miarę Bruno Munariego - nakładanie wielogłosu podobne do gry Plus/Minus. Zresztą wiele gier przywodzi mi na myśl, bo to zabawa w przestrzeni pomiędzy książką i jej czytelnikiem. Zatem Story Cubes, Dixit; ale nie tylko gry, także teksty wierszem dr. Seusa (Co się wydarzyło na ulicy Morwowej)

A o czym? Samo życie. Proza poezji, poezja prozy.

* * *

„To historia stara jak świat: każdego dnia zaczyna się od nowa", rozpoczyna balladę Blexbolex. Podejmuję wątek. DOM. Dzieci rodzą się, krzyczą, chwytają pierś matki, swoje ręce, poznają dostępny świat wszystkimi zmysłami. A świat się rozrasta. DROGA. Powoli odrywają się od podłoża, przemieszczają za wszelką cenę. Pierwszy krok przybliża je ku nieuchronnemu. Ku wyjściu. SZKOŁA. Oderwanie - od domu, od siebie, do świata. Geometria życia. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Duch, umysł i ciało. Trójkąt szkoła - droga - dom wychodzi z przestrzeni dwuwymiarowej - wpisany w świat powoli się rozrasta. Czym będzie? Jaką przyjmie formę? Ile w tej opowieści będzie z dziecka, a ile ze świata? W Balladzie na bazę nakłada się kolejne warstwy, a im dalej od domu, tym większe pokłady, choć na spodzie cały czas ta sama triada: dom - droga - szkoła. Ale człowiek nie może stać w miejscu. Ballada Blexbolexa jest trzecią częścią opowieści wizualnej o życiu, ludziach, pojęciach. Jeśli pierwszą, Portrety ludzi, wybrano w Niemczech najpiękniejszą, drugą, Pory roku, podarowano we Francji noworodkom, trzecią, właśnie Balladę wkładam w myślach do plecaka każdego polskiego pierwszoklasisty, wkładam do plecaka mojej córki.

To ballada o wyobraźni. Bądźcie dla niej dobrzy.


* * *

Czekam więc na wasze opowieści o drodze zaklętej w relacji dom-szkoła. Może być dosłownie, może być metaforycznie, może być o was, może być o dzieciach w was, może poza wami. Może być w komentarzach, może być mailem. Może być długo, ale nie za długo, może być krótko, ale nie za krótko. Właściwie to może być nawet narysowane, choć liczę na pismo. Czasu dużo nie daję, do 12 października. Ogłoszenie wyników dwa dni później, w Dzień Nauczyciela. Trochę masochistycznie zapewne. Nagrodą dla tego, który mnie ujmie swoją balladą będzie Ballada ode mnie, Wytwórni i Blexbolexa. Mało casu, kruca bomba. Do piór i klawiatur! Nagrodzoną wypowiedź - zaprezentuję.


Blexbolex
tłum. Anna Topaczewska
okładka twarda
format 13,5 x 18 cm
wyd. Wytwórnia 2014
PATRONAT Z.O.R.R.O.Z

2 komentarze:

Pani Zorro pisze...

Dzisiaj 14 października, Dzień Nauczyciela, więc ogłaszam, co następuje: książkę wyślę (po uzyskaniu namiaru, proszę o kontakt) Pani Danieli, której szczera opowieść doskonale wpisuje się w blexbolexową drogę.

Sześć schodów, pięć kroków, skręt w lewo, niespełna dwadzieścia metrów do bramki, która otwierała się z głośnym piskiem. A potem – już w drogę. Sama, właściwie „od zawsze”, od początku, z wyjątkiem pierwszego dnia w szkole, gdy to obstawę stanowili tata i starszy brat. Dostałam na dobry początek paczkę chińskiej plasteliny z pandą na opakowaniu – nieszczęsne to zwierzę miało głowę czterokrotnie większą niż reszta ciała i przepastne oczy, a na każdej kosteczce odciśnięta była wiewiórka – aż żal było używać!

W konkurencji na najdalszą drogę do szkoły mogłam zostać mistrzynią. Dziś doceniałabym taką lokalizację jak własny dom. Niegdyś było to tylko brzemię – także w relacjach koleżeńskich. Gdy się mieszka „tak daleko” i „nie po drodze”, to i jakoś na uboczu się zostaje, zwłaszcza że dobre wróżki nie obdarzyły mnie niesamowitym urokiem osobistym i predyspozycjami, by być duszą towarzystwa… 

Zatem szło się samotnie – przez dwie ulice, które nawet teraz nie należą do specjalnie ruchliwych, przez osiedle „chwilę temu” wybudowanych bloków – mój rocznik debiutował jako pierwszoklasiści w nowo oddanej szkole, zatem otoczenie było raczej standardowe – bloki gierkowskie, rachityczne drzewka, betonowe kwietniki, takie właśnie lub asfaltowe chodniki. Tuż przed szkołą było jeszcze boisko – żwirowe, pełne kałuż. Myślę, że wygrałabym zakład, iż trawy nigdy tam nie było. Szło się też szybko – rano czas dość spektakularnie się kończył i często pierwszy dzwonek zastawał mnie właśnie w okolicach tego żwirowego boiska.

Co innego powrót! O, wtedy spieszyć się nie było powodu, bo rodzice i tak byli nieobecni, podobnie jak starsze rodzeństwo. Już w szatni wyciągałam książkę i jeśli było po deszczu, to dopiero za boiskiem (kałuże były spore!) rozpoczynała się lektura, jeśli nie – od razu za drzwiami szkoły. Dobrze się tak szło do domu czytając, uprzyjemniało to drogę niesamowicie. Najlepiej oczywiście wspominam wczesnojesienne powroty, wiosenne i letnie dni. Deszcz czy śnieg krzyżowały plany. Trzeba było wsadzić ręce w kieszenie i jak najszybciej przemierzyć trasę szkoła – dom. A w domu zasiąść do czytania. Też dobrze. 


Nikt się tu nie wpisał, tu w komentarzach, a ja czekam ciągle na tych, którzy już bez książki chcą jednak się wywnętrzyć. Wyłączam >hasło-nie-dla-robotów<, może to Was, drodzy czytelnicy, zachęci. A nowej posiadaczce książki - gratuluję!

aneta pisze...

Mój 7-latek zajrzał do "Ballady" w księgarni i odłożył z hasłem "E, dla maluchów". Na przekór mu zamówiłam i czekam (chociaż do końca nie jestem pewna, czy zamówiłam, bo było przed północą a nie mam podglądu zamówienia;)