piątek, 8 kwietnia 2011

SŁONIĄTKO 2: JAROMIR

Słoniątko było dziwne.
Zdecydowanie za małe,
tyćkę za białe
i w ogóle jakieś
inne.



Słoniątkiem drugim jest oczywiście Adam Jaromir.  Autor.  Przepytany na tę okazję szczegółowo.

*********************

Kim jest Adam Jaromir?

A sam nie wiem.
Dla jednych autor, dla innych wydawca.
Dla jednych talent, dla innych szarlatan.
Dla jednych arogant, dla innych niezależny człowiek.
Dla jednych Polak, dla innych Niemiec.
Niestosowne proszę skreślić.

Czy tworzenie dla dzieci jest poważne?
Tworzenie z natury jest (po)ważne. Kwestia "dla kogo" nie odgrywa dla mnie najmniejszej roli. Nie tworzę na zlecenie, dlatego też tworząc, nie zastanawiam się nad odbiorcą. Oczywiście cieszę się, gdy to, co stworzyłem, spodoba się innym, ale zdaję sobie z tego sprawę, że zadowolenie czytelnika a zadowolenie autora z jego własnej pracy to dwie pary butów. Staram się więc nieuzależniać się od opinii innych, zarówno od komplementów jak i krytyki.

Skąd bierze się taka potrzeba?


Trudne pytanie. Każdy człowiek jest inny, a ja ciągle się zmieniam. Aktualnie dostrzegam w pisaniu drogę do lepszego zrozumienia samego siebie. Poza piórem nie ma wybawienia - twierdził Italo Svevo. Podpisałbym się pod tym. Na razie.

W Polsce wartość literatury waży się słowami.  Co dla Pana jest najważniejsze w twórczości dla dzieci?

Nie myślę w kategoriach dla dzieci/dla dorosłych.  Być może mam przestarzałe zapatrywania. Ale dobry tekst to dla mnie dźwięk i rytm. Jeśli chodzi o treść: trójwymiarowość opisanego świata, nieprzewidywalne, złożone charaktery.  Autentyczność.

Czy wie Pan, co dzieci lubią? Co lubił Pan dziecięciem będąc?

Nadal jestem "dziecięciem" i nadal niezmęczenie, trwoniąc pieniądze i przestrzeń, magazynuję książki obrazkowe. Nie wiem jednak, co lubią dzieci (to wie tylko jedna pani w Warszawie). Każde z nich to indywiduum z własnymi potrzebami. 

Panujące dziś wyobrażenia o dzieciach wydają mi się nieco dziecinne. Weźmy na przykład modny w świecie książki podział na grupy wiekowe. Znam dzieci, które swym zasobem słów  przewyższaja niejednego dorosłego. Albo zrozumienie tak zwanego absurdalnego humoru. Nie my decydujemy, kiedy i z czego dzieci się śmieją. Podobnie z tak zwanymi "poważnymi" tematami.

Dlaczego ubiera Pan swoje opowieści w zwierzęce szaty?

Bo kocham zwierzęta, a ludzi tylko znoszę. Nie unikam bynajmniej poważnych tematów, i nie zawsze uciekam sie do maskerady.  Aktualnie, dokładnie: od póltora roku, pracuję nad książką o Korczaku, w której jest mowa o jego ostatnich miesiącach w Getcie Warszawskim.

Jakie cechy posiada 'ilustrator idealny' i kogo wyobraża Pan sobie w tej roli?

Słowo "idealny" oczywiście może zaistnieć jedynie w odniesieniu do konkretnego tekstu. Idealny ilustrator to dla mnie artysta, ktory nie pada na kolana przed tekstem, nie wtóruje, lecz dialoguje z nim, stawiajac znak zapytania tam, gdzie narrator staje sie apodyktyczny, zamieszczajac ledwo dostrzegalną muszkę tam, gdzie wszystko tętni życiem, czy też odwrotnie, dyskredytujac oficjalną żałobę ulotnym uśmieszkiem. Idealny ilustrator to dramaturg, wprowadzający w utwór potrójne dno. Potrójne, bo sam tekst, o ile jest dobry, ma przynajmniej dwa.


I tak słoniątko popłynęło
przez dwa morza,
to małe czerwone
i to duże
niebieskie,
i jeszcze kawałeczek przez ocean.
Aż wreszcie, wygłodniałe,
dotarło do Amsterdamu.



Jak powstało Słoniątko?

Słoniątko od-słoniło się cztery lata temu, krótko po ukończeniu Zarafy i (jeszcze nieopublikowanego) Cyrku pana Bertrama. Pełen niespożytej, dziś dla mnie niezrozumiałej energii stwierdziłem, że mógłbym napisać jeszcze jedną opowiastkę, coś, co stanowiłoby swoisty kontrapunkt (złośliwiej: antidotum) do gadatliwej Zarafy. W mojej szufladzie spoczywał od wieków wiersz o słoniu, który znalazł swe przeznaczenie w sklepie z porcelaną. Wiersz, który był zaprzeczeniem niemieckiego frazesu wie "ein Elefant im Porzellanladen". Zdając sobie z tego sprawę, że jego staromodna forma nie mają przyszłości, postanowiłem ocalić przynajmniej jego sedno. I tak w trzy dni powstało Słoniątko, t.j. jego jedna trzecia. Resztę stworzyły Gabriela Cichowska i Dorota Nowacka. Praca nad szatą graficzną jest o tyle warta szerszego opisu, że znane nam ilustracje poprzedziły eksperymenty nad formatem i kolorystyką. Efektem tego "błądzenia" są piękne kolaże, które, podobnie jak i mój nieszczęsny wiersz, powędrowały do szuflady.


- Panie konduktorze,
poproszę bilecik - poprosiło
grzecznie.
- A dokąd to, słoniątko moje?
- A samo nie wiem.
Mam tu trzy orzeszki.

Co do treści Słoniątka, to dopiero z czasem uświadomiłem sobie, o czym tu chciałem tak naprawdę opowiedzieć. Wzmienię tu trzy wątki.  Pierwszy mówi o tym, że można ufać w to, że świat ten jest tak skonstruowany, że nawet „niezdarne” słoniątko znajdzie w nim swoje miejsce. Ważnym, bo odzwierciedlającym osobiste doświadczenia momentem (tak, tak, słoniątko to ja)  jest fakt, że mimo wykluczenia nie podejmuje ono próby upodobnienia się do prawdziwych słoni. Raz: Nie jest to możliwe (słoniątko było, jest i będzie z porcelany!), dwa: słoniątko jest asertywne - wie, że nie musi się wszystkim podobać.  Drugi mówi o tym, że nie zawsze trzeba wszystko wiedzieć. W naszym kręgu kulturowym często ulegamy iluzji, że sensem podróży jest cel, a nie sama droga, i że do końca panujemy nad tym, dokąd nas nasze życie zaprowadzi (horror vacui). Słoniątko ze swoim lakonicznym „a samo nie wiem” wymyka się takiej perspektywie.  Trzeci mówi o śmieszności aktu zakupu / sprzedaży, który polega na tym, aby ukryć przed sprzedającym uciułane orzeszki / odebrać kupującemu ostatniego orzeszka. Słoniątko i tu jest zdecydowanie dalej.  Te wszystkie przemyślenia starałem sie ubrać w język, znany mi z bajek mojego dzieciństwa, przy czym najjaśniej przyświecał mi tu Tuwim i niedościgniona ironia Trudnego rachunku.  W ten sposób powstało bajkowe retro, które kongenialnie w swoich ilustracjach ujęła Gabriela Cichowska. Mój zachwyt pracami Gabrieli nie zna granic, więc ograniczę się do zapowiedzi, że takich cudeniek ukaże się już wkrótce kilka. Wszystkie oczywiście z udziałem Królowej Literek, Doroty Nowackiej.

Jak doszło do współpracy z Gabrielą Cichowską i co podoba się Panu w jej twórczości? 

Gabrielę poznałem dzięki pani Dr Raabe, dyrektorce Międzynarodowej Biblioteki Młodzieżowej. To ona dostrzegła jej talent podczas portugalskiej Ilustrarte (to zadziwiający fakt, że polskie talenty z reguły najpierw odkrywa zagranica).   Rok później Gabriela zwróciła się do mnie z propozycją zilustrowania jednego z moich tekstów...

W twórczości Gabrieli podoba mi się ta nutka smutku, która i w Słoniątku jest wszechobecna. Fascynuje mnie lekkość, z jaką tworzy. Gabriela nie szkicuje. Rzuca swe pomysły na gorącą blachę. To piękne.  Do pozazdroszczenia.

Jak przebiegała wasza praca nad "Słoniątkiem"?

Mail, telefon, mail, telefon.
Wiem, że współpraca ze mną nie należy do najłatwiejszych.  Polega ona na wymianie pomysłów i ciągłej dyskusji.  Na szczęście, lubimy się i respektujemy nasze widzimisię i, co najważniejsze, śmiejemy się z samych siebie.

Jak wyglądała w tym roku Pana Bolonia?

Wyróżnienie, jakie otrzymało Słoniątko (a tak naprawdę Gabriela) było dla mnie jako współwydawcy nie tylko wielkim zaszczytem, ale i pewnego rodzaju zobowiązaniem.  Spotkania z wydawnictwami w mig zapełniły terminarz, nie pozostawiąjąc wiele czasu na delektowanie się miastem. Ale nie wolno narzekać. W końcu marzyła mi się taka sytuacja od wielu lat.

Bolonia to oczywiście więcej niż bezbarwne negocjacje. To przede wszystkim książki. Bezkresny ocean książek, który niesposób przeżeglowac w cztery dni. Na szczęście istnieją w nim Wyspy Dobrego Smaku, stoiska takich wydawnictw jak Orecchio Acerbo, Topipittori czy też księgarnia Giannino Stoppaniego, która oferuje wybór najciekawszych pozycji, i oczywiście zawsze warta zwiedzenia stolica książki obrazkowej: Korea Południowa. Poza tym przeciekawy program towarzyszący targom. Nie dziw więc, że zwykle pobyt w Bolonii wiąże się z rozterką. Targi czy miasto? Illustrators Café czy Piazza Maggiore?

Dla mnie Bolognia 2011 to przede wszystkim spotkanie z MAUM, dziełem Iwony Chmielewskiej. Już dzisiaj wiem, ze dziesiątki przeze mnie przewertowanych książek z czasem stopią się w jedną i że wszystko inne pokryje mgła zapomnienia.  MAUM jednak bedzie zajmował oddzielny pokój, w którym jego twórcom udało się zakumulować niespotykane quantum niewidzialnego.*  Nie bez powodu, Prof. Faeti, przewodniczacy kapituły Bologna Ragazzi Award, podkreslił fakt, że werdykt jury w przypadku tej "książki" był jednogłośny i jurorzy dyskutując o niej, nie zastanawiali się ani chwili nad "czy", lecz nad rolą, jaka jej przystoi jako zjawisku kulturowemu.  Osobiście życzyłbym sobie, żeby MAUM ukazał się na całym świecie, a w szczególności w Polsce i Niemczech, uświadamiając nam wreszcie, jak wielka artystka tworzy wśród nas, w sercu Europy, niedostrzeżona przez rodzime media, wydawnictwa, kapituły nagród... Bologna Ragazzi Award dla MAUM to nie tylko powód do chluby, ale takze znak, że ktoś tu nie odrobia zadań domowych.

*Rilke: Nous boutinons éperdument le miel du visible, pour l'accumuler dans la grande ruche d'or de l'invisible.

Czy bolońskie wyróżnienie zmieni żywot Słoniątka?

Oczywiście cieszyłbym się, gdyby tak się stało. Jest jednak za wcześnie, aby stawiać prognozy. Następne tygodnie pokażą, ile z targowej euforii przełoży się w czyn.

©Adam Jaromir
©Monika Obuchow

Polecam także uwadze stronę Przyjaciół Zarafy.
Także Zarafę, poprzednią książkę Adama Jaromira, zilustrowaną przez Pawła Pawlaka.
Oczywiście także wszystkie bolońskie wpisy.

Słoniątko
Adam Jaromir
il. Gabriela Cichowska
wyd. Muchomor 2010
format 32 x 32 cm
stron 32
okładka twarda

9 komentarzy:

mimi pisze...

nie dalej jak w piątek oglądałam tę właśnie książkę. historyjka ciekawa, zwłaszcza zakończenie chociaż to niezrozumienie słoniątka ze strony rodziny jakoś mało dziecięce.
ale to moje wrażenie- dla mnie wszystko co od początku do końca nie jest wesołe staje się "niedziecięce";)

pozdrawiam!

poza rozkładem pisze...

Z tą "nie-wesołością", która automatem staje się nie-dziecięca to bym polemizowała...

Dzieci wciąż mnie zadziwiają oceanem uczuć i przemyśleń, które kryją w sobie, czasem uwalniając i pozwalając dostrzec cały ich wszechświat.

A z wywiadu bardzo podoba mi się wątek:

>>>Nie wiem jednak, co lubią dzieci (to wie tylko jedna pani w Warszawie). Każde z nich to indywiduum z własnymi potrzebami.
(...) Nie my decydujemy, kiedy i z czego dzieci się śmieją. Podobnie z tak zwanymi "poważnymi" tematami.<<<

:)

Pani Zorro pisze...

Zgodzę się z tym. Dzieci ograniczają jedynie ograniczenia rodziców. To generalnie - taka złota myśl, nie personalnie do Ciebie, mimi. :-)
>Niezrozumienie ze strony rodziny< - dzieci (starsze) często czują się niezrozumiane (moje tak).
>Wesołość< - czy bez obfitego koloru można opowiedzieć nieprzygnębiającą historię? Tak. Wiele dowodów na to można znaleźć chociażby tu na blogu. Ostatnio: Guji Guji, gdzie najbardziej optymistycznym kolorem była 'kawa z mlekiem'.

No i podkreślam: nie skazuję dzieci na świat szaro-burych książek. Mamy różne, to one wybierają. I w tym wszystkim, także w mojej pisaninie tu, chodzi o ten właśnie WYBÓR.

Jeśli nie jesteśmy czegoś pewni, warto wypożyczyć z biblioteki i przetestować na dziecku, bez komentarzy - zrobić takie minilaboratorium. Może chwyci.

aneta pisze...

Ojej, niezrozumienie przez rodzinę to bardzo dziecięcy problem.

Pani Zorro pisze...

Komentarz Adama Jaromira:
Sytuacją wyjściową jest wykluczenie, z którym i dzieci stykają się na codzień.
Wykluczenie ze świata dorosłych (Paciorek i nyny! Dzieci i ryby nie mają głosu...) jak i owe, praktykowane przez rówieśników.

Już w przedszkolu / na podwórku dzieci tworzą grupy, wykluczając kogoś.
Wygląd, ubiór, pochodzenie (znajomość języka), wyznanie czy też odmienna sytuacja rodzinna -
powód znajdzie się zawsze.

Z lat szkolnych pamiętam taki piękny zwyczaj, wprowadzony w życie przez wyjątkowo uzdolnionych pedagogów: wybór dwóch "kapitanów", którzy z kolei, wskazując paluszkiem, tworzyli swe drużyny, i mój lęk, że ja, niezdara, zostanę ostatni i stanę się "kulą u nogi". Kolorowe "koci-koci-łapki" nie przygotowało mnie na taką sytuację."

aneta pisze...

Właśnie.
A brak akceptacji własnego dziecka, jego odmienności od nas, rodziców, to także wcale nie mały problem. Kto z nas nie dostaje białej gorączki, gdy dziecko odmawia chodzenia na wymarzone przez nas skrzypce, albo (tu rumieniec wstydu) ciągle rysuje gwiezdne wojny?

mimi pisze...

musiałam się odnieść;)
zacznę od cytatu p.Adama:
"Z lat szkolnych pamiętam taki piękny zwyczaj, wprowadzony w życie przez wyjątkowo uzdolnionych pedagogów: wybór dwóch "kapitanów", którzy z kolei, wskazując paluszkiem, tworzyli swe drużyny, i mój lęk, że ja, niezdara, zostanę ostatni i stanę się "kulą u nogi

ja też pamiętam tan zwyczaj. I ja zawsze byłam tą ostatnią, więc trudno mówić że "wybraną".

Wiem, wykluczenie to problem również dzieci i one odczuwają go z pewnością mocniej niż dorośli.
A w moim komentarzu wyraziłam się chyba nie dość precyzyjnie. chodziło mi raczej o to, że Słoniątko znalazło szczęście poza rodziną, która go nie rozumiała i ja-dorosła ale bardzo w temacie miałam w oczach łzy.
chciałabym aby dzieci po prostu nie musiały szukać szczęścia poza rodziną w metaforycznym sklepie z porcelaną. ale jak widać-to utopia...

pozdrawiam serdecznie

aneta pisze...

"chciałabym aby dzieci po prostu nie musiały szukać szczęścia poza rodziną w metaforycznym sklepie z porcelaną. ale jak widać-to utopia..."

mimi - na szczęście chyba nie zawsze aż tak drastycznie się to kończy:)

KLSz pisze...

Każdy by chciał, ale to niestety etap obowiązkowy.Na okoliczność trzeba dziecko przekonać (nauczyć), że jest dla siebie ojczyzną. Mam nadzieję, że i o tym pięknie mówi Adam. A także o roli ilustratora.No i ta kolejna odsłona Bolonii..i ten żar uczuć jednego twórcy wobec dzieła drugiego. Tyle tlenu za jednym zamachem! Chapeau bas.
ps a jednak wiek dziecka jest ważny - zauważyli to jurorzy oglaszajac werdykt. Jako osoba czytajaca z dzieckiem jestem wdzieczna ilustratorce za koncepcję książki.